[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ożenić.
- Pewnie masz rację. Wolałabym jednak, żebyśmy podeszli do reszty, bo ina-
czej Janis nas nakryje i powie wszystkim, że specjalnie schowaliśmy się za krza-
kami, żeby robić nieprzyzwoite rzeczy.
- Przecież nic złego nie robimy.
- Wiem, ale...
R
L
- Ale ja bardzo tego żałuję i przypuszczam, że ty też. - Bez ostrzeżenia przytu-
lił ją do siebie. - Zatańcz ze mną - szepnął.
Księżyc świecił jasno i srebrzył kamienie tarasu pod ich stopami. W powie-
trzu unosił się słodki zapach jaśminu.
Kelly czuła na twarzy ciepły oddech Roberta. Patrzyli sobie prosto w oczy, tu-
lili się do siebie. Czuła jego podniecenie. Tak samo jak piętnaście lat temu.
A więc on wciąż mnie pożąda, pomyślała. Podobnie jak ja jego.
- Zawsze dobrze nam się ze sobą tańczyło - mówił cicho Robert.
Pochylił się nad nią. Jego usta musnęły wargi Kelly. Nie mogła się oprzeć.
Całowali się jak dawniej, jak wtedy, kiedy byli zaręczeni i kiedy tak bardzo się ko-
chali.
Czas się zatrzymał, a potem zaczął się cofać, aż cofnął się do chwili, w której
oboje mieli po kilkanaście lat i kiedy drżeli z pragnienia.
Robert puścił ją nagle. Także bez ostrzeżenia. Oddychał z trudem.
- Przepraszam cię, Kelly - szepnął. - Nie miałem prawa tego robić.
Wziął ją za rękę i wyprowadził z cienia. Wrócili do rzeczywistego świata.
R
L
ROZDZIAA TRZYNASTY
Telefon dzwonił. To on obudził Kelly. Spojrzała na zegarek. Było bardzo
wcześnie. Do siódmej brakowało prawie dziesięciu minut.
- Halo? - powiedziała do słuchawki rozespanym głosem.
- Obudziłem cię?
Na dzwięk głosu Roberta poczuła cudownie przyśpieszone bicie serca. Jednak
odpowiedziała takim tonem, jakby wczoraj absolutnie nic się między nimi nie wy-
darzyło.
- Kiedy nie idę do pracy, godzina siódma istnieje dla mnie tylko raz na dobę.
Wieczorem.
- Przepraszam. - Wcale nie wydawał się skruszony. - Chciałem się tylko do-
wiedzieć, czy już sobie coś na dziś zaplanowałaś. Lisa mnie prosiła, żebyśmy poje-
chali zobaczyć niedzwiedzie.
- W tej chwili sama czujÄ™ siÄ™ jak niedzwiedz.
Robert się roześmiał.
- Wobec tego spotkaj się ze mną za godzinę w jadalni. Po śniadaniu na pewno
lepiej siÄ™ poczujesz.
Kelly milczała.
- Kelly?
- Jestem.
- Czy coÅ› jest nie tak?
- Zastanawiam się, czy to rzeczywiście dobry pomysł. Po tym... co się wczo-
raj stało.
- Przecież nic się nie stało, Kel. Odbyliśmy krótką podróż w czasie. To
wszystko.
Powiedział: Kel. Tak ją nazywał, kiedy razem chodzili do szkoły.
Kelly od tego wszystkiego zakręciło się w głowie.
R
L
- Podróż w czasie - powtórzył Robert. - Wiesz, to taka gra wyobrazni. Od-
młodnieliśmy o piętnaście lat. Nic na to nie poradzimy. Dzisiaj jest nowy, praw-
dziwy dzień, a to, co było wczoraj, to już historia.
Kelly postanowiła przyjąć takie wytłumaczenie. Chciała spędzić z Robertem
tyle czasu, ile to tylko było możliwe.
- Niech będzie - odparła.
- Zwietnie. Wiesz co, Kel?
Boże wielki, wolałabym, żeby mnie tak nie nazywał, pomyślała.
- SÅ‚ucham?
- Bardzo się cieszę, żeśmy się dowiedzieli, dlaczego nasze życie właśnie tak
się potoczyło. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie chciałbym naprawdę cofnąć
się w czasie i wszystkiego naprawić. Niestety, to niemożliwe. Musimy się zadowo-
lić tym, czym los zechciał nas obdarzyć.
- Po co ty znów o tym mówisz?
Dość soli nasypano na otwarte rany w tym tygodniu.
- Ponieważ mam ci coś do powiedzenia, a jestem zbyt wielkim tchórzem, że-
by ci to wyznać wprost.
- Mów śmiało. - Usiadła.
Z niepokojem czekała na jego słowa.
- Widzisz, chciałbym, żebyśmy tym razem nie stracili ze sobą kontaktu i... A
niech to! Powiem ci to prosto z mostu. Gdyby w naszym życiu coś się zmieniło,
powinniśmy się o tym dowiedzieć. Ty o mnie, a ja o tobie.
Bardzo się wzruszyła, ale nie chciała tego okazać. Bała się, że wybuchnie pła-
czem, powie mu całą prawdę, a tego pod żadnym pozorem nie wolno jej było zro-
bić.
- To nie jest dobry pomysł.
R
L
- Dlaczego? Przecież może się tak zdarzyć, że w przyszłości i ty, i ja zosta-
niemy sami... Gdyby nam wciąż na sobie zależało, moglibyśmy... Moglibyśmy
resztę życia spędzić razem.
- Obawiam się, że to nie byłoby uczciwe. Wobec naszych małżonków. No bo
co by się stało, gdybym zadzwoniła do ciebie i powiedziała, że właśnie się rozwio-
dłam? Przecież nie wiedziałabym, czy ty też jesteś wolny.
Robert zastanawiał się nad tym przez chwilę.
- Rozumiem - westchnął. - To by była nie lada pokusa. Ale może ja też już
bym był po rozwodzie. Gdyby tak się stało, to nie miałbym możliwości dowiedzieć
się, że ty też jesteś wolna. Rozumiesz?
- Tak, ale...
- No i jeszcze coś - dodał szybko, jakby się bał, że zaraz wyzna jej całą praw-
dę. - Między mną i Eriką wcale nie jest dobrze...
Serce Kelly biło coraz szybciej. Panowanie nad słowami przychodziło jej z
coraz większym trudem.
- Nigdy bym nie zaryzykowała - mówiła powoli. - Nie chciałabym przyspie-
szać decyzji, której beze mnie być może wcale byś nie podjął.
- Ale przecież tobie wciąż na mnie zależy.
Kelly zorientowała się, że weszli na grząski grunt. W duchu dziękowała Bo-
gu, że, mimo pokus, nie przyznała się Robertowi do wdowieństwa.
- Kiedyś kochałam cię całym sercem - powiedziała. - Jestem pewna, że gdy-
byśmy się pobrali, bylibyśmy bardzo szczęśliwi. Ale teraz każde z nas ma swoje
życie i w tym życiu jest inny człowiek. Nie wolno go krzywdzić. Gdybyśmy pozo-
stali w kontakcie, w końcu zrobilibyśmy coś podłego.
Milczał. Kelly pomyślała, że odłożył słuchawkę.
- Muszę przyznać, że masz rację - odezwał się wreszcie - chociaż bardzo nie
mam na to ochoty.
R
L
Kelly otarła łzy wierzchem dłoni. Na szczęście Robert nie mógł tego zoba-
czyć.
- Tak, to na pewno właściwa decyzja - powiedziała - ale ja też jestem zadowo-
lona, że udało nam się dociec prawdy. To co nas łączyło, było zupełnie wyjątkowe.
yle się czułam, mając do ciebie żal o to, że to wszystko tak brzydko się skończyło.
- Dokładnie tak samo myślę.
- Wobec tego możemy uznać sprawę za zamkniętą. Do zobaczenia na śniada-
niu.
Missy stała przy drzwiach. Z niecierpliwością czekała na matkę. Bardzo
chciała jak najszybciej zobaczyć się z Lisą, lecz Kelly jeszcze nie była gotowa do
wyjścia.
- Chodz już, mamusiu - przynaglała Missy.
- IdÄ™, kochanie.
Zapukano do drzwi. Missy otworzyła. Pisnęła z radości, zobaczywszy stojącą
w progu LisÄ™.
- Tatuś powiedział, że mogę po was przyjść - oznajmiła z dumą w głosie.
- Czy mogę już pójść z Lisą, mamusiu? - Missy błagalnie patrzyła na matkę. -
Chciałybyśmy zobaczyć, co jest w sklepie z upominkami.
- Idzcie, ale nie do sklepu z upominkami. Nie chcę, żebyście się szwendały
same po hotelu. Pójdziecie prosto do jadalni, jasne?
- Jasne - odpowiedziały dziewczynki zgodnie.
Trzymając się za ręce, pobiegły do windy.
Kelly postanowiła zwrócić Robertowi uwagę, żeby nie puszczał Lisy samej.
Sześcioletnia dziewczynka nie powinna bez opieki myszkować po takim wielkim
hotelu.
Szybko skończyła się ubierać i poszła do windy. Musiała chwilę poczekać,
zanim winda zatrzymała się wreszcie na jej piętrze.
R
L
Pomyślała nawet, że może szybciej by było, gdyby zeszła schodami, ale miała
pęcherz na pięcie i wolała nie forsować nogi. Tym bardziej że mieli się wybrać na
wycieczkÄ™.
Winda wreszcie przyjechała. Kelly omal nie jęknęła, zobaczywszy w niej Ja-
nis Faircloth. Prócz Janis nikogo w windzie nie było.
Kelly nie miała ochoty nawet na tak krótkie sam na sam z dawną koleżanką.
Jednak wsiadła. Nawet skinęła głową na dzień dobry. Nie chciała, żeby Janis po-
myślała, iż się jej boi.
Drzwi się zamknęły, Kelly wcisnęła guzik oznaczający parter, ale winda ani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl