[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdybyśmy przyjechali trzy miesiące wcześniej?
... Wiem, że leżysz na wspólnej pryczy z przyjaciółkami, które pewno bardzo dziwią
się moim słowom.  Mówiłaś, że ten Tadeusz jest pogodny, a patrz, pisze same ponure
rzeczy . I pewnie są bardzo oburzone na mnie. Ale przecież i o tych sprawach, które się dzieją
wokół nas, możemy mówić. Nie wywołujemy zła na próżno i nieodpowiedzialnie, przecież
tkwimy w nim - widzisz, jest znów głęboki wieczór po dniu pełnym dziwacznych wydarzeń.
Po południu wybrałem się na mecz bokserski do wielkiego baraku waschraumu, tam,
skąd wpierw odchodziły transporty do gazu. Wpuszczono nas do środka z ceremoniami, choć
sala była nabita po brzegi. W dużej poczekalni urządzono ring. Zwiatło z góry, sędzia (nb.
9
polski sędzia olimpijski), bokserzy o sławie międzynarodowej, ale tylko Aryjczycy, bo
%7łydom występować nie wolno. I ci sami ludzie, którzy dzień w dzień wybijali dziesiątki
zębów, ludzie, z których niejeden sam ma pustą szczękę - pasjonowali się Czortkiem,
Walterem z Hamburga i jakimś młodym chłopcem, który, trenowany w obozie, wyrósł, jak
powiadają, na dużą klasę. Jeszcze tkwi tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował
Niemców, jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu. Sala była
zadymiona od papierosów, a bokserzy tłukli się, ile wlizie. Ale robili to niefachowo, choć z
dużym uporem.
- Taki Walter - mówił Staszek - popatrzcie tylko! Na komandzie, jak chce, to jednym
uderzeniem kładzie muzułmana! A tu, patrz, trzy rundy, i nic! Jeszcze jemu mordę nabili.
Widocznie za dużo widzów, nie?
Swoją drogą widzowie byli rozanieleni, a my w pierwszym rzędzie, wiadomo, goście.
Zaraz po boksie poszedłem do konkurencji, na koncert. Wy tam, w waszym Birkenau,
ani pojęcia nie macie, jakie tu się dzieją cuda kultury o parę kilometrów od kominów.
Wyobraz sobie, grają uwerturę do Tancreda i coś z Berlioza, i jeszcze jakieś tańce fińskie
takiego kompozytora, co miał dużo aaa w nazwisku. Kudy Warszawie do takiej orkiestry! Ale,
ale, po kolei Ci opowiem, a Ty słuchaj, bo warto. Więc wyszedłem z boksu, podniecony
radośnie, i natychmiast wszedłem na blok, na którym i puff. Pod puffem jest sala muzyczna.
Było w niej tłoczno i gwarno, pod ścianami stali słuchacze, muzykanci stroili instrumenty
rozsiadłszy się po całej sali. Naprzeciw okna - podwyższenie, stanął na nim kapo kuchni
(razem i kapelmistrz), a kartoflarze i rollwaga (zapomniałem Ci napisać, że orkiestra w czasie
pracy obiera kartofle i popycha wozy) poczęli grać. Ledwom zdążył dopaść między klarnet II
a fagot. Tam przycupnąłem przy nie obsadzonym krzesełku klarnetu I i oddałem się
zasłuchaniu. Nie pomyślałabyś nigdy, jak potężnie brzmi symfoniczna orkiestra trzydziestu
osób w dużym pokoju! Kapelmistrz machał umiarkowanie, żeby nie uderzyć dłonią o ścianę, i
wyraznie groził tym, którzy fałszowali. Da im przy kartoflach. Ci z końców sali (z jednego
bęben, a z drugiego basetla) nadrabiali, jak mogli. Wszystko głuszył fagot, może dlatego, że
stałem tuż przy nim. Ale basetla! Piętnastu słuchaczy (więcej się nie pomieściło) zagłębiało
się w muzyce ze znawstwem i nagradzało orkiestrę skąpymi oklaskami.
- Ktoś nazwał nasz obóz: Betrugslager, obóz oszustw. Skąpy żywopłot przy białym
domku, podwórko podobne do wiejskiego, tablice z napisami  kąpiel wystarczą, aby
otumanić miliony ludzi, oszukać aż do śmierci. Jakiś tam boks, jakieś trawniczki przy
blokach, dwie marki na miesiąc dla najpilniejszych więzniów, musztarda w kantynie,
cotygodniowa kontrola wszy i uwertura do Tancreda wystarczy, aby oszukać świat i - nas. Ci
tam z zewnątrz myślą, że to jest potworne, ale przecież nie jest tak zle, skoro i orkiestra, i
boks, i trawniczki, i koce na łóżkach... Oszukańcza jest porcja chleba, do której trzeba
dokładać, aby żyć.
Oszukańczy jest czas pracy, przy którym nie wolno mówić, siadać, odpoczywać.
Oszukańcza jest każda szufla ziemi, którą niepełną rzucamy na wał rowu.
Patrz na to wszystko uważnie i nie trać siły, gdy Ci jest zle.
Bo może z tego obozu, z tego czasu oszustw będziemy musieli zdać ludziom żywym
relację i stanąć w obronie zmarłych.
Kiedyś chodziliśmy komandami do obozu. Grała orkiestra do taktu idącym szeregom.
Nadeszło DAW i dziesiątki innych komand i czekały przed bramą: dziesięć tysięcy mężczyzn.
I wtedy z FKL-u nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i
krzyczały:
- Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały koło nas w głębokim
milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek się nie poruszył, ani jedna ręka
nie podniosła się.
Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym.
V
Najpierw byliśmy na kursie. W ogóle na kursie jesteśmy już od dawna, tylko nic Ci o
tym nie pisałem, bo to na poddaszu i bardzo zimno. Siedzimy na zorganizowanych stołkach i
bawimy się doskonale, zwłaszcza wielkimi modelami ciała ludzkiego. Ciekawi patrzą, jak to
jest, ale my z Witkiem rzucamy sobie gÄ…bkÄ… i fechtujemy siÄ™ linijkami, co do rozpaczy
doprowadza czarnego Adolfa. Macha nad nami rękoma i mówi o kameradschafcie i o obozie.
Siadamy cicho w kącie, Witek wyciąga fotografię żony i pyta się przyciszonym głosem:
- Ciekawym, ilu on zabił w tym Dachau? Inaczej by się nie reklamował... Udusiłbyś
go?...
- Uhm... ale ładna kobieta. Jakżeś ty do niej?
- Kiedyś byliśmy na spacerze w Pruszkowie. Wiesz, zieleń, boczne dróżki, las na
widnokręgu. Idziemy przytuleni do siebie, a tu z boku wypada pies esmański...
- Już nie bujaj, przecież to w Pruszkowie, a nie w Oświęcimiu.
- Naprawdę pies esmański, bo obok była willa zajęta przez SS. I to bydlę dawaj do
dziewczyny! I co byś zrobił? Wywaliłem z rewolweru do bestii, łapię żonę za rękę i
powiadam:  Irka, chodu! A ta stoi jak wkopana i patrzy na spluwÄ™.  SkÄ…d to masz?
Ledwom ją wyrwał, bo od willi było słychać jakieś głosy. Przez pola na przełaj gnaliśmy jak
1
dwa zające. Długo musiałem Irce tłumaczyć, że ten kawałek żelaza jest potrzebny w moim
zawodzie.
W międzyczasie któryś z kolejnych doktorów gada o przełykach i o takich rzeczach,
co są w środku człowieka, a Witek beztrosko referuje mi dalej:
- Pokłóciłem się kiedyś z przyjacielem. Albo on, albo ja, pomyślałem. On też tak
zresztą pomyślał, znałem go dobrze. Aaziłem za nim coś ze trzy dni i tylko patrzyłem, czy mi
kto za plecami nie siedzi. Przy dybałem go na Chmielnej wieczorkiem i wyrżnąłem, ale nie
trafiłem, jak trzeba. Przychodzę nazajutrz, ma rękę obwiązaną i patrzy na mnie spode łba.
 Upadłem mówi.
- I co ty - pytam, bo historia bardzo współczesna.
- Nic, bo mnie zaraz wsadzili.
Czy się ów kolega do tego przyczynił, czy nie, trudno rozsądzić, ale Witek losowi się
nie dał. Na Pawiaku był oddziałowym czy kąpielowym - taki pipel od Kronszmidta, który
wespół z pewnym Ukraińcem na każdej wachcie katował %7łydów. Znasz piwnice Pawiaka? Te
żelazne podłogi? Otóż %7łydzi nadzy, z rozparzoną po kąpieli skórą, czołgali się po nich tam i z
powrotem, tam i z powrotem. Widziałaś kiedy buty żołnierskie od spodu? Ile tam gwozdzi?
Otóż Kronszmidt właził takimi butami na gołe ciało i jezdził na czołgającym się człowieku.
Dla Aryjczyków było z tym łagodniej, czołgałem się wprawdzie, ale na innym oddziale i nikt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl