[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejsca.
- Tak - powiedział Nataniel.
- Ale w jaki sposób pomagasz zbłąkanym duszom odzyskać spokój? - spytała
bezradnie. - Nie modlisz się o nie ani nie odmawiasz zaklęć. Wspomniałeś, że bardzo cię to
męczy. Co wobec tego robisz?
- To odbiera mi całą siłę, Ellen - powiedział głosem zdradzającym cierpienie. - Ale nie
mam innego wyjścia. Wiesz, każdy człowiek ma w sobie pokłady dobroci, życzliwości i
miłosierdzia. Mają je wszyscy, i ty także. Te zapasy ciągle się odnawiają, im więcej się z nich
czerpie, tym więcej ich przybywa. Sama do tego doszłaś, wspominałaś mi kiedyś. Ja oddaję
dotkniętym złem miejscom i duszom całą swoją dobroć, cały spokój i poczucie
bezpieczeństwa, przekazuję je nieszczęśliwym, którzy nadal żyją poprzez swą rozpacz. Nic
więcej poza tym nie robię. Odpędzam złe myśli i uczucia, które ciążą nad takim miejscem,
dławię je swoimi myślami o dobroci i życzliwości.
- Rozumiem.
- Dlatego nie chciałem spotykać się z tobą pózniej w zajezdzie, wiedziałem bowiem,
że będę całkiem pusty, wypalony. Potrzebowałem czasu, by dojść do siebie.
Ellen z oczu nieprzerwanie spływały łzy, ale teraz płakała nad Natanielem. Pogłaskała
go po policzku w geście pociechy i podziękowania. Chłopak przygarnął ją do siebie i wtulił
twarz w jej włosy. Przez chwilę stali nieruchomo - dwie niezwykłe istoty w świecie
zwyczajnych ludzi.
Wreszcie Nataniel powiedział:
- Najpierw skoncentruję się na samym miejscu, nie na kobiecie, postaram się odegnać
zło sprawiedliwych. Czy uważasz, że możesz sama wrócić do samochodu?
- Nie, chcę zostać przy tobie. Już się nie boję i... ale może będę ci przeszkadzać?
- Nie, na pewno nie - odparł powoli. - Myślałem o tobie, to może być...
Ellen przerwała mu:
- Może... może potrzebny ci ktoś, kto czuje podobnie jak ty i nie będzie się niczemu
dziwił?
Poważna twarz Nataniela rozjaśniła się.
- Dobrze wiesz, że tego potrzebuję. Usiądz więc pod tymi świerkami i dotrzymaj mi
towarzystwa! Bardzo ci będę za to wdzięczny, złagodzisz moje poczucie osamotnienia. Ale
musisz być całkiem cicho, żeby nie wytrącić mnie z koncentracji.
- Oczywiście. Czy myślisz, że mogę ci pomóc?
Uśmiechnął się.
- Głuptasku! Przecież ty jesteś jedną z tych, którym ja mam udzielić pomocy!
Ellen siedziała zapatrzona w odwróconego do niej plecami Nataniela. W lesie zapadł
półmrok, deszcz nieprzerwanie lał się z nieba, ale widziała go wyraznie, szerokie ramiona,
długie, szczupłe nogi. Stał całkiem nieruchomo, zwrócony twarzą ku polanie, w stanie
głębokiej koncentracji.
Ellen miała nadzieję, że gorące fale, które wzbierały w jej ciele, nie dotrą do niego i
nie zakłócą mu skupienia. Starała się o niczym nie myśleć, ale w końcu musiała się odwrócić
- bliskość Nataniela stała się zbyt namacalna, porażała ją jego męskość i siła. Przypomniała
sobie, jak bardzo blisko stał, kiedy zmuszał ją, by spojrzała jego oczami. Raz zdołał wówczas
odczytać jej myśli: kiedy w duchu powiedziała, że nie chce pomagać tej złej kobiecie. Nie
mógł jej słyszeć, a przecież odrzekł, że zło również może cierpieć...
Co prawda zbliżyli się wtedy tak bardzo do siebie - i psychicznie, i fizycznie, może
więc nie było w tym nic dziwnego, że bez trudu czytał w jej myślach.
Ellen była przekonana, że Nataniel doskonale wie, jak się mają sprawy z jej
uczuciami, jest tylko na tyle delikatny, by o tym nie wspominać. Wie, że między nimi nigdy
nie może do niczego dojść, najlepiej więc stłumić wszystkie nadzieje i nie dostarczać im
żadnej pożywki.
Ach, jakie to mądre, jakie rozważne z jego strony! Ellen jednak gotowa była oddać
wszystko za najdrobniejszy znak, że jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem.
Kiedy tak siedziała rozmyślając, wcale nie zauważyła upływu czasu, choć należało już
zacząć liczyć go w godzinach. Mogła tkwić tu przez całą noc, byle tylko pozwolono jej być w
pobliżu Nataniela. Próbowała sobie wmawiać, że jest dla niego duchowym wsparciem, bo
przecież już sam fakt, że nie okazuje zniecierpliwienia, musi coś znaczyć.
Stopniowo Ellen zaczęła zdawać sobie sprawę, że atmosfera w lesie się zmienia. Już
od dobrej chwili przestała odczuwać strach i obecność dławiącego zła. Gdzieś w niej
zapłonęło jasne światełko i wolno, lecz nieprzerwanie rozprzestrzeniało się po całym ciele.
Napływał spokój i cicha radość. Chłodne powietrze letniej nocy nabrało przejrzystości,
ogrzało się.
I wreszcie przeszyło ją uczucie wdzięczności.
- Natanielu - powiedziała cicho. - To już minęło.
Głęboko odetchnął z ulgą. Ellen wstała i podeszła bliżej. Nataniel ledwie trzymał się
na nogach, miał zamknięte oczy, pot spływał mu z czoła. Odruchowo go objęła, by go
podtrzymać. Ocknął się, jakby wypadł z transu.
- Usiądz - szepnęła tkliwie.
Były to zbędne słowa, bo chłopak osunął się na ziemię. Siedział, otoczywszy kolana
ramionami, i Ellen zdała sobie sprawę, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie w stanie się
ruszyć. Teraz w niczym jej to nie przeszkadzało. Przestała się już bać tego miejsca.
Sprawiedliwi zostali wymazani ze wspomnień okolicy, pozostał tylko człowiek, który
przekazał im swoją dobroć.
Ellen usiadła przy Natanielu i nie odzywała się ani słowem. Była przemoczona do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]