[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głębokoRocky.
- Czego?- rzucił przezramię.
Rocky patrzyła zafascynowana na krople potu błyszczące
na jego czole. Nigdy by nie podejrzewała, że mężczyzna tak
opanowany może tak przeżyć kilka pocałunków. Ona sama,
oczywiście, uleciałaby gdzieś wprzestrzeń, gdyby przez cały
czas nie trzymał jej mocno wobjęciach. Mimowszystkobyło
jej jednakmiło, że doprowadziła godotegostanu.
- Przepraszampana, ale jakie przekÄ…ski mamprzygoto-
wać na dzisiejszą wieczorną lekcję?
Wielki Boże, pomyślała Rocky, już dziewiąta? Cowieczór
Worth kończył ich zajęcia godziną lekcji mniej formalnych:
jak podawać herbatę, prowadzić uprzejmą, swobodną rozmo-
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
60
wę o niczym i tym podobne. Nie była przekonana, że cokol-
wiek z tego kiedykolwiek jej się przyda, ale uczestniczyła
wtychlekcjachz przyjemnością.
- Nic namnietrzeba - odparł kujej zdziwieniuWorth.
- Dziś pannaGrimeskładziesię wcześniej.
Kiedyznówzostali sami, Rockyprzyjrzała musię uważnie.
Był wyraznie zły. Dlaczego?
- Odsyłaszmniezakarę domegopokoju?- spytała.
- Zauważyłem, żetrudnoci się dziś skupić nanauce.
Rockywysunęła się z jegoobjęć.
- Widzę, żenie żartujesz. Naprawdę mamiść dosiebie?
Worthpodszedł dobiurka, odwrócił się i spojrzał na nią
uważnie.
- Nigdy więcej nie igraj ze mną wten sposób, bo odeślę
cię z powrotemdotej twojej nory. Wprzyszłości interesuj się
chłopcami bardziej dociebie podobnymi.
Zawstydzona Rockyzapragnęła uciec i skryć się na górze,
wiedziała jednak, że musi zostać, jeśli nie chce stracić dla
siebie szacunku.
- Sugerujesz, żetobyła moja wina? - spytała, podchodząc
bliżej.
- Aczyja?
- Totypierwszyporuszyłeś temat seksu.
- Botyażzawyrazniemnieprowokowałaś.
Rockyaż podskoczyła, zwinęła dłoń wpięść, gotowa po-
częstować gonokautującymciosem. Na szczęście dla Wortha,
jego refleks był równie szybki jak język. Uchylił się i pięść
Rockyzawisła wpowietrzu.
- Spróbuj jeszczeraz, acałą naszą umowę diabli wezmą
- warknął zwściekłością.
- Jeśli o mnie chodzi, to już ją wzięli! - krzyknęła Rocky,
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
61
czując, jak łzy napływają jej do oczu. Nie chcąc, by Worth je
zauważył, wybiegła z pokoju.
Kretyn. GwałtownymruchemWorthwsunął sobierękęwe
włosy. Imbecyl. Dlaczego zrobił jej taką awanturę, skoro to
onbył winien, że sprawyzaszłyza daleko?
Jego ciało nadal pulsowało pożądaniem. Jak to możliwe,
bywtakniewielkiej kobietcetyle byłonamiętności? Przyzna-
jąc, że choć ten pocałunek wogóle nie powinien mieć miej-
sca, nie mógł jednakzaprzeczyć, żejeszcze żadennieporuszył
goaż takgłęboko.
Pocałunek, pieszczoty. Tobyłocoś niesamowitego.
Marzył oucieczce. Pragnienie, bypobiec za nią na górę
i dokończyć to, cozaczęli, byłorówniesilne.
Co robić? Najrozsądniej, oczywiście, byłoby odesłać ją
z powrotemdo sutereny. Uczciwość kazała mu odrzucić to
rozwiÄ…zanie.
Dlaczego pozbawiać ją tej jedynej szansy wyrwania się
z nizin społecznych tylko dlatego, że on nie umie nad sobą
panować? Zwłaszcza żeta dziewczyna robi ogromnepostępy.
Niezbyt często ją chwalił, bo wiedział, że czeka ją jeszcze
wielepracy. Widział jednak, żeRockybardzosię stara.
Gdybytylkoniebyłatakaupartai skłonnadobuntu. Gdy-
bytylkoniewzbudzała wnimtakiegopożądania.
Od tej chwili postanowił być ostrożniejszy. Wiedząc, jak
działa na niego jej zapach, miękkość ciała, reakcja na jego
pieszczoty, postanowił, że to nie może się już nigdy powtó-
rzyć. Co więcej, winienjej był przeprosiny.
Czując ogromnyciężar tegozadania, wspiął się poscho-
dach na górę. Już po drodze słyszał dobiegający z pokoju
Rocky hałas - trzaskanie drzwi, suwanie szuflad. Najwy-
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
62
razniej szuka rzeczy, w których tu przybyła. Nie wie, że Worth
osobiście je skonfiskował i polecił McGuire'owi zniszczyć
wszystkolub wyrzucić.
Kiedyzapukał dodrzwi, wpokoju zapadła natychmiasto-
wa cisza. Potemusłyszał pociągnięcie nosem, jakiś trzask
i przekleństwo.
- McGuire?- spytałapochwili niepewnie.
- Toja, Roxanno. Otwórz.
- Mowy nie ma, profesorze! - krzyknęła, a wjej głosie
nie było już wahania.
- Chciałbymz tobą porozmawiać i wolałbymzrobić to
natychmiast. Proszę, otwórz drzwi. Nie odejdę, dopóki mnie
nie wpuścisz.
Zpoczątku myślał, że gozignoruje, ale po krótkiej chwili
drzwi się otworzyły. Stała wnichRocky, aleunikała spojrze-
nia mu wtwarz. Wcale go to nie zdziwiło. Nie chciała, by
widział, że płakała, takjakonwolałbynie wiedzieć, że ją do
tegodoprowadził.
Zobawy, żejuż popierwszychsłowachzamkniemudrzwi
przed nosem, Worth wszedł do środka. Splótł ręce, by po-
wstrzymać się odotarcia jej łez.
- Nicci niejest?
- Niech ci się nie wydaje, że to przez ciebie - mruknęła,
wycierając policzki rękawemswetra. - Przycięłamsobie pa-
lec szufladÄ….
- Mógłbymgoobejrzeć?
- Nie.
- Może chciałabyś, żeby McGuire ci coś przyniósł? Lód
alboproszekprzeciwbólowy?
- Nie! Mów, co chciałeś powiedzieć, i spadaj stąd, bo
muszę skończyć to, co zaczęłam.
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
63
Kiedypróbowała gowyminąć, chwycił za rozluznioną nie-
bieską aksamitkę, którą związała włosy.
- Ajeśli powiem, żeprzyszedłemcię przeprosić?
- Wypchaj się - burknęła Rocky, próbując wyrwać mu
wstążkę.
Worthniepuszczał.
- Rozumiem, żejesteś złai czujeszsię zraniona.
- Nie masz nawet pojęcia, co czuję, więc oszczędz sobie
tych wykładów. Ależ ja byłamgłupia, myśląc, że coś z tego
będzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl