[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przy pełnych jej piersiach. W tej chwili wszedł marszałek. W oczach mu się zaćmiło na widok tylu
wdzięków i wówczas pojął i rozmierzył całą głębię swego uczucia.
Albo ta, lub żadna  powiedział sobie w duszy i oparłszy się o ścianę, stał bez ruchu, nie
mogąc ócz oderwać od miłego obrazu.
Panna Klara, kontenta z siebie, zanuciła głośno jakiś pasaż, który przerwała w połowie
frazesu, postrzegłszy marszałka.. Te kilka chwil wystarczyły mu do opanowania siebie. Przywitali
się jak zwykle, z tą tylko różnicą, że Klarunią nie pozwoliła się podjąć, żeby się nie zmięła
sukienka; nie dała pocałować rączki, żeby się nie zwalała rękawiczka; nie nastawiła twarzy pod tym
pretekstem, żeby się róż nie starł, ale kazała się nachylić marszałkowi i z wielką ceremonią i
najśliczniejszymi minkami pocałowała go w czoło.
Od tej chwili życie jego było ciężką walką. Jednak żadnym słowem, żadnym poruszeniem
nie zdradził swej głębokiej namiętności. Nieraz szedł z zamiarem odkrycia się matce, ale gdy
przyszedł; gdy obaczył, z jaką dziecinną ufnością panna Klara go witała, jak daleką była od jej
myśli i serca wszelka chęć podobania mu się inaczej jak dawniej; gdy pomyślał, jakim bolem, jakim
przestrachem napełniłby jej niewinne serce, gdyby się chciał narzucać nie kochającej go wcale, jak
niegodnym byłby taki egoizm i że nie byłby pewnie szczęśliwym, gdyby tylko sam był
szczęśliwym  wstrzymywał się, odkładał od dnia do dnia i wreszcie przekonawszy się, że nie
przezwycięży tej śmiertelnej obawy, wyjechał z Odessy, zostawiwszy matkę i córkę w zupełnej
uczuć swych niewiadomości.
Takim był gość, którego panna Klara przyjęła zapytaniem, od którego zbladło jego lice; taki
był stan jego serca, serca pełnego szlachetności, pełnego energii i mocy nad sobą, które
spodziewało się ulgi jedynie od czasu, od lat dojrzalszych ubóstwianej panienki i może od jakiego
ciężkiego zawodu, którego by doznała, ale które gotowe było zamknąć się w wiecznym milczeniu,
gdyby i w jej duszy powstała miłość dla kogo innego, usprawiedliwiona wyborem matki i
zapewniająca szczęście tej, której, w zbytniej może delikatności, sam uszczęśliwić nie spodziewał
siÄ™.
Po herbacie, gdy chorążyna z marszałkiem rozmawiała, chorąży przechadzał się,
pochrząkiwał i od cichej admiracji siebie samego czasem się uśmiechnął lub wzniósł na palcach i
opadł na pięty; panna Klara, wsparta na dłoni i przerzucając Uniwersum Meyera, mocno się
zamyśliła. Natrafiła ona na jakąś dolinę, gdzie była woda, ładny domek i piękne drzewa.
Wyobraziła sobie pana Augusta i siebie tam w poufałej rozmowie, w miłych przechadzkach.
Zdawało się jej, że się zwiesza na jego ręku, że patrzy na jego piękną twarz, że słyszy głos jego
męski i przenikający. Marzenia jej doszły do tego, że się zupełnie zapomniała i zakrywszy oczy
ręką, głośno westchnęła. Gdy się postrzegła, zaczerwieniła się mocno, odsunęła książkę i. poszła do
okna patrzyć znowu na pusty dziedziniec.
Nie spuszczał jej z oka marszałek i serce jego domyślało się smutnej prawdy. Zasępiło się
jego czoło. Nachylając się do chorążyny, rzekł
 Panna Klara kogoÅ› wyglÄ…da.
 Niestety! kochany marszałku! właśnie chciałam o tym z tobą pomówić  odpowiedziała
chorążyna i powstawszy, dodała głośno:  Klaruniu! zabaw ojca, zagraj mu co i zaśpiewaj, bo ja
mam o ważnej rzeczy pomówić z marszałkiem.
Popatrzyła na matkę panna Klara błagającym spojrzeniem, jakby przeczuwała, że ta chwila
odbije się ciężko w jej życi; potem, siadając do fortepianu, wzięła kilka smutnych akordów i
zaczęła śpiewać Una furtiva lacrima, ale tak rzewnie, z taką ekspresją bolu i miłości, że marszałek,
który szedł za chorążyną do jej pokoju, stanął przy drzwiach, patrzył na nią długo i łzy zakręciły mu
siÄ™ w oczach.
Przeszła prawie godzina. Panna Klara już dawno przestała grać i śpiewać, chorąży wyszedł,
a rozmowa matki jeszcze się nie skończyła. Wziąwszy więc jakąś książkę, usiadła z daleka
naprzeciw otwartych drzwi gabinetu matki i czekała niecierpliwie. Nareszcie wyszła chorążyna, a
za nią marszałek. Twarz jego była okropnie blada, usta ściśnięte, oczy w ziemię spuszczone, krok
niepewny i chwiejÄ…cy siÄ™.
Postrzegła to panna Klara; dziwny strach ją ogarnął, ale nie mogła sobie zdać sprawy ani z
tego uczucia, którego sama doznawała, ani z powodów tak nagłej zmiany, jaką widziała w
marszałku. Tym bardziej się gubiła w domysłach, że matka była cały wieczór dość smutna, a
marszałek, chociaż wyjaśnił twarz swoją, był jednak daleko poważniejszym w swoim z nią obejściu
się niż zwykle.
Domyślała się panna Klara, co było przedmiotem ich rozmowy, ale chcąc dojść, dlaczego
ona na marszałku zrobiła tak mocne wrażenie, i sądząc, że przyprowadziwszy go do dawnego
humoru, wyciągnie go zgrabnie na słówko, puściła się na różne wybiegi kobiece dla rozpędzenia
chmury z jego czoła. Nieraz się zdarzało, że marszałek bywał smutny i zamyślony, zawsze jednak
jej niewinna kokieteria, jej umizgi i swywola rozmarszczały jego czoło. Sądziła więc, że i teraz ten
sam sposób się uda.
Gdy matka wyszła na chwilę i zostali sam na sam, przystępując do niego z czarownym
uśmiechem, rzekła:
 Biedny pan marszałek pobladł i zesmutniał.
 Czy pani to postrzegłaś?  odpowiedział. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl