[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szliśmy zmęczeni wzdłuż siatki ogrodzenia, zza którego obserwowali nas turyści
mieszkający na zamku. Właśnie, jeszcze przed obiadem, uciekali przed upałem na odkryty
basen położony nad Sanem. Po przejściu przez skrzyżowanie weszliśmy na teren parku
miejskiego. Przy samym wejściu w alejki z ławeczkami stał wysoki na trzy metry, ostro
zakończony słup poświęcony Tadeuszowi Kościuszce. Głębiej, w cieniu młodych lip, krył się
pomnik ku czci Armii Czerwonej, która wyzwoliła miasto.
- Dobra, pół godziny przerwy - oznajmił Maciek. - Kto zostaje przy plecakach?
Zgłosili się Mały i Waldek.
- Zwietnie - ucieszył się Maciek. - Reszta może zwiedzać miasto, polecam lody w
lodziarni  Złoty Róg . Gustlik i ja pójdziemy kupić coś na spózniony obiad, który zjemy na
trasie.
Chwilę jeszcze zostałem przy Waldku i obejrzałem jego stopy. Były całe w bąblach z
ropą. Sięgnąłem do plecaka po zasypkę dla dzieci i posypałem nią rany.
- Idz i kup sobie mąkę ziemniaczaną - poradziłem mu. - To dobre na odparzenia i takie
bąble. Ani mi się waż ich przekłuwać. Załóż suche skarpety i tenisówki.
Zauważyłem, że Mały uważnie przyglądał się temu, co robię. Wyczuwałem, że on też
ma odciski.
- Masz - podałem mu pudełko z zasypką. - Pózniej Waldek ci pożyczy. Nie masz
butów na zmianę?
- Adidasy zostawiłem w reklamówce - wyjaśnił Mały. - Szkoda mi ich było w góry, a
tu dostałem nowe, wygodne buty...
Czekałem, aż Waldek wróci z mąką. W tym czasie obserwowałem, co robią
obozowicze. O dziwo, wszyscy siedzieli, a właściwie leżeli na ławkach w parku. Z zazdrością
patrzyli na Waldka, który szedł oblizując gałki lodów. Wtedy zrozumiałem, że oni po prostu
nie mieli pieniędzy.
- Schowaj mąkę i chodz ze mną - powiedziałem do Waldka.
Chłopak posłusznie szedł za mną do lodziarni, gdzie kupiłem czternaście porcji lodów.
Szybko wracaliśmy do parku. Byli tam już Maciek i Gustlik.
- Co pan robi? - dziwił mi się Maciek.
Wcisnąłem jemu i Gustlikowi po lodzie i poszedłem dalej rozdając resztę uczestnikom
naszej wycieczki. Początkowo nie chcieli ich brać, traktując to jako jałmużnę.
- Nadszarpnąłem nasz fundusz kulturalno-oświatowy, ale te lody są tego warte -
tłumaczyłem Maćkowi.
Gdy już wszystkie lody i wafelki zniknęły, a palce zostały starannie oblizane,
mogliśmy iść dalej. Poszliśmy przez parking, wąską uliczką wprost pod synagogę.
Przypomina maleńki zameczek, a to przez smukłą wieżyczkę. Postawiona w XVI wieku łączy
w sobie elementy architektury renesansu, cechy budowli obronnej i miejsca kultu religijnego.
- Ciekawe, po co ta wieża? - zastanawiał się Zet. - Może to była dzwonnica.
- Nie, tam więziono %7łydów skazanych przez żydowski sąd - wyjaśniłem.
- A te szlaczki pod wizerunkiem dziesięciorga przykazań? - dopytywał się Waldek.
- To po hebrajsku - dalej tłumaczyłem. - Oznacza to mniej więcej:  To miejsce
przejmuje grozą, bo to dom boży .
- Widzisz, a ty chciałeś palić w kościele na tej górce - Mały wypominał Białemu. - Już
kiedyś ludzie wiedzieli, co to jest kościół i gniew Boga.
- Skąd pan zna hebrajski? - zapytała mnie Czarna.
- Ze studiów - odpowiedziałem. - Poznałem też łacinę, trochę greki, a znam także kilka
bardziej współczesnych języków.
- Pan jest lingwistą? - rzuciła Wdowa.
- Nie, muzealnikiem.
- Fajnie, a dużo zarabia muzealnik? - dociekał Biały.
- Różnie z tym bywa - udzieliłem wymijającej odpowiedzi. Zeszliśmy trzysta metrów
dalej ulicą Moniuszki i zatrzymaliśmy się przy płocie kirkutu, żydowskiego cmentarza,
leżącego na górce. Podobno było tam dwa tysiące nagrobków. Pół godziny spacerowaliśmy po
wzgórzu. Czasami udało mi się odszyfrować hebrajskie napisy. Potem szliśmy za
wymalowanymi na drzewach i słupach znakami zielonego szlaku turystycznego.
Gdy wyszliśmy za miasto, na wzgórza, ujrzeliśmy cudowną panoramę bieszczadzkich
gór. Widziałem, że młodzieży aż dech zaparło.
- To wszystko mamy przejść na piechotę? - nie dowierzał Biały.
- To miejsce przejmuje grozą, bo to dom boży - Czarna zacytowała mu napis z
synagogi. - Czuję, że te zielone pagórki dadzą nam w kość. Słyszałam, że Bieszczady to dzika
kraina, taka naturalna.
- Ludzie trochę tu rozrabiali - stwierdziłem. - Masz rację, że te góry są tak piękne,
jakby były siedzibą Stwórcy. Wiecie, skąd się wzięła nazwa Bieszczady?
Wszyscy pokręcili głowami.
- Podobno dawniej mieszkały tu same diabły - opowiadałem. - Ludzie bali się tu
osiedlać. Jakimś dziwnym trafem w piekle wyhodowano nowe generacje czortów: Biesy i
Czady. Z czasem jednak Czady nabrały dobrych manier i trochę pomagały pierwszym
osadnikom. Ludzie, którzy codziennie spotykali tu Biesy i Czady, nazwali ten region
 Bieszczady .
Powoli zbliżaliśmy się do Kamienia Leskiego, czyli wysokiej na około trzydziestu
metrów skały z piaskowca. Szkółka wspinaczkowa z Krakowa prowadziła tam zajęcia dla
młodych harcerzy.
- Powspinałbym się - westchnął Banderas.
- Co ty - śmiał się z niego Biały - takie coś to trzepak na podwórku w porównaniu z
prawdziwymi skałami.
- Nie mów, że potrafiłbyś tam wejść - rzekł oburzony Banderas.
- Pewnie, że tak - Biały wydął usta. - Nie mamy liny, a szkoda, wtedy pokazałbym ci,
co potrafiÄ™...
- Tak się składa, że mamy dwa zestawy do wspinaczki - stwierdził Gustlik patrząc na
skałkowców.
Biały lekko zbladł, ale głupio mu było wycofać się.
Zdziwiłem się, gdy zadzwonił do mnie mężczyzna przedstawiający się jako major i
znajomy Pawła Dańca.
- Mamy tu taką skrzyneczkę dla pana, panie muzealnik - relacjonował oficer. - Wie
pan, gdzie są ruiny klasztoru w Zagórzu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl