[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jednoręki generał przyjął wodzów zasępionym obliczem, nie ukrywając gniewu w
oczach.
- Jest to dziś - odezwał się szorstkim głosem - ostatnie spotkanie i już więcej w tej
sprawie z wami gadać nie będę...
Zanim tu przybyliśmy, wodzowie wyznaczyli Tuhulhulzota na naszego rzecznika,
albowiem ów brzydal był, jak już wspomniałem, kuty i srodze wygadany.
- Wiemy, generale - sarknął Tuhulhulzot - że wielu Nezpersów pozbyło się swych
ojczystych terenów, sprzedając je białym, tak jak wyście tego chcieli. Ale nie wszyscy
Nezpersowie wyzuli się z ojcowizny i do tych my należymy. Ziemia nasza to jak ciała nasze,
jak ciała naszych rodziców.
Howard zniecierpliwiony zmarszczył czoło.
- Czy muszę wam jeszcze raz przypominać - oświadczył - że władze wyznaczyły dla
was tereny w rezerwacie Lapwaj i tam bezapelacyjnie wszyscy Nezpersowie muszą iść?!
- Jak to?! - zaprzeczył zapalczywie Tuhulhulzot. - Czy muszę i ja teraz generałowi
przypominać, że przecież nasza ziemia to nasza matka, nasz rodzic? Kto śmie nas odrywać
od naszych rodziców, od naszego ciała, skorośmy tej ziemi wcale nie sprzedawali? Kto nas z
niej śmie wyrzucać?
- Ja! - warknął twardo Howard. - Ja zastępuję tu naszego prezydenta, a prezydent już
przed dwoma laty kazał wam opuścić dotychczasową ziemię...
Nasz rzecznik nie miał dobrego dnia. Zaczął się sprzeciwiać niezręcznie i wykłócać,
to podnosił głos wyzywająco, to pokorniał.
- Dość tego gadania! - w końcu zawołał Howard. - Już sto razy słyszałem o waszej
świętej ziemi, o ojcach i matkach i tak dalej. Dość paplaniny!
Wiosenny wicher, dmący tego dnia od północy z taką siłą, działał drażniąco na ludzi,
nie był nam przychylny. Wódz Józef chciał się wmieszać w rozmowę i jakoś ułagodzić złe
nastroje, jednak nie doszedł do głosu. Bo oto gniewny generał raptem kazał aresztować
sprzeczającego się Tuhulhulzota i ku naszemu oburzeniu zawlec go do więzienia. Po czym
ostro oświadczył wszystkim innym, że rozkazuje nam opuścić Wallowę i pójść do Lapwaj w
ciÄ…gu jednego miesiÄ…ca.
- Ani dnia więcej! - zawziął się. - Jeśli rozkazu nie wykonacie na czas, wojsko wam
naślę, przemocą was wypędzę!
Na spełnienie tego bezwzględnego rozkazu wyznaczył termin bardzo szczupły.
Przecież należało ściągnąć w jedną kupę stada naszego bydła i tabuny koni rozproszone
wśród zakątków doliny i sąsiednich wąwozów. Niezależnie od tego przeprawa ludzi i
dobytku przez wzburzoną rzekę Snake, nabrzmiałą teraz wiosennymi roztopami, zapowiadała
siÄ™ wprost katastrofalnie.
Gdy Wódz Józef zaczął układnie prosić o zwłokę, zwracając uwagę na ustaloną od
pokoleń przyjazń między Nezpersami a Amerykanami i na rozhukaną obecnie rzekę Snake,
trudną do przebycia, zapamiętały generał pokazał mu pięść i opryskliwie prośbę odrzucił.
- Jeśli od dzisiaj za miesiąc - dodał ostro - znajdziemy tam w Wallowie cokolwiek
waszego, bydło czy konie, czy co bądz, wszystko przepadnie wam na rzecz białych
osadników. Dość z wami gadania!
Smutny był tego dnia powrót nasz do doliny Wallowa, gdzie zastaliśmy już
pierwszych żołnierzy, wrogo na nas spozierających. Nie było innej rady, jak ulec przemocy i
zgodzić się na Lapwaj. Młodzi postrzeleńcy chcieli chwycić za broń, ale starszyzna, choć z
trudem, na razie ich uspokoiła. Obecność amerykańskich żołnierzy wśród naszych chat i
namiotów była zbyt wymownym ostrzeżeniem.
Jedyną naszą skromną pociechą było to, że Howard niebawem zwolnił Tuhulhulzota z
więzienia.
Wszyscyśmy to rozumieli, że trzeba było ustąpić, zwłaszcza wszyscy starsi mający
dość oleju w głowie. A jednak nie można było zapobiec złym szeptom. Rozpacz kazała
niektórym naszym ludziom powtarzać poniżające dla Indianina słowa. Szeptano o miękkim
człowieku, o słabym wodzu.
9. BDZIE WOJNA
Zaraz następnego dnia rano prawie wszyscy z naszej grupy rozjechali się po całej
dolinie i zaczęli spędzać z łąk i z sąsiednich wąwozów bydło, konie oraz muły i gnać je na
wschód ku rzece Snake. Nie upłynęły i dwa tygodnie, a na łodziach ze skóry bizonowej
przedostała się na drugi brzeg rzeki przeszło połowa ludzi i także moc czworonożnego
dobytku. Rzeka była bardzo wzburzona po powodzi. Ale z ludzi na szczęście nikt nie zginął,
natomiast zwierząt, zmuszonych przepływać wpław, wiele potonęło. W tym piekielnym
zamęcie trudno było utrzymać porządek, tym bardziej, że biali sąsiedzi, osadnicy i
mieszkańcy miasteczka Lewiston, przylatywali jak sępy i dokładali wszelkich starań, by nam
utrudnić przeprawę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl