[ Pobierz całość w formacie PDF ]

radzieckiej firmy  Pobieda na ręku, było wpół do dziesiątej .]Nie można powiedzieć, że
zjawiłem się w robocie zbyt wcześnie, ale to nikogo nie obchodzi. Ni gajowego, ni
leśniczego, ni samego nadleśniczego, gdyby tu był na kontrolnym objezdzie. Nikogo o to
głowa nie boli. To jest moja sprawa prywatna. Wolność jest wolna, a robota akordowa
ma to do siebie, że jak chcesz  to robisz, a jak nie chcesz  nie robisz. Kłaniasz się
sosence, walisz się do góry brzuchem i słuchasz, jak rośnie trawaj. To latem oczywiście.
Zimą na zrębie możesz rozpalić ogień i przycupnąć blisko, i patrzeć w płomienie jednym
z tych słynnych przezroczystych patrzeń albo możesz patykiem odwracać kartofle, jeśli
ich przedtem nakładłeś do żaru. Piękna myśl. Pierwszorzędna myśl. Trzeba będzie
zakupić od kogoś we wsi z cetnar kartofli i co rano napakować z tuzin do chlebaka i na
zrębie, przed fajrantem, jak już się ma pod wieczór, nakłaść do żaru i niech się tam
pieką. A potem zasiąść przy ogniu, odgrzebywać kartofle i ucztować po ciężkim dniu.
Piękna myśl. Trzeba wprowadzić ją w czyn.
Powiesiłem chlebak na sterczącej gałęzi jednego z poległych drzew, tamże
powiesiłem kapotę, tamże bluzę, wziąłem za rąbalnicę i przyłączyłem się do chóru
siekierezady. Bo wolność jest wolna, a robota akordowa ma to do siebie, że jak chcesz, to
robisz, jak nie chcesz, nie robisz, to jest twoja prywatna sprawa, ale jak przychodzi do
wypłaty, to chudo, oj chudo, liczysz guldeny i widzisz, że starczy ci waluty na dwa
tygodnie, do piętnastego, potem przez następne dwa tygodnie będziesz gryzł kamienie i
żuł żywicę i to będzie też twoja prywatna sprawa, nikogo o to głowa nie będzie boleć.
Rąbałem zatem więc ostro i zawzięcie. Bo poza wszystkim podobało mi się. Miałem
życzenie rąbać. Rąbałem więc bez chwili odpoczynku, prawie nie prostując pleców, do
południa. W południe, kiedy południe nadeszło i ustała siekierezada, rzuciłem siekierę,
naszykowałem kupkę suchego drzewa i poszedłem poszukać latającego wiadra, czyli
czerpaka na długim kiju do przenoszenia żaru. Znalazłem latające wiadro pod górką na
drugim krańcu zrębu, a po żar zaszedłem do Selpki, którego wczoraj poznałem.
 Szczęść Boże. Pożyczy pan trochę żaru, panie Selpka?
 Bóg zapłać. A bierz pan, ile chcesz. Z tamtej kupy wez pan. Dopiero co tam ogień
przygasł. I jak się spało pierwszą noc?
 Aj, spałem jak zabity, panie Selpka. Zapomniałem o całym świecie. Aż zaspałem
dzisiaj, chociaż wczoraj wieczorem położyłem się wcześnie. Prawie razem z kurami.
 Będziesz pan spał jak zabity. Siekiera panu da w dupę, nie bój się pan.
 Chi, chi  zaśmiała się żona Selpki, która z nim robiła na zrębie. Wszyscy tu robili
z żonami, matkami, ojcami i tak dalej. Co było w rodzinie, przychodziło na zrąb. A gdzieś
o drugiej, kiedy kończyły się lekcje w szkole, przylatywała całymi chmarami dzieciarnia.
Więc:
 Chi, chi  zaśmiała się żona Selpki.
 A ty czego się śmiejesz, stara  zagadnął do niej Selpka.  Zmiejesz się jak ta
głupia do sera.
 Chi, chi  zaśmiała się ona w odpowiedzi.
Selpka machnął do mnie ręką, że nie warto nawet mówić na ten temat i ja poszedłem
na moją działkę. Wysypałem czerwony żar na uszykowaną kupkę suchego drzewa i
tabacznych sęków, i odrzuciłem latające wiadro na stronę. Wziąłem znowu za swoją
rąbalnicę i zacząłem czyścić odrąbane od pni grube konary. Oczyszczone konary i
grubsze gałęzie, kneblówkę, rzucałem na osobną kupę, a cały drobiazg, mniejsze gałęzie,
gałązki i zieleniznę ładowałem w ogień. Ogień trzaskał, igliwie syczało i dym buchał w
górę, to w bok wiatr nim szastał, to wprost na mnie, w same usta, przechodziłem wtedy
na drugą stronę ogniska, a kiedy dym tam mnie odnajdywał, przechodziłem znowu na
tamtą stronę albo ćwierć okręgu w lewo, albo ćwierć okręgu w prawo, zależnie od tego,
jak zawiewał wiatr.
I takie to było krążenie, taki to był taniec dookoła ogniska z wymachiwaniem siekierą
i towarzyszącymi rąbaniu słynnymi tymi dzwiękami. Taka to była siekierezada, a dym
jak sama namiętność, jak kobieta prężył się i przeciągał, i wyciągał, i rozciągał i tak leżał
chwilę poziomo i nieruchomo, choć widać było, że płynie, tak jak widać nieraz pod
powierzchnią leżącej nieruchomo nagiej kobiety, jak płynie krew, czerwona krew,
różowa krew, niebieska krew, zielona krew, i nagle poruszony wiatru wiewem dym znów
prężył się i przeciągał, odsłaniał kształty swoje wylewne namiętne i rozkosz, słodycz
obiecujące jak te kobiety na obrazach starych mistrzów: Maya, Olimpia, Zuzanna,
Andromeda i tak dalej, i tak dalej. I taka to była siekierezada, mówię, taki to był wokół
mnie taniec jawnej czystej namiętności, ja w lewo, one za mną, ja w prawo, one za mną,
ja na drugą stronę ogniska, one za mną, prężąc się i przeciągając niesłychanie. I
wszystkie: Maya, Olimpia, Zuzanna, Andromeda i tak dalej, i tak dalej. Rzucały się,
ciskały, szastały się wokół mnie, pełzały po mnie z dziką furią, do szaleństwa je
doprowadzały ich własna namiętność i moja niedostępność, też namiętna, też dzika, też
zapalczywa i potężna, toporna, cudowna.
Potem naczerpałem żaru do latającego wiadra i rozpaliłem drugie ognisko, bo już
było za daleko nosić gałęzie do tego pierwszego. Na zrębie trzeba robić także z głową.
Machać siekierą każdy wawrzon, każdy frajer potrafi i nie musi zaraz być kulturystą,
którym prześmieszne umięśnione ramiona wystają z barków, jak niektórym
nieszczęśliwcom wystają z ust zęby przednie. Więc machać siekierą każdy potrafi, ale jak
długo? Godzinę, dwie, trzy. A tu trzeba robić cały boży dzień i tak dziś, jak jutro, tak
pojutrze, jak i zapojutrze. Cały boży tydzień i cały boży miesiąc. Całą bożą zimę i całe
boże lato. Z tym, że latem nie wolno palić ognia na zrębie. Ale siekierezada trwa.
Siekierezady mieszany chór śpiewa, dyszy, stęka, pluje, smarcze cały boży okrągły rok. I
trzeba robić . z głową, żeby nie zerwać się i nie skonać po tygodniu lub po dwóch, lub po
trzech. Precyzyjna musi być robota. Ostra, zamaszysta, ale z pomyślunkiem. W morzu
gałęzi można bić rękami, zatrzepotać się i utonąć tak samo, jak w pięknym Morzu
Bałtyckim. Ja wczoraj tak się parę razy zaszastałem w koronach wielkich sosen ściętych
piłą Nikodema. Rzucałem się nieprzytomnie jak ryba w sieci, jakby powiedział pisarz
marynista osiadły w willi na morskim wybrzeżu. Aż poszedłem po rozum do głowy.
Przysiadłem w gąszczu i mówię do siebie: nie szastaj się, chłopcze. Oszczędzaj się, bo się
wykoÅ„czysz. WysiÄ…dziesz i» .pierwszym etapie. Odpadniesz w przedbiegach.
Wykorkujesz jak trzy razy nic i co zostanie po tobie? Ein Platz frei! Z główką, chłopcze,
tu trzeba, nie tylko muskułem, który wprawdzie jest, jak powiedział jeden, mostem od
terazniejszości do przyszłości, ale to główka wymyśliła. Rozejrzyj się dobrze, co jest co,
co jest gdzie, gdzie jest co i wtedy wal siekierÄ….
Wczoraj, fakt, parę razy pogubiłem się. Nie wiedziałem, gdzie mam rękę lewą, a
gdzie rękę prawą. Gdzie mam nogi, gdzie mam plecy, a o głowie parę razy zupełnie
zapomniałem, że ją w ogóle mam. Szastałem się, ciskałem się w morzu gałęzi, nie
wiedziałem nic, czy na przykład zrąbawszy od pnia konar i wyciągnąwszy go na
przedpole mam go od razu czyścić, czy zostawić to na potem i wracać do morza gałęzi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl