[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej zdefiniować nie był w stanie.
I pozostawiał to przyszłości mocno zaintrygowany
postępowaniem pani Zofii.
Po długich rozmyślaniach nad Bolską i Dalecką pojechał
do tej ostatniej na jednÄ… z dalszych konferencji na temat
stypendiów.
Rozdział 8
Spodziewają się Zabiełły Mniumniu ubrała się z
wyjÄ…tkowÄ… kokieteriÄ…. Tym razem na niebiesko i nie w sukniÄ™,
a w niezwykle kosztowne, koronkowe dessous i szlafroczek
przybrany koronkami. Chciała zdobyć Adasia w zupełności
Jak mnie zobaczy, oszaleje, zwariuje chłopiec..
Przypomniała sobie, jak ją całował. Gdyby nie Orska, kto
wie, czy by jej już wówczas nie zdobył. A jeżeli do tego
dojdzie, będzie miała dwu kochanków..
Decydowała się nie zrywać z Kańskim. Był jej potrzebny,
bo świetnie prowadził interesy.
Postanowiła jednocześnie zakończyć sprawę ze
stypendiami. Niech już Zabiełło z Kańskim doprowadzą resztę
do końca, ona swojego dopięła.
Podczas wizyty artysty mowy nie było o jakichś
stypendiach. Kokietowała Zabiełłę tak zawzięcie, tak się
przymilała. tak dyskretnie ukazywała mu swoje wdzięki, że
istotnie oszalał, zwariował.
Podziałało na niego wszystko: i buduar, i mokka, i jej
piękno.
Rozigrała się burzliwie pomiędzy nimi fala gorących
pocałunków, rozpętała namiętność i porwała go z taką siłą. o
jakiej Mniumniu marzyła, sama poddając się niewysłowionej
rozkoszy, która rzucała ja w jego ramiona.
Swoją gwałtownością, nienasyceniem wprawiał ją w
zachwyt, w jakieś przedziwne uwielbienie. W najwyższej
ekstazie całowała go gwałtowniej jeszcze niż on ją, upajała się
każdym jego najmiętniejszym uściskiem.
I była coraz bierniejsza...
I coraz cichsza...
I coraz bardziej mu uległa...
I coraz bardziej oddana...
On usiadł koło niej i, uśmiechając się, pieścił, lekko
przesuwając dłonią po cudownych jej kształtach.
Milczał tak samo jak ona. Wpatrywał się w
rozgorączkowane oblicze, w przymknięte, ocienione rzęsami
oczy, w ledwo rozchylające się do uśmiechu usta, na których
jeszcze drżały wspomnienia pocałunków.
Bezwładna, rzucała na Zabiełłę całą urodę swojego
piękna.
- Jesteś boska - szepnął. Rozchyliła usta w uśmiechu.
- Jesteś niewysłownie rozkoszna. Jesteś podobna do
bajecznej róży o silnym, mocnym, odurzającym zapachu.
Jesteś jak to słońce lipcowe, pod promieniami którego więdnie
kwiecie.
Słuchała rozmarzonego namiętnością, jej pięknem artysty,
słuchała jak najszlachetniejszej melodii, anielskich tonów, a
on szeptał jej najczulsze wyrazy, najpieszczotliwsze słowa.
- Kocham cię, Ad - odpowiadała mu szeptem bardzo
dobrze słyszalnym. - Kocham cię.
Czas upływał, a z nim upojenie. Rozkosz, rozmarzenie
zastąpiła refleksja.
Myśli porządkowały się.
Porywy namiętne, gwałtowne zaczęła zastępować proza,
codzienna, zwykła proza.
Po wargach Zabiełły przeleciał lekki, ironiczny uśmiech.
Wpatrywał się w Mniumniu z coraz to mniejszym zachwytem,
słowa pieszczoty zastąpiło milczenie.
O cóż chodziło tej kobiecie? O nic więcej - tylko o to, aby
został jej kochankiem. Stypendia? Jakiś tam altruizm? Czyż to
nie było komedią, taką samą jak lekcje Orskiej? I ona pragnęła
tylko zaspokoić swoje zmysły w jego objęciach. A kiedy jej
się znudził - zerwała stosunek. Czy ta śliczna kobieta, leżąca
w tej chwili na szkarłatnych poduszkach, nie jest taka sama
jak tamta? Czy nie zwabiła go podstępnie, udając coś
lepszego, wyższego jedynie w celu ukojenia swego popędu?
Teraz to nie ulegało dla Zabiełły najmniejszej
wątpliwości. Jakaż jest wartość moralna takich kobiet?
Raptem Zabiełło dość szorstko powstał, zapalił papierosa i
podszedł do okna.
A kimże on był w rękach tych kobiet? Jakąś marionetką.
Każda wyzyskiwała go na swój sposób, a wszystkie dla
jednego, jedynego celu, aby same siebie zadowolić. I mimo
woli myślami zwrócił się do jeszcze jednej, do - Bolskiej,
która także obmyśliła stypendia. Nie wątpił, że po Orskiej,
Daleckiej, ułatwiającej mu życie Steinowej - wzdrygnął się na
myśl o tym - i ta również chciała go tą drogą zwabić, potem
oczarować i pokosztować upragnionej przez siebie słodyczy -
romansu przelotnego, zachcianki, jak tamte trzy.
Ileż jest wiernych, zupełnie wiernych istot wśród kobiet
bogatych, pustych i wiodących w pełni bezcelowe życie, jak
wiedzie je taki Dubiski albo Malanowski. Ileż jest nędznych
duszyczek...
- Chodz, pocałuj mnie Ada - usłyszał szept. Nie ruszył
się. Palił nerwowo papierosa.
- Adziu, słodki mój chłopcze, Mniumniu prosi, Mniumniu
chce, abyś ją pocałował.
- Ale Adzia nie chce.
- Nie chce? - zdziwiła się. - Nie chce?
- I już nigdy nie będzie całował.
- Nigdy?
Rozwarła oczy, uniosła się, spojrzała na niego zdumiona,
nie rozumiejąc, skąd ten raptowny chłód.
- Nigdy!
- Dlaczego? - mierzyła jego sylwetę rysującą się wyraznie
pomiędzy kotarami okna.
- Bo lubię raz tylko odegrać komedię, ale dwa razy nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl