[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najmniej potężne siniaki, może nawet złamane żebra.
W walce z nim nie miałaby żadnej szansy i dlatego musi
zrobić to co jej nakazał.
Kipiała gniewem, którego nie potrafiła opanować.
Pierwszy raz w życiu ktoś ją pokonał, ktoś udaremnił jej
zamiary. Dodatkowo irytowało ją to, że nie wiedziała, kim był
napastnik ani jak wyglądał.
Lorinda wyszła ze stajni z płonącymi policzkami i
uśmiechem na ustach. Właśnie wróciła do Priory. Cały
poranek ujeżdżała dzikiego zrebca dla jednego z farmerów
mieszkających na terenie ich posiadłości.
Farmer opowiedział jej, jak to kupił go na targu w
Falmouth i dopiero po powrocie do domu zorientował się, że
koń nie umie chodzić pod siodłem.
- Taniom go kupił, jaśnie panienko - powiedział z
wyraznym akcentem - teraz to wiem, żem forsę zmarnował.
- Ja ci go ujeżdżę - powiedziała Lorinda z nagłym
błyskiem w oczach.
- Dziękuje pięknie, jaśnie panienko, tylko ja bym nie
chciał, żeby panienka sobie kark skręciła.
- Na pewno tego nie zrobię - uspokoiła go Lorinda.
Zmagała się ze zrebakiem prawie dwie godziny, pod koniec
jednak nie było wątpliwości, kto był w tym pojedynku
zwycięzcą. Koń dużo jeszcze wymagał pracy, ale poczuł już,
że Lorinda jest górą. Ona zaś wiedziała, że niedługo będzie
reagował na jej polecenia.
Na podjezdzie przed domem zobaczyła bardzo elegancką
bryczkę zaprzężoną w dwa konie kasztanowej maści i tak
wielkiej urody, że na ich widok wstrzymała oddech. Ponieważ
stał przy nich jakiś stajenny, Lorinda zorientowała się, że
właściciel bryczki musi być w domu z jej ojcem.
W korytarzu przyśpieszyła kroku, zastanawiając się, kto
składa im wizytę.
Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się przebrać. Miała
na sobie bryczesy ojca, długie, czarne buty do konnej jazdy i
srebrne ostrogi. Dzień był gorący, więc górę stroju dopełniała
tylko chłopięca koszula i jedwabna apaszka, którą przewiązała
szyjÄ™.
Był to odpowiedni strój do ujeżdżania konia, jednak
farmer przyglądał się jej z pewnym zdziwieniem. Uznała
więc, że im wcześniej się przyzwyczają do jej wyglądu, tym
lepiej.
To, czego dokonała tego poranka, nie byłoby możliwe,
gdyby miała na sobie krępujący ruchy damski strój i gdyby po
damsku dosiadała konia.
Włosy zaczesała do tyłu w kok, który był mocno
zawiązany, kiedy rozpoczynała swoje poranne zmagania.
Teraz jednak kosmyki włosów, które się z niego uwolniły,
opadały lokami na czoło.
Nie zwracając uwagi na swój wygląd, Lorinda otworzyła
drzwi do salonu.
Jak można było przypuszczać, ojciec nie był sam. Stał
wraz z gościem przy oknie, żywo o czymś rozprawiając.
Kiedy weszła, obaj odwrócili się w jej stronę. Nieznajomy był
wysokim, barczystym mężczyzną i w jakiś szczególny sposób,
choć nie potrafiła tego określić, różnił się od wszystkich
mężczyzn, jakich do tej pory spotkała w życiu. Właściwie nie
był przystojny, ale jego twarz przykuwała wzrok. Spod
wyraznie zarysowanych brwi ciemne oczy patrzyły uważnie i
przenikliwie.
Przyglądał się jej w sposób, który łatwiej przyszło jej
uznać za impertynencję niż zainteresowanie, a kiedy się do
nich zbliżała, na jego ustach igrało coś na kształt cynicznego
uśmiechu. To również ją uraziło.
- A, tu jesteś, Lorindo! - powiedział ojciec. - Pytałaś o
pana Durstana Hayle'a, a oto i on we własnej osobie!
Lorinda wyciągnęła rękę:
- Miło mi pana poznać.
Mocno uścisnął jej dłoń, a kiedy na nią patrzył, pierwszy
raz przyszło jej do głowy, że powinna była przebrać się w
suknię. Spodziewał się chyba, że dygnie, a w bryczesach
trudno to było wykonać.
- Ujeżdżałam młodego zrebaka dla farmera Trevi - na -
powiedziała i z miejsca poczuła irytację, że się tłumaczy.
Odruchowo przybrała wyniosłą minę i przesłała panu
Hayle'owi harde spojrzenie. A jego wyraznie coś rozbawiło,
kiedy na nią patrzył.
- Zostawię pana teraz, milordzie, aby miał pan czas
przemyśleć propozycję, jaką złożyłem. Odpowiedz chciałbym
znać już wieczorem, a najpózniej jutro rano.
- Jaką propozycję? - zapytała Lorinda.
- Po moim wyjściu ojciec wszystko pani wyjaśni - odparł
Durstan Hayle.
Na te słowa' w Lorindę wstąpiła furia. Choć bez wątpienia
gość nie mógł przecież wiedzieć, że ojciec nie podejmie
żadnej decyzji bez uprzedniej z nią konsultacji.
- Chciałabym się dowiedzieć, o co tu chodzi? - nalegała.
Hayle omiótł ją wzrokiem i raz jeszcze wyczuła coś
impertynenckiego w jego krytycznym spojrzeniu.
- Będę z niecierpliwością oczekiwał pańskiej decyzji,
milordzie - powiedział i wyszedł z pokoju, nie spojrzawszy
więcej w jej kierunku.
Patrzyła za nim w osłupieniu.
Nie był to z pewnością sposób, w jaki zachowywali się
wobec niej mężczyzni przy pierwszym spotkaniu. Było to tym
bardziej irytujące, że dostrzegła w Hayle'u jakąś wytworność,
której nie spodziewała się znalezć na prowincji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl