[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie jest zanadto, kochanie.
Patrzyli sobie gÅ‚Ä™boko w oczy dÅ‚uższÄ… chwilÄ™, póki Aa­
ron nie zaczął wiercić się niespokojnie. Trevor otrząsnął
się z zauroczenia i ujął pannę młodą pod ramię. Ruszyli
w gÅ‚Ä…b salonu, gdzie wokół pastora zgromadzili siÄ™ nieli­
czni goście.
- Kyla, Trevor, to szczęśliwy dzieÅ„ - rozpoczÄ…Å‚ cere­
moniÄ™ duchowny.
Choć było wczesne popołudnie i słońce jasno świeciło
przez wypolerowane przez Meg szyby, Babs uparła się, by
zapalić mnóstwo świec. Migotliwe płomyki błyskały
z każdego zakÄ…tka pokoju, nasycajÄ…c powietrze aromaty­
cznym zapachem wanilii. KtoÅ› zadbaÅ‚ o muzykÄ™ i z gÅ‚oÅ›ni­
ka dobiegały dyskretne dzwięki romantycznej melodii.
Zapewne Babs opróżniła doszczętnie wszystkie gabloty
Różowego PÄ…czka, bowiem salon tonÄ…Å‚ w powodzi różno­
barwnych kwiatów.
Uroczystość miaÅ‚a mniej formalny przebieg, niż to za­
zwyczaj bywa przy tego typu okazjach. Słowa małżeńskiej
przysiÄ™gi przerwaÅ‚o gÅ‚oÅ›ne kichniÄ™cie Aarona. Kyla po­
spiesznie zaczęła ścierać chusteczką wilgotne kropelki
z garnituru Trevora. Pastor cierpliwie odczekał, aż matka
wytrze dziecku nos, nim wznowił ceremonię. Poprosił
o obrÄ…czki; Trevor siÄ™gnÄ…Å‚ do wewnÄ™trznej kieszeni mary­
narki. Wsunął Kyli na palec osadzone w złocie diamenty.
Zauważył przy tym pasek białej skóry na palcu żony.
Zajrzała mu w oczy przepraszająco, skruszona. Trevor
wzdrygnął się, jak gdyby ciarki przeszły mu po plecach,
lecz natychmiast odzyskaÅ‚ panowanie nad sobÄ…. Ten drob­
ny incydent uszedł, na szczęście, uwagi obecnych.
Kilka minut potem pastor wypowiedziaÅ‚ tradycyjnÄ… for­
mułkę:
- Trevor, możesz teraz ucałować pannę młodą.
Kyla utkwiÅ‚a wzrok w wÄ™zle krawata koloru koÅ›ci sÅ‚o­
niowej i najwyrazniej nie zamierzała go odrywać od tej
części mężowskiej garderoby. W końcu nieśmiało uniosła
oczy i napotkała rozjarzone zielenią spojrzenie.
Trevor nachylił się i złożył na wargach żony czuły, acz
odrobinę zaborczy pocałunek. Uśmiechnął się i ucałował
także policzek Aarona.
- Kocham was oboje - wyszeptaÅ‚ Kyli do ucha. O ma­
ło się nie rozpłakała.
Nie zdążyła jednak, bowiem otoczył ją krąg radosnych,
życzliwych twarzy. Uściskom i życzeniom nie było końca.
Babs podryfowaÅ‚a oczywiÅ›cie w kierunku Trevora, korzy­
stajÄ…c z nadarzajÄ…cej siÄ™ sposobnoÅ›ci, by jeszcze raz po­
smakować pocałunku przystojniaka. Ted i Lynn ochoczo
przyłączyli się do serdeczności.
Clif wyciągnął aparat, by uwiecznić uroczystość na
kliszy. Kylę przytłoczyła w tym momencie myśl o albumie
oprawionym w biaÅ‚Ä… satynÄ™, który spoczywaÅ‚ w jej sypial­
ni, w szufladzie komody, pełnym zdjęć z innego wesela.
- Jeśli nie podoba ci się ta obrączka, wymienię ją na
inną - zagadnął Trevor, kiedy przy bufecie Kyla nakładała
sobie na talerz solidnÄ… porcjÄ™.
- Nie spodziewałam się takiego cacka, jest śliczna.
Prosta i elegancka.
- Diamenty pochodzÄ… ze Å›lubnej obrÄ…czki mojej ma­
my. Ojciec przysłał mi ją w ubiegłym tygodniu. Uznałem,
że jest zbyt przeÅ‚adowana i daÅ‚em jubilerowi do przero­
bienia.
- Z diamentów twojej matki zrobiÅ‚eÅ› dla mnie obrÄ…­
czkÄ™?
- Przed śmiercią życzyła sobie, żebym oddał je swojej
żonie.
- Ależ, Trevor, powinieneś zachować je... - Urwała
i ugryzła się w język, by nie powiedzieć na głos:  Dla
kobiety, która cię pokocha".
- Dla kogo? - Wierzchem dłoni delikatnie głaskał ją
po policzku. - Jesteś moją jedyną żoną, Kyla.
- Przykro mi, że nie przygotowaÅ‚am obrÄ…czki dla cie­
bie. - Nie chciaÅ‚a siÄ™ przyznać, że pomyÅ›laÅ‚a o tym dopie­
ro w chwili, gdy Babs - niech Bóg ją za to błogosławi
- przypomniała jej o symbolu poprzedniego małżeństwa.
- Nie byłam pewna, czy chciałbyś ją nosić. Niektórzy
mężczyzni ukrywają takie rzeczy.
- No cóż, może miaÅ‚bym ochotÄ™ na coÅ› mniej tradycyj­
nego. - Z przesadnym namaszczeniem rozdrabniał zębami
oliwkÄ™ z minÄ… czÅ‚owieka, który pilnie rozważa zagadnie­
nie doniosłej wagi. - Na coś bardziej ekstrawaganckiego.
- Na przykład?
- Na przykład złoty kolczyk w uchu.
W pierwszym odruchu otworzyła usta ze zdziwienia,
lecz zaraz potem zdała sobie sprawę, że mąż z niej sobie
podkpiwa i roześmiała się szczerze.
- O co chodzi? Nie sÄ…dzisz, że przekÅ‚ute ucho pasowa­
Å‚oby do opaski na oku?
- Owszem, nawet bardzo - przyznała. - Przekłute
ucho dodaje mężczyznie fasonu, jestem pewna, że wyglÄ…­
dałbyś doskonale.
- Skąd więc ten powątpiewający ton?
- Zastanawiałam się, co by na to powiedzieli robotnicy
na budowie.
- Hm, może i masz rację. Muszę chyba zrewidować
swoje upodobania.
Roześmieli się.
- No, nareszcie.
- Co nareszcie?
- UdaÅ‚o mi siÄ™ odpÄ™dzić ten wyraz przyczajonego na­
pięcia i zastąpić go autentyczną radością. W końcu się
roześmiałaś.
- Cały czas się śmiałam.
- Nie przy mnie. Chcę, żebyś śmiała sięjak najczęściej.
Tylko nie wtedy, kiedy się rozbieram - zniżył głos do
szeptu.
Na myślo o rozbieraniu jej wesołość zgasła.
- Obiecuję, że nie będę się wtedy śmiała.
MiaÅ‚a ochotÄ™ ucaÅ‚ować ojca za to, że przerwaÅ‚ ten in­
tymny wątek, ustawiając młodą parę do kolejnej fotografii.
Robili zdjęcia, jedli, wypili morze przygotowanego przez
Meg ponczu. Potem pożegnali siÄ™ z Haskellami, przyrze­
kając wkrótce się spotkać.
Babs pognała na randkę.
- Biedaczysko - zawołała od progu - nawet mu się nie
Å›ni, co go czeka! CaÅ‚y ten Å›lub wprawiÅ‚ mnie w niesÅ‚ycha­
nie sentymentalny nastrój.
- Mamo, pozwól, że ci pomogę posprzątać.
- Nie, w żadnym wypadku, córeczko.-Meg wypÄ™dza­
ła Kylę z kuchni. - Jedzcie już do siebie.
- Nie zapakowałam jeszcze rzeczy Aarona. Myślałam,
że się przebiorę i... - Zamilkła, bo spostrzegła, że trzy pary
oczu wpatrują się w nią, jak gdyby postradała zmysły.
Koniuszki wąsów Trevora drgały z ubawienia. - O co
chodzi?
- UznaliÅ›my z mamÄ…, że bÄ™dzie lepiej, jeÅ›li Aaron zo­
stanie tu dzisiaj na noc - rzekł niepewnie Clif.
ChciaÅ‚a zaprotestować, lecz uznaÅ‚a, że nie ma nic sen­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl