[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do niej też. Myślałam, że tego nie wytrzymam.
Ward, zaskoczony, wpatrywał się w nią bez
słowa.
- I dlatego rozbolała cię głowa? - zapytał
w końcu.
- Nie, głowa bolała mnie już przedtem - Anna
uśmiechnęła się lekko - ale wtedy zabolało mnie
88
serce. Byłam taka o ciebie zazdrosna... - wyznała
ze wstydem.
Ward wziął głęboki oddech. Jej szczerość była
rozbrajająca i zasługiwała na taką samą szczerość
z jego strony.
- Ja też byłem zazdrosny... trochę wcześniej...
jak robiłaś zakupy. Ten facet... Tim... wziął cię
za ramię i tak na ciebie patrzył, że już chciałem...
- Więc chodziło ci o Tima, a nie o to, że się
spózniłam? Tim jest tylko moim przyjacielem i ma
żonę, którą bardzo kocha. Naprawdę nie miałeś po
wodów do zazdrości.
- Ty też nie.
Właściwie sam nie wiedział, jak i kiedy wziął
Annę w ramiona i scałowywał z jej twarzy ślady
łez. A przecież tak sobie obiecywał, że nie powtó
rzy błędów ostatniej nocy.
Potem już wszystko działo się bardzo szybko.
Pragnęli się nawzajem tak mocno, że każda dzie
ląca ich warstwa ubrania była przeszkodą, którą
musieli jak najprędzej usunąć.
Ward zdejmował jej bluzkę, jednocześnie pie
szcząc pocałunkami jej szyję, a Anna niespokojnie
rozpinała mu guziki. Ta nowo odkryta zmysłowość
porywała ją z siłą, jaka w niczym nie przypomi
nała seksu z jej małżeńskich czasów. Oboje
z Ralphem byli wtedy młodzi, nieśmiali i zbyt
skrępowani, by się sobą nawzajem cieszyć. Teraz
89
z Wardem odczuwała radość eksperymentowania
z własną seksualnością, a intensywność doznań
wprawiała ją w euforię.
- Nigdy tak się nie zachowywałam - powie
działa cicho.
- Skąd wiesz, skoro nie pamiętasz?
- Po prostu wiem - odpowiedziała z rozbraja
jącą prostotą i Ward uwierzył, choć sprzeciwiało
siÄ™ to wszelkiej logice.
Kiedy pozbyli się już ubrań, Anna z niekłama
nym podziwem studiowała jego ciało. Wszystko
w Wardzie ją zachwycało, aż trudno było mu w to
uwierzyć.
- Jesteś taki duży - powiedziała czule, bawiąc
się gęstwiną ciemnych włosów porastających mu
tors.
- A ty... jesteÅ› jedyna w swoim rodzaju - od
powiedział, przyciągając ją do siebie.
Potem długo nie mówili już nic.
- Ward, tak się cieszę - szepnęła Anna, leżąc
jeszcze w jego uścisku, zmęczona i drżąca. - Taka
jestem szczęśliwa, że jesteś ze mną, że cię pozna
łam i że jesteśmy ze sobą tak... jak teraz...
Ward milczał przez chwilę, jakby to, co chciał
powiedzieć, z trudem przechodziło mu przez gardło.
- Na pewno nie bardziej niż ja - rzekł i przez
moment nie mógł uwierzyć, że to jego własne sło-
90
wa. Przecież było to jakby wyznanie miłości. Co
on robił? Co myślał... co czuł?
- Ward? - Anna nagle poderwała się i usiadła,
aż przyszło mu do głowy, że może nagle odzyskała
pamięć.
Chodziło jednak o coś zupełnie innego.
- Nie nakarmiłam dzisiaj Missie ani Whittake-
ra. Och, zapomniałam też zupełnie o tej barani
nie...
- Poczekaj, zaraz to załatwię - uspokoił ją
i wstał z łóżka.
- No i co? Dlaczego tak się uśmiechasz? - za
pytała, kiedy już po krótkiej chwili pojawił się
z powrotem.
- Sprawa rozwiązała się sama - odparł z weso
łością w głosie. - O baraninie możesz zapomnieć,
a Missie i Whittakera też już nie trzeba karmić.
- Och nie, zjadły nasz lunch! - jęknęła.
- Po co nam teraz jedzenie? - odparł Ward bez
trosko.
Rzeczywiście, nie potrzebowali jedzenia, skoro
mieli siebie.
ROZDZIAA ÓSMY
- Więc gdybyś mogła, Anno, zamienić się ze
mną i zastąpić mnie przy obiadach dobroczynnych
w przyszłym tygodniu, byłabym...
Na widok wchodzÄ…cego do kuchni Warda zna
joma Anny zamilkła i szeroko otworzyła oczy ze
zdumienia.
- Zmieniłem ci oponę w samochodzie i przy
okazji zauważyłem, że druga też jest mocno zużyta
- ogłosił już od progu.
- Hm... Mary, to jest Ward, mój... przyjaciel
- Anna pośpiesznie dokonała prezentacji, widząc
zaskoczenie w twarzy gościa.
- Ach, tak... miło mi... twój przyjaciel... -
Kobieta była wyraznie zbita z tropu. - Ja... muszę
już iść. Miło mi było pana poznać, Ward.
- Co ona chciała? - zapytał Ward, kiedy tylko
za Mary zamknęły się drzwi.
- Prosiła mnie, żebym zastąpiła ją w tym tygo
dniu w wydawaniu obiadów dobroczynnych - wy
jaśniła Anna.
No, tak. Ward zmarszczył brwi. Mieszkał z An-
92
ną od trzech dni i jak dotąd nic nie wskazywało
na to, aby pamięć jej wracała. On z kolei
najwyrazniej nie był w stanie dotrzymać danej so
bie obietnicy, że będzie się trzymał od Anny na
bezpieczną odległość.
Dzisiaj znowu obudzili siÄ™ razem, a potem...
Prędzej czy pózniej musiał się tu pojawić ktoś
z jej bliskich, kto zażąda od niego wyjaśnień, a na
to Ward nie był jeszcze przygotowany.
Teraz, patrzÄ…c na swoje poplamione smarem
ubranie, przypomniał sobie coś jeszcze.
- Muszę pojechać do domu... na kilka dni -
powiedział, podejmując nagłą decyzję. - Chcę za
łatwić parę spraw, przejrzeć pocztę...
- Tak, oczywiście.
Anna starała się ukryć swe uczucia, ale i tak
rozczarowanie, smutek i niepokój natychmiast od
malowały się na jej twarzy. Przerażała ją myśl, że
miałaby zostać sama, i już teraz wiedziała, że bę
dzie za nim tęsknić.
- Chciałbym cię zabrać ze sobą - dodał Ward
szybko.
- Zabrać mnie ze sobą? - Anna otworzyła sze
roko oczy. - No, a co będzie z Missie i Whitta-
kerem?
- Mogą pojechać z nami.
- Och, Ward, to cudownie.
Rozpromieniła się na samą myśl o tym, że nie
93
będzie musiała się z nim rozstawać, że zobaczy
dom Warda, a może nawet pozna jego przyjaciół.
Serce śpiewało w niej z radości.
- Co to za historia z tym facetem, który po
dobno mieszka u Anny? - zapytała Kelly z cie
kawością.
- Jaki facet? Nie mam pojęcia, o czym mó
wisz. - Beth była szczerze zaskoczona. - To chyba
niemożliwe... przecież coś byśmy wiedziały. Po
pierwsze, Anna by nam powiedziała, a po drugie...
to jakoÅ› do niej nie pasuje.
Kelly zupełnie się z nią zgadzała. Anna nie była
osobą skłonną do łatwych związków; mimo swej
niewątpliwej urody i atrakcyjności miała w sobie
nieśmiałość i cechowały ją nieco purytańskie za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]