[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dan z powątpiewaniem spojrzał na pojemnik.
RS
148
- Nie. Ale nie ma innej możliwości. Zechcesz rzucić na
niego okiem? Upewnić się, że jest bezpieczny.
- Jasne. - Obejrzał dokładnie klatkę i uznał, że Helenie nic
w niej nie zagraża.
- %7łegnaj, kotku - powiedział, drapiąc ją za uszami. Hai-
ley ostrożnie schowała głowę kota do środka i zamknęła
klapkÄ™.
- Czy to dla niej wielki stres?
- Nic jej nie będzie. Tylko mów do niej i głaskaj ją co jakiś
czas, żeby wiedziała, że przy niej jesteś.
W tym momencie podjechała taksówka.
- To po mnie - oznajmiła, jakby to nie było oczywiste.
%7łegnaj. Było... miło. Dziękuję, że pozwoliłeś mi zabrać ze
sobÄ… HelenÄ™.
- %7Å‚egnaj, Hail.
Na pewno można było powiedzieć coś więcej, ale nie po
trafiła znalezć odpowiednich słów. Jordan stał, nic nie mó
wiąc, i patrzył na nią. Kiedy taksówkarz otworzył bagażnik,
zaczął wkładać jej walizki. Hailey wzięła do ręki klatkę z ko
tem i usiadła w samochodzie, nie oglądając się za siebie.
Przez całą drogę taksówkarz coś do niej mówił, ale nie
bardzo pamiętała co. Patrzyła na Helenę przez plastikową
kratkę. Obiecała, że przywiezie ją tu w przyszłym roku. Czy
li obiecała, że wrócą.
Czy miała prawo złożyć taką obietnicę?
Może popełniła błąd? Podjęła zobowiązanie, którego być
może nie będzie w stanie dotrzymać. Nie może wrócić do
miasta, którego mieszkańców tak okłamała.
Nie. Nigdy więcej tu nie przyjedzie.
RS
149
Jordan wyjrzał przez okno na niebo.
Było jasne i rozgwieżdżone. Hailey będzie miała z samolotu
wspaniały widok, pomyślał. Przynajmniej do czasu, aż znajdzie .
się w okolicach, w których smog zakrywa wszystko.
Już za nią tęsknił. Unikała go ostatnio, podobnie zresztą
jak on jej, ale wystarczała mu świadomość, że jest za drzwia
mi obok. Teraz już jej nie było.
Sam i Daisy chyba podzielały jego smutek. Leżały na pod
łodze z łbami opartymi na przednich łapach i patrzyły na
niego z taką nostalgią w oczach, że chciało mu się płakać.
Poklepał poduszkę obok siebie, zapraszając je na kanapę,
ale nie poruszyły się.
- Co? Macie złamane serca? - spytał ciężkim głosem. - Ja
też. Ale nie martwcie się, jakoś przez to przejdziemy. Obie
cała, że odwiedzi nas w przyszłym roku. Nie wiem, czy po
powrocie do starego życia będzie o nas w ogóle pamiętać,
ale kto wie...
Oparł głowę i zamknął oczy, w nadziei, że zaśnie. Nie
chciał patrzeć na zegarek tylko po to, aby dokładnie wie
dzieć, w którym momencie samolot Hailey oderwie się od
ziemi i zabierze jÄ… od niego na dobre.
Po chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Jordan spojrzał na ze
garek i stwierdził, że musiał się chwilę zdrzemnąć.
Dzwonek odezwał się ponownie. Zastanawiał się, czy go
nie zignorować. Wprawdzie jego samochód stał na podjez
dzie, ale światła były zgaszone, a sąsiedzi wiedzieli, że często
wyjeżdża na narty.
Dylemat rozwiązały psy. Rzuciły się do drzwi i zaczęły
ujadać. Musiał otworzyć. To na pewno jakiś pacjent. Z cięż
kim westchnieniem podniósł się z kanapy i ruszył do drzwi.
RS
150
To, co za nimi zobaczył, niemal zwaliło go z nóg.
- Hailey? - Stała tam, obejmując ramionami klatkę z ko
tem. Była realna jak on sam. Wyciągnął rękę i dotknął jej
włosów, jakby chciał się upewnić, że nie śni. - Hail?
W jej oczach lśniły łzy.
- Nie mogę jej zabrać, Jordan. Nie mogę. - Podała mu
klatkę. - Wypuść ją. Będzie tu szczęśliwsza. Tak będzie dla
niej lepiej.
- Co się stało, Hailey?
- Spóznię się na samolot, ale mogę polecieć następnym.
Musiałam jednak zwrócić Helenę. Nie mogę jej ze sobą za
brać. Nie mogę.
- Ale dlaczego?
- Nie rozumiesz? Nie mogę obiecać, że tu wrócę.
Jordan modlił się w duchu, aby słowa, które usłyszał, nie
były prawdą. Czy rzeczywiście spózniła się na samolot tylko
dlatego, aby oddać kota, o którego tak walczyła?
- Dlaczego?
Wziął od niej wreszcie klatkę, którą odruchowo mu wci
skała i otworzył ją. Helena wyszła i od razu zaczęła ocierać
się Hailey o nogi, jakby chciała dać do zrozumienia, że wy
bacza jej to, iż została uwięziona.
- To zbyt poważne zobowiązanie. Nie mogę obiecać, że
wrócę tu za rok. Nie mogę... - Potrząsnęła głową, jakby
chciała przez to podkreślić swoje słowa. - Nie mogę obie
cać, że kiedykolwiek wrócę na Alaskę. Zbyt dużo komplika
cji. Zbyt dużo kłamstw.
- Poczekaj. - Chwycił ją za rękę. - Co ty mówisz? - Głu
pie pytanie, którego nie powinien był zadać. Wyrażała się
jasno i naprawdę nie chciał słuchać więcej.
RS
151
-Mówię, że nigdy tu nie przyjadę. Przykro mi. - Uwol
niła rękę z jego uścisku. - Naprawdę mi przykro. Muszę je
chać, bo spóznię się również na ten drugi samolot. %7łegnaj,
Jordan.
- Nigdy nie wrócisz?
Potrząsnęła głową, niezdolna spojrzeć mu w oczy.
- Nie mogÄ™...
- Rozumiem. - Nic więcej nie zamierzał powiedzieć. Nie
miał prawa do tego uczucia, ale w tej chwili poczuł się zdra
dzony. - W takim razie żegnaj, Hailey. Pamiętaj o zorzy po
larnej. To magia.
Popatrzyła mu przez chwilę w oczy, a potem przeniosła
wzrok na łaszącą się do jej nóg kotkę.
- %7łegnaj, Heleno - szepnęła. - Kocham cię.
Odczucie straty i rozczarowania było znacznie bardziej
przejmujące niż wówczas, gdy żegnał się z nią po raz pierw
szy. Teraz żegnali się nieodwołalnie. Patrzył za odjeżdżającą
taksówką, zły, że nie potrafi tak po prostu zamknąć za sobą
drzwi i włączyć telewizor na jakiś sportówy kanał.
Jak mógł się spodziewać, że zechce tu wrócić?
Helena miauknęła i otarła się o klatkę. Przypomniał so
bie ostatnie słowa Hailey, skierowane właśnie do niej. Ko
cham ciÄ™.
Nagle zrozumiał, czego żałuje najbardziej w życiu.
%7łe Hailey nie powiedziała tego do niego.
To były jej najgorsze święta.
Zawsze je lubiła. Lubiła czas przygotowań, aromat potraw,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]