[ Pobierz całość w formacie PDF ]

DWA WESELA
92
Zmierzył ją lodowatym wzrokiem. Ciekawe, co ją
naprawdę skłoniło do tych odwiedzin. Zapewne jeden
z obecnych na przyjÄ™ciu Bradfordów zasiada w ko­
misji tworzącej przepisy, które mogą wpłynąć na stan
posiadania jej męża albo coś w tym rodzaju. Z tego
wniosek, że bÄ™dzie próbowaÅ‚a podsunąć temu faceto­
wi korzystne dla siebie rozwiązanie. Przyjęcie Myry
Jo stanowiło tylko pretekst, bo dawało sposobność do
rozmów, z pozoru jedynie towarzyskich.
- Zamierzasz gapić siÄ™ na mnie przez caÅ‚y wie­
czór? Wpuśćże mnie do środka.
Od Julie wiało chłodem nawet wtedy, gdy się
uśmiechała. Najchętniej zamknąłby jej drzwi przed
nosem. Mimo to odsunął się i wpuścił swoją byłą żonę
do środka.
Wyszedł z domu, chwycił butelkę piwa i oparł się
o słupek namiotu, w którym urządzono bufet. Stąd
można byÅ‚o obserwować goÅ›ci. Chwilami ktoÅ› przy­
stawał, by z nim porozmawiać. Potem Wade zostawał
sam na sam z ponurymi myślami. Obserwował Julie,
która wyÅ‚awiaÅ‚a z tÅ‚umu co znaczniejsze szychy. Sa­
ma powinna zająć siÄ™ politykÄ…. ByÅ‚a lepsza w te klo­
cki niż wszyscy zebrani na przyjęciu notable razem
wzięci.
- Co się stało?
Wade przymknął oczy. Głos Lei działał na niego
kojąco. Jej obecność sprawiła, że ujrzał przyszłość
w jaśniejszych barwach.
DWA WESELA
93
- Spójrz na tę zadbaną blondynkę, która rozmawia
z miejscowymi ważniakami.
Lea popatrzyÅ‚a na osobÄ™ wskazanÄ… przez markot­
nego gospodarza.
- To matka Myry Jo.
- Sądziłam, że pojawi się dopiero na weselu.
- Oboje byliÅ›my o tym przekonani. Nie przyje­
chaÅ‚a tu, by zobaczyć siÄ™ z córkÄ…. Od godziny emab­
luje pewnego urzędnika. Najwyrazniej ma do niego
interes. Ciekawe, o co jej chodzi.
- Widzę, że znów jesteś sobą. Takiego cię znam
i wielbiÄ™.
Wade uśmiechnął się, a potem zachichotał.
- Zachowuję się teraz jak obrażony szczeniak,
prawda?
- Nie. Próbujesz chronić swoje dziecko. To wspa­
niałe i wzruszające.
- Dzięki - odparł i westchnął głęboko. - Miło jest
wiedzieć, że chwytasz wszystko w lot. Niczego ci nie
muszę tłumaczyć.
Umilkli, bo od strony basenu do namiotu podeszli
narzeczeni. Julie natychmiast ich dostrzegÅ‚a i odegra­
Å‚a scenÄ™ powitania godnÄ… filmowego Oskara. Wade
był przekonany, że w opinii zebranych jego eks-mał-
żonka jest czuÅ‚Ä… matkÄ…, stÄ™sknionÄ… za dawno nie wi­
dzianym dzieckiem. WiedziaÅ‚ jednak, że Lea do­
strzegła także wyraz niepokoju i rozpaczy na twarzy
Myry Jo.
94 DWA WESELA
- Jakie to przykre. Szczerze tej małej współczuję
- powiedziała ze smutkiem.
- I słusznie. Przez jakiś czas sądziłem, że Julie
zaryzykuje i okaże własnej córce trochę miłości, ale
teraz widzę, że prawdziwe uczucia budzą w niej lęk.
Z wiekiem jest z niÄ… coraz gorzej.
- To bardzo głęboka analiza. - Lea z uznaniem
popatrzyła na swego rozmówcę.
- Jak na gruboskórnego prostaka? Jak na mężczy­
znę? - dopytywał się z uśmiechem.
- Jak na gruboskórnego mężczyznę - odparła
z kpiącym uśmiechem.
Wade popatrzył na Myrę Jo i od razu zmarkot-
niał. Przykro było patrzeć, jak rozpromieniona
dziewczyna z wolna pochmurnieje. Zastanawiał
siÄ™, czy ma wkroczyć do akcji, lecz wiele wskazy­
waÅ‚o na to, że jego córka panuje nad sytuacjÄ…. Mo­
głaby mieć pretensje, gdyby niepotrzebnie się wtrącił.
Walczył ze sobą, bo trudno mu było pozostać na
uboczu.
- Chodzmy siÄ™ przejść - zaproponowaÅ‚ i ujÄ…Å‚ ra­
miÄ™ Lei. - Przy okazji sprawdzimy, czy wszystko
idzie jak należy.
Powolny spacer okazaÅ‚ siÄ™ bardzo przyjemny. Pod­
chodzili do gości. Lea uśmiechała się promiennie.
Była urocza i wyjątkowo szybko zjednywała sobie
sympatię rozmówców. Nie przerywając towarzyskiej
konwersacji, dawała swoim pracownikom dyskretne
DWA WESELA
95
wskazówki i dbała o szczegóły, które Wade'owi na
pewno by umknęły.
Wkrótce zostawili za sobą tłum gości i znalezli się
w pobliżu zagrody dla koni. Ciekawska klacz o białej
sierści wyciągnęła ku nim łeb.
- To Zwietlista. Odziedziczyła imię po nieżyjącej
matce. Obie to własność Myry Jo. Ta pozwala mi się
głaskać, czesać i trenować, ale dosiada jej tylko moja
córka.
- Czy jest wyjÄ…tkiem?
- Wcale nie. WÅ›ród koni nie brakuje indywiduali­
stów. Pod tym względem bardzo przypominają ludzi.
Objęci ramionami ruszyli w stronę rozłożystego
drzewa, które rzucaÅ‚o gÅ‚Ä™boki cieÅ„. Gdy Wade zatrzy­
mał się przy bramie zagrody, Lea od razu wiedziała,
na co siÄ™ zanosi. PoczuÅ‚a rozkoszny dreszcz. Z nie­
cierpliwością czekała na pocałunek.
Przytuliła się do Wade'a i westchnęła, gdy pochylił
głowę i dotknął wargami jej ucha.
, - Wiesz, że to nie jest dobry pomysł - mruknęła
niechętnie.
- Jestem innego zdania. Pomysł jest doskonały
- odparł, całując ją w szyję.
- Nie wiadomo, czym to się skończy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl