[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak! A teraz do widzenia. Niech panu dzisiejsza nauczka wyjdzie na zdrowie!
Brouthin skłonił się nisko - on już wie! - i wyszedł.
Minęło parę chwil i do gabinetu detektywa wpadł dyrektor Lafettal.
Wiem!
Robert-Robert spojrzał na zegarek:
- Czwarta...
Jest więc jeszcze godzina czasu.
Korzystając z tego postanowił dobrze zagrać scenę z dyrektorem. Jego przysłowiowe już zdolności
detektywa trochę - może nawet więcej niż trochę, straciły na blasku w obecnej historii. Trzeba od tej
chwili pokazać na całej linii, że się jest jeszcze wielkim detektywem, który się nazywa Robert-Robert i
który - wie!
- Więc? Więc cóż? - sapnął dyrektor.
Robert-Robert spokojnie zapalał papierosa.
- Niechże pan mówi! - dyrektor był bardzo zniecierpliwiony.
- Cóż mam panu powiedzieć, dyrektorze?
- Przecież powiedział pan, że pan wie!
- No wiem...
Dyrektor Lafettal pociągnął detektywa za ramię do krzesła. Usiadł sam.
- Niechże pan siada i powie wreszcie!
Robert-Robert usiadł z powagą.
- Otóż, jak powiedziałem - zaczął - ustaliłem nazwisko jednego z trzech wspólników tej
dziecinnady...
- Aadna mi dziecinnada! - rzekł dyrektor z westchnieniem. - Aż dziwię się nawet, że to pan tak
nazywa!
- Dziecinnada nie ze względu na jakość przestępstwa, tylko ze względu na łatwość jego wykrycia.
Tak, to w gruncie rzeczy Å‚atwiutka sprawa...
- Dotychczas jednak nie wydawała się panu tak łatwa!
- Owszem. Ale czyż musiałem wszystko mówić? Wie pan przecież, dyrektorze, bo nie od dzisiaj
współpracujemy z sobą, że moją zasadą jest mniej gadania - więcej czynu". Wiem nie od teraz...
- Od kiedyż? - zapytał dyrektor mocno podniecony.
- Od dzisiaj rano... Zanim jeszcze przyszedłem do pana, dyrektorze...
- I pan mi nie powiedział! - zawołał dyrektor z wyrzutem. - Pozwolił pan na to, bym się przez cały
dzień trapił i męczył i wstydził za siebie, za pana, za całą policję... Nie, to naprawdę nie bardzo ładnie
z pańskiej strony!
Pomijając milczeniem ten wybuch swego szefa, Robert-Robert wstał z powagą i rzekł z
odpowiedniÄ… minÄ…:
- Czy pan wie, kogo dzisiaj rano targałem za długą czarną brodę przez dobrych dziesięć minut?
Na to emfatyczne i niespodziewane powiedzenie detektywa, dyrektor zrobił wielkie oczy:
- Za długą, czarną...
- 43 -
- Tak, za długą, czarną, tak pamiętną brodę!
- Kogo?
- Wprawdzie broda nie odkleiła się, jak zrazu przypuszczałem - ciągnął dalej Robert-Robert - ale to
nie zmienia w niczym postaci rzeczy. Ten, który uprowadził posła de Ronet i ten, który uprowadził
dyrektora policji...
- Niechże się pan skraca! - zżymał się dyrektor. - Ten osobnik z długą, czarną brodą zjawił się
dzisiaj rano w mieszkaniu swej pierwszej ofiary!
- Co pan mówi?! - wykrzyknął dyrektor. - Stara nasza maksyma, że przestępca ciąży stale ku
miejscu zbrodni, sprawdza siÄ™ raz jeszcze!
- Nie bardzo - odparł detektyw - gdyż właściwym miejscem pierwszej zbrodni nie było mieszkanie
posła de Ronet przy rue Clotilde, lecz okolica Dworca św. Aazarza - ale mniejsza z tym... Dość, że się
tam zjawił. Zjawił się wtedy, gdy wspólnik jego uprowadzał właśnie trzecią wybitną jednostkę, kelnera
Ramon z kawiarni de la Sorbonne...
Dyrektor uśmiechnął się gorzko i z niemałym wyrzutem spojrzał na swego najlepszego detektywa.
- On, ten brodacz - mówił dalej Robert-Robert - który siedział w głębi czarnego Buicka, zjawił się
rano u pasła de Ronet jako niewiniątko... ażeby... ażeby co? - jak pan myśli, dyrektorze?
- Nic nie myślę - odburknął dyrektor Lafettal. - Pan wie, to niech pan mówi, co pan wie!
- Ażeby - zrobić wywiad!
- Co takiego?
- Wywiad do Paris-Midi"!
- Co się z panem dzieje? - zapytał zaniepokojony dyrektor. - Czy nie przemęczył się pan dzisiaj
zanadto?
- Nic mi się nie dzieje, dyrektorze! Wiem, co mówię! Poderwany zewem mojej nieomylnej intuicji,
schwyciłem jego brodę i usiłowałem brodę tę oderwać. Krzyczał: Puść pan moją brodę! - ale ja
szarpałem dalej!
- I cóż z tego szarpania?
- Nic. Broda się nie oderwała.
- No więc? Któż to był?
- Broda była naturalna, a jej nosiciel i żywiciel jest równie naturalnym łotrem, aranżerem całej tej
łatwej historii, którą zepatował Paryż!
- Więc kto to jest? Powie pan wreszcie?
- To jest reporter Paris-Midi", pan Refoult! - wydeklamował detektyw.
Dyrektor wzruszył ramionami.
- Czy oni w okresie tych ostatnich godzin nie porwali także i pana?
- Jak to?
- Bo plecie pan jak poseł de Ronet w chwili, gdy wrócił do domu.
- Dlaczego pan tak nisko kwalifikuje to, co mówię? Czy słyszał pan kiedy, dyrektorze, bym mówił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]