[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawałku, żywa. Palcami stóp pogładziła zdzbła trawy, wyprostowała nogi. Zapatrzyła się w wyryte
na granitowym nagrobku imię ojca. Zawdzięczała mu życie. Po tym nieszczęsnym sztormie
doprowadził ją bezpiecznie do przystani, do domu.
- Wołałam cię całą noc, tatusiu - szepnęła. - Dobrze, że mnie usłyszałeś.
Oczywiście wiedziała, że nie siedzi z nią pod drzewem. Takie przekonanie byłoby głupotą,
podobnie jak wiara w czary. Jej ojciec nie snuł się po cmentarzu w oczekiwaniu na przybycie córki.
Nie, był gdzieś indziej, pod postacią energii albo czegoś podobnego. A jeśli istniało niebo,
z pewnością sączył piwo na jakimś rajskim kutrze, czekając na branie.
Rozciągnęła się na trawie, podłożyła ręce pod głowę i zapatrzyła na liście poznaczone
rdzawą czerwienią. Tu było jedyne bezpieczne miejsce na świecie. Wiatr nadciągał teraz z północy,
wielkie chmury w kształcie kalafiora gromadziły się na niebie. Popołudnie okazało się zaskakująco
rześkie, orzezwiające niczym twarde soczyste jabłko z farmy Brooksby.
Nagle odżył jej w myślach obraz z minionej nocy:  Querencia" do góry dnem, świat na
opak...
- Jezu! - powiedziała głośno i automatycznie usiadła. Potarła siniak na przedramieniu.
Dostała niezłą nauczkę. Trzy godziny pod kadłubem, bez elektryczności i radia - można się było
najeść strachu. Stanowczo zamierzała dotrzymać złożonej ojcu obietnicy.
Oparła się plecami o kamień, a chłód przyniósł jej wyrazną ulgę. Obróciła głowę
i przycisnęła twarz do pomnika. Leciutko przesunęła palcami wzdłuż napisu, który zaczynał
porastać mchem.
George Carroll
1941-2002
- Wiedziałam, że zrobisz to dla mnie - powiedziała ze łzami w oczach. Otarła je
niecierpliwie.
W kwestii płaczu miała bardzo zdecydowane poglądy i określała go jednym słowem:
dziecinada. Ani mama, ani nikt ze znajomych nigdy nie widzieli, by Tess płakała. Poza dniem
pogrzebu ojca. Azy były dla mięczaków. Ale przy tacie - to co innego. Zawsze ze zrozumieniem
przyjmował jej smutek. Nigdy jej nie opuścił, gdy czuła się bezsilna, przeciwnie, pomagał jej,
dodawał sił. Tysiąc razy pocieszał ją, gdy miała złamane serce albo przeżyła rozczarowanie.
Oczywiście nie zawsze zgadzał się z jej wyborem, zwłaszcza jeśli chodziło o kumpli z college'u,
którzy znali inne języki i jezdzili na motocyklach, ale nie miał zwyczaju narzucać jej swojego
zdania. Owszem, był człowiekiem o wybuchowym charakterze, zwłaszcza po kilku drinkach,
a jednocześnie zapewne istniały na tym świecie osoby bardziej wrażliwe, opanowane czy lepiej
zorientowane w polityce, ale tylko on ją rozumiał naprawdę. Jak nikt inny.
- Zmienię się, obiecuję - przyrzekła kamiennej płycie. - Już nie będę szaleć na wodzie. Nie
będę wyzywać losu. Będę rozsądna. - Przerwała na chwilę. - Wystraszyłam się na śmierć.
Przetarła twarz, przegarnęła włosy palcami. Przy tej okazji znalazła kolejnego guza, tym
razem z tyłu głowy. Aj, boli. Skąd się wziął? Musiała go sobie nabić, kiedy łódz wywróciła się do
góry dnem. Zdarzenia minionej nocy zlewały się w pamięci Tess w niewyrazny ciąg obrazów, nadal
czuła się paskudnie, dały jej się we znaki rzucanie na falach i przykry odór spalin diesla, zmieszany
z apetycznym zapachem nieszczęsnego sosu. Marzyła o prysznicu i odrobinie snu. Przyjrzała się
swoim dłoniom. Kciuk posiniaczony, złamany paznokieć. Podłużny siniak przez całą rękę. Mamie
siÄ™ spodoba. WyjÄ…tkowo kobiecy.
Przejrzała w myślach listę spraw do załatwienia przed wyruszeniem w rejs. Przede
wszystkim, od razu w poniedziałek rano, musi się wybrać do sklepu Lynn Marine Supply na Front
Street, oferującego ekwipunek dla żeglarzy. Potem Gus Swanson usłyszy swoje na temat sprzętu
ratunkowego. A przeciekające buty były stanowczo nie do przyjęcia, zwłaszcza że nie opuścił ani
grosza.
Wreszcie będzie musiała stanąć twarzą w twarz z Tinkiem. Obawiała się tej chwili. Obejrzą
uważnie całą łódz, od dziobu po rufę, i oszacują uszkodzenia. Na pewno trzeba będzie poprawić
takielunek. %7łagiel sztormowy musi być nowy. A może przyda się też trochę farby na kadłubie?
Zespół Tess będzie miał pełne ręce roboty, żeby zdążyć z naprawami przed rejsem.
- Wiem, wiem - odezwała się głośno. - Czysta żywa strata ludzkiego wysiłku i pieniędzy.
I właśnie to ją martwiło najbardziej. Ojciec dał jej okrągłą sumkę, żeby się rozejrzała po
świecie. Nie była to fortuna, a i tak zdrowo tyrał, by tyle zaoszczędzić, więc z pewnością nie byłby
zachwycony, że pieniądze idą na remont spowodowany lekkomyślnością córki. Był żeglarzem
starej daty, nie przepadał za kosztownymi łodziami z włókna szklanego i nowomodnymi żaglami
z kevlara.
- %7łeglowanie to trudna sztuka - zwykł mawiać pół żartem, pół serio. - Mokry i cierpiący na
chorobę morską zapaleniec w żółwim tempie podąża donikąd za koszmarne pieniądze. Tyle że jeśli
masz ocean we krwi - dodawał, a oboje byli pod tym względem identyczni  musisz wypłynąć,
niezależnie od kosztów i ciszy na wodzie.
Tess siedziała jakiś czas w milczeniu i słuchała rozbrzmiewającego w pamięci głosu ojca.
Rany, ależ on się śmiał z własnych dowcipów! Walił dłońmi w uda, oczy zwężały mu się w szparki,
twarz i szyja czerwieniały, a on się śmiał. Teraz zostało już tylko odległe wspomnienie, ale nawet
ono pomagało. Jeszcze trochę, niech dane jej będzie posłuchać tego wesołego, podnoszącego na
duchu śmiechu, niech w jej sercu znowu zagości to błogie uczucie.
Nagle w cmentarną ciszę wdarł się ryk silnika i potworny warkot. Jakby ktoś zaatakował coś
piłą spalinową. Straszliwy harmider dochodził zza wzgórza.
Zmiech ojca ucichł na dobre. Tess zerwała się na równe nogi i pomaszerowała sprawdzić, co
się dzieje, u licha ciężkiego.
* * *
 Co zrobiłeś z bezcennym darem życia?"  słowa Floria brzmiały w powietrzu jeszcze długo
po tym, jak strażak odszedł do remizy, by przyjrzeć się stypie. A Charlie został z tym pytaniem.
Obojętne, co robił, jaką pracę wykonywał, ciągle je słyszał. U Dalrymple'ów wylał betonowe
fundamenty pod nowy pomnik - i szukał odpowiedzi. Na Wzgórzu Pamięci pociął dąb powalony
przez wichurę i nadal rozmyślał nad pytaniem strażaka. Czy wykorzystał swoją szansę?
Wysoko ponad czubkami cmentarnych drzew pojawił się klucz gęsi. Gęgając przerazliwie,
zatoczyły krąg i skierowały się ku przystani. Jedno było pewne: stanowczo zbyt wiele czasu
w swoim cennym odzyskanym życiu zużywał na walkę z tymi wstrętnymi ptaszyskami. Owszem,
do Waterside zjeżdżali się malarze, by je uwieczniać na płótnach. Starsze panie dokarmiały gąsiątka
okruchami chleba. Ani artyści, ani staruszki nie zdawali sobie sprawy, że stado tych ptaków stanowi
poważne zagrożenie. Wyjadały trawę, niszczyły kwiaty, brudziły pomniki, a nawet potrafiły
zaatakować żałobników.
Po południu Charlie siadł na ławce nad brzegiem cmentarnego jeziorka razem z Joem
Ateistą, który wynalazł świetną metodę odstraszania przeklętych gęsi. Potrzebne były tylko łodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl