[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kołnierzu bluzy.
Ten, który podpinał do nas hol, zdjął teraz kapelusz ukazując długie, sięgające do
ramion kasztanowe włosy, spięte w kucyk. Mundur nosił z nonszalancją, którą
podkreślała koszula w kwiaty założona pod bluzę. Natychmiast wyjął paczkę
23
papierosów i zapalił. Był szczupły, miał najwyżej trzydzieści lat, inteligentne i
zawadiackie spojrzenie. Cały czas po jego twarzy błąkał się złośliwy uśmieszek.
Ostatni członek witającej nas ekipy był wysoki, chyba dwumetrowy, dobrze
zbudowany - typ żołdaka rodem z filmów wojennych. Do tego założył koszulkę na
ramiączkach - chyba po to, żebyśmy z uwagą obejrzeli tatuaż Semper Fidelis z
godłem amerykańskiego korpusu marines i mogli podziwiać jego muskuły.
Podszedł do nas.
- Witajcie - odezwał się po angielsku. - Nazywam się Mel Redeye - stanął w
rozkroku podpierając się pod boki. - Ty jesteś Kurt? - wskazał na Baturę.
- Tak, a to mój pasażer - Batura natychmiast skierował uwagę olbrzyma na mnie.
- Witaj, kolego - Mel wyciągnął do mnie wielką grabę. Podałem mu dłoń, którą
tamten ścisnął i z wyrazną radością zaczął miażdżyć patrząc, jak zaczynam się wić z
bólu.
- Puścisz? - syknąłem.
- Spróbuj mi się wyrwać. Foko - drwił tamten.
Zrobiłem prawą nogą krok w tył pociągając też umęczoną rękę. Nagły ruch
wyprowadził Mela z równowagi. Lewą dłonią nacisnąłem jego wyprostowaną rękę od
wnętrza łokcia. Mel pochylił się w moją stronę z wyciągniętą prawą ręką. Był przede
mną, plecami do mnie i nie mógł mi nic zrobić. Szybko wsunąłem łokieć lewej ręki
pod jego brodę i uniosłem go po łuku w górę, tak jakbym chciał coś podrzucić. Mel
padł przede mną. Błyskawicznie próbował kopnąć mnie, ale ja tylko podskoczyłem i
wylądowałem stając stopami tuż za jego głową. Pochyliłem się i chwyciłem go za uszy.
- Dobrze wiesz, że mógłbym z tobą zrobić teraz co bym tylko chciał, ale podobno
mamy jakąś pracę do wykonania - starałem się zgrywać twardziela.
Mel postanowił chyba przy innej okazji dać mi nauczkę. Teraz nie pozostało mu nic
innego jak uśmiechnąć się.
- Foka, niezle cię wyszkolili - mruknął wstając. - Byłeś w polskiej jednostce
morskich komandosów, ale to Ruscy was trenowali.
- Nigdy byśmy im na to nie pozwolili - odparłem.
- Szkoda, że nie spotkaliśmy się na wojnie - wycedził Amerykanin.
- Dajcie spokój - odezwał się ten z kucykiem. - Chłopaki przelecieli szmat drogi i
pewnie są zziębnięci i głodni. Nazywam się Dutch Flying, a ten przemiły grubasek to
Ed Frog. W kuchni czeka na nas Olaf, który właśnie na waszą cześć pali jajecznicę lub
szykuje niedosmażonego łososia. Chodzmy...
- Stop! - krzyknÄ…Å‚ Mel. - Ed, Dutch i Foka, wywieziecie na pas startowy przeszkody.
Kurt powinieneś chyba zająć się samolotem? Ja pójdę do radia i spróbuję dowiedzieć
się, co słychać u szefa.
Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się wnętrzu hangaru. Był ogromny, wysoki na
dwanaście metrów, z drzwiami otwieranymi na szerokość czterdziestu metrów. Pod
sufitem ujrzałem pordzewiałe dzwigary. W głębi stały stoliki z narzędziami i
znajdowały się tam drzwi prowadzące do innych pomieszczeń. Najpierw z Edem i
Dutchem podczepiłem do terenówki długą i wąską przyczepę, na której znajdowały się
bryły betonu i pordzewiałe żelastwo. Dopiero kiedy wyjechaliśmy na lądowisko, gdzie
zgasły już światła i z Dutchem zdejmowaliśmy ładunek zauważyłem, że beton w
rzeczywistości był styropianem, a metalowe kozły wykonano z drewna.
24
Takie mylne wrażenie wywoływało odpowiednie pomalowanie konstrukcji.
Betonowy gruz musieliśmy żyłkami mocować do ukrytych w jamkach pasa
startowego haków. Metalowe konstrukcje po prostu ustawialiśmy.
- Po co ten kamuflaż? - zapytałem Dutcha.
- Ta wyspa to dawna niemiecka stacja meteorologiczna - odpowiedział. - W czasie
wojny była tu też niewielka baza dla okrętów podwodnych. Ta wysepka nazywa się
Kieł Diabła. Ma milę średnicy i wyrasta na trzydzieści do pięćdziesięciu metrów nad
wodę. To pionowe, skalne ściany. W jednym tylko miejscu jest rysa szerokości
dwudziestu metrów. To przez nią miały do środka wpływać U-Booty. Tu, pod nami,
jest wydrążony skalny labirynt. Podobno Sebedian kupił tę wyspę. Wymyślił te
przeszkody antydesantowe, żeby nikt tu nie wylądował, bo do brzegu i tak nikt nie
dopłynie, a do portu nie wpłynie nie znając przejścia między skałami. Siedzimy tu od
dwóch tygodni i nawet nad nami nie przeleciał samolot, nie przepływał obok nas żaden
statek. A przecież powinni nas szukać.
- Czemu?
Te ostatnie słowa, kiedy wsiadaliśmy do terenówki, usłyszał Ed. Wrogo spojrzał na
kolegÄ™.
- Nie gadaj tyle! - pouczył kumpla. - Bez urazy - odwrócił się do mnie. - Położyłeś
kapitana na łopatki, ale to nie znaczy, że możemy ci od razu wszystko mówić.
- Mel jest kapitanem? - upewniałem się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]