[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tym razem Prentice nawet nie próbował się ociągać, chociaż wolałby wcale nie jechać. Po raz drugi
okłamał starego mówiąc, że ojciec był człowiekiem z zasadami i abstynentem. Jedno i drugie było
nieprawdą. Ojciec nie dbał o nic i ostro popijał. Przynajmniej pod koniec. Zmierć żony i utarczki z
władzami miasta sprawiły, że z dnia na dzień pił coraz więcej i w końcu prawie nie trzezwiał. To
właśnie go zabiło, a nie kamienie, chociaż to one połamały mu kości. Tego dnia też był pijany.
Pewnie dlatego wjeżdżał pod górę na skos, a nie prosto, jak powinien; nie wiedział, co robi. I
dlatego spadł, nie zeskoczył, i nie odtoczył się od wozu, tylko leżał tam, aż przywaliły go głazy. Pod
koniec życia zrobił się nieznośny. Nie tyle nawet nieznośny, co rozlazły. Chciał, żeby mu we
wszystkim dogadzać, żądał ciągłej opieki. Prentice musiał pracować za nich obu, gotować ojcu, prać
mu ubrania i pijanego kłaść do łóżka. Początkowo uważał to za swoją powinność, pózniej
obowiązek; na koniec została tylko codzienna katorga. I po tym wszystkim ojciec poszedł i zabił się
w taki głupi sposób. Prentice był zły i trochę smutny.
Teraz czuł się podobnie. Stary, sztywno wyprostowany, jechał przodem, a on wlókł się kilka metrów
za nim. Poza tym był zawiedziony. Pamiętał, co Calendar mówił o samokontroli, i przykro mu było,
kiedy zobaczył, że on sam nie panuje nad sobą. Prentice doszedł do wniosku, że dość często
postępowanie starego przeczyło jego słowom. Choćby sprawa z Indianinem czy zachowania, co do
których chłopiec nie był nawet pewien, czy zasługują na potępienie; na przykład ciągłe pouczanie
wszystkich dookoła bądz przekonanie starego, że Prentice poleci za nim na każde wezwanie,
wreszcie jego miny i pozy. Może się mylił, ale zaczynał podejrzewać, że to, co początkowo brał za
powszechny szacunek dla Calendara, było tylko pobłażliwością, a nawet drwiną. Kto wie, czy stary
nie jest po prostu błaznem. Ta myśl wprawiła chłopca w nagłe zażenowanie.
Czuł się tak nieswojo, że zupełnie stracił ochotę na tę przejażdżkę. Nie miał chęci na kolejne kłótnie
ze starym. Najchętniej zabrałby się stąd do diabła. Wyobrażał sobie, co mówią inni żołnierze,
widząc, jak oddalają się obaj w dół piaszczystego stoku. Stary sięgnął do torby przy siodle, wyjął w
trzech czwartych opróżnioną butelkę whisky i napił się.
 Ruszaj się. Ci się z tobą, do diabła, dzieje?
Chłopiec celowo zostawał z tyłu. Jakby odcinał się od starego. Z drugiej strony nie było sensu
wszczynać nowej kłótni. Co to da? Jakoś przetrzyma. Niech stary robi, co chce. I tak się od niego nie
139
odczepi. Przy najbliższej okazji wróci do oddziału i postara się trzymać od niego z daleka. A na razie
trzeba to ciągnąć. Nie należy kierować się emocjami.
Podjechał więc bliżej i kiedy stary wydobył butelkę i pociągnął następny łyk  udał, że nic go to nie
obchodzi. Po chwili Calendar zaczął mówić. Prentice starał się robić wrażenie niezainteresowanego,
ale stary znów wrócił do dawnych czasów i chłopiec mimo wysiłków, by zachować obojętność,
znalazł się pod urokiem opowieści.
Dodge City, Kansas, rok 1884. Po długiej zimie spędzonej w górach Calendar przeniósł się na
południe. Najmował się jako przewodnik na szlaku i tak dotarł do krainy bydła. Abilene, Ellsworth,
Wichita i Dodge. Każde z tych miast  ośrodków hodowli bydła miało swój okres świetności, a
potem traciło na znaczeniu na rzecz innego. Osiemdziesiąty czwarty, to było rok przed
wprowadzeniem zakazu urządzania spędów w Kansas. Wtedy jednak nikt sję tego nie spodziewał i,
wbrew oczywistej woli mieszkańców, Dodge było miastem otwartym. Biegnąca ze wschodu na
zachód linia kolejowa dzieliła je na dwie części  w jednej żyli porządni obywatele, w drugiej
przeważały bary, hotele, szulernie i domy publiczne.
 W sumie te miejsca niczym się nie różniły. Wszędzie mogłeś dostać to samo. Na każdym kroku
gorzała, karty i dziewczynki. I oczywiście mordobicia i strzelanina. Nic z tych rzeczy, o jakich
czytałeś w książkach. %7ładnego wychodzenia na ulicę i wyciągania rewolwerów. Strzelało się w
plecy albo bez uprzedzenia. Facet otwierał drzwi i ktoś strzelał mu w twarz. Pamiętam, że
najbardziej podobało mi się w  Gold Room". Był to budynek w kształcie litery  A". Następna
przecznica za Long Branch. Słońce świeciło przez szpary w ścianach, ale na tyłach mieli tam
lodownię i obok były najlepsze pokoje. Oczywiście, żeby dostać taki pokój, trzeba było wziąć
dziewczynkę. W ten sposób miejscowy alfons chciał prześcignąć konkurencję. Ale w upalne dni
warto było zapłacić za pokój, gdzie człowiek mógł zasnąć. Dziewczynki to osobny rozdział.
Pamiętam, jak jeden myśliwy opowiadał mi, że gdy wszedł kiedyś do baru, zobaczył, jak jakiś facet
wyciągnął rewolwer, przyłożył innemu lufę do ucha i rozwalił mu głowę. Dziewczyna, siedząca na
stole z nogą założoną na nogę, zeskoczyła, umoczyła ręce we krwi, której pełno było na podłodze i
wrzeszcząc:  kukuryku!" zaczęła podskakiwać i klaskać w dłonie. Cała ochlapała się na czerwono.
Myśliwy powiedział, że kiedy to ujrzał, zrobił w tył zwrot i wyjechał z miasta. Nietrudno zrozumieć,
dlaczego stali mieszkańcy ciągle narzekali. Zarabiali wprawdzie mnóstwo pieniędzy, ale we
własnym mieście bali się wyjść na ulicę. W porze spędów to
140
siedmiotysięczne miasto musiało pomieścić dwa razy więcej ludzi. Nie mówiąc już o bydle. W ciągu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl