[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za walizki i rozglądając się ciekawie na lewo i prawo, skierowała swe kroki w stronę wyjścia.
Znowu było ciepło i do otwartej za rogiem walizki wrzuciła żakiet, przesunąwszy Biblię na
bok i pończoszki dołożywszy do pończoszek. Pod bardzo pewnym numerem trzy kroki od
stacji nikt taki już nie mieszkał, więc mogła pójść teraz przed siebie, albo też skręcić, gdzie jej
się żywnie podoba, gdyż wolność prowincjuszka nie zna dzielnic i gubi się w stolicy, i poci
się, i lśni w słońcu jak winogrona i zielone oliwki na Campo di Fiori. Toteż na pamięć ojca
ruszyła Janka gdzie popadnie, dla niepoznaki za każdą przecznicą zmieniając kierunek, roz-
glądając się w lewo i w prawo i modląc się na skrzyżowaniach. Wreszcie, znużona i spra-
gniona, usiadła w kawiarni, by napić się, jak każdy księgowy o tej porze, kubka bądz szklanki
dobrej herbaty.
Sonia nie zawsze słodziła, Jurek chętnie, zwłaszcza gdy Kaltz poczęstował prawdzi-
wym w kryształkach. Czasami do smaku Jurek opowiadał dykteryjkę, a wokół milczano i
parskano, gdy herbata była już dopita i dowcip do końca zrozumiany. Dzisiaj powiedział
śmieszny wierszyk o saku wiszącym na haku, po czym zanurzył się myślami w dodatnim sal-
dzie tego miłego, bo to i Sonia do niego uśmiechnięta, i herbata smaczna, przedpołudnia. Jan-
ka, jako konsument również zadowolona, zamówiła nawet drugą szklankę, lecz wrodzona
stołeczna gościnność z uśmiechem na rumianej twarzy postawiła na ceracie
70 aż trzy szklanki, równo naciągnięte i parujące pod sufit w niebieskie szlaczki. Do
szklanek przysiadło się dwóch panów, którzy niedbale powiesiwszy płaszcze nawiązali roz-
mowę. Musiała być zajmująca, skoro Janka chętnie zapłaciła za herbatę, cztery kieliszki wód-
ki, dwa śledzie, a nawet śledziki, i dwa, powiedzmy to od razu, ogóreczki, i niezbyt po księ-
gowemu zostawiła panom resztę. Niestety musiała już iść i znowu ruszyła w miasto już cał-
kiem rozsłonecznione, mimo paru, tam za tymi domami i tą wielką karuzelą, słupów skłębio-
nego dymu.
Przeszła Janka obok bab z polskimi kwiatami, zerknęła na zegarki w witrynie, przy-
stanęła na chwilę przy karuzeli i maneżu z milczącymi konikami. Rozglądając się nadal cie-
kawie w lewo i w prawo, dotarła do szerokiej alei i poszła wzdłuż szyn tramwajowych, licząc
przystanki i porównując numery wagonów nadjeżdżających z odjeżdżającymi jak uważny
buchalter na dwóch kolumnach, jak Jurek zestawiający właśnie wydatki z wpływami i klnący
na czym Kaltz stoi od drugiego miejsca po przecinku. Mogła następnie policzyć ławki w tym
parku i kwiaty na tym skwerze, ale cokolwiek by liczyła, tylko ona była jedną niewiadomą,
więc bardzo już znużona zawróciła na handlową ulicę, zatrzymała się na chwilę przed witryną
i ujrzawszy nagle w szybie swą twarz, na której wiosny jeszcze się nie liczą, zmarszczki nie
księgują i oczy wychodzą wciąż zwycięsko z podkrążenia, sięgnęła do wewnętrznej kieszeni
po ostatnią kartkę ratunku z zapisanym adresem, niezbyt pewnym, gdzie raczej ryzyko iść.
Miły, młody rikszarz troskliwie ułożył walizki przy jej nogach i riksza chyżo przemknęła
przez miasto. Wesoło rozdzwonił się na kocich łbach dzwoneczek pojazdu i dzwięcznie się
rozweseliła na końcu linijki Jurkowa maszyna, gdyż wszystko się wreszcie cudownie zgodzi-
ło, ponownie zaokrągliło i na plusie okazał się szpital.
I już dla Janki nie tak daleka droga do niego, do ziemi obiecanej stołówki, do kompotu
z możliwą repetą i do dębów rzucających cień. Bo okazało się, że pod bardzo niepewnym
adresem przy stacji Opacz pani Aniela co prawda chętnie bierze, lecz również przyjmuje.
Więc jeszcze dziesięć dni w pokoju z widokiem na ogród za umiarkowane jak na barwy i za-
pachy pieniÄ…dze, jeszcze pierwsze majowe noce przy lekturze ofert pracy w Kurierze i me-
tod bilansu ciemnych chwilami jak majowa noc, lecz logicznych jak jedynka zmiażdżona
przez dwójkę. I jeszcze tylko łut szczęścia w postaci Soni, która szyła u pani Anieli nową
sukienkę w świeże kwiaty, podobne nieco do margerytek w ogrodzie i tak piękne i dziwne, że
nieznane dotąd wszystkim wielbicielom czystej natury i ubranych kobiet, co najwyżej wy-
śnione przez tworkowskich wariatów, i teraz ściskane przez panią Anielę nad biodrami czar-
nym paskiem ze srebrnÄ… klamerkÄ….
Urodziny! urodziny! niewstrzymane parcie wiosny do święta i cyfr do uczczenia, za
to, że przybywają i zdają się okrągłe! Kuszący szelest barwnego materiału i flesz dekoltu z
perełką na łańcuszku, żeby utrwaliły się i roześmiały twarze wokół, żeby szklanki wzniosły
się do toastów, żeby sprawiedliwości, skoro już stąpamy po ziemi, stało się zadość! - Zrobimy
dla ciebie wielkie przyjęcie - oznajmił Jurek Soni - gości co najmniej tuzin i większość z mia-
sta, a mama staropolskim zwyczajem przyjedzie z ciastem i kompotem.
Aut szczęścia, który podjechał tu właśnie parę przystanków kolejką, spojrzał więc Jan-
ce głęboko w oczy, przypatrzył się stosowi podręczników, Janka kazała skrócić sukienkę o
centymetr, podnieść nieco pasek i lekko ściągnąć z tyłu, i w ten sposób, bez żadnych broń
Boże dodatkowych falbanek, pani Anielu, została Janka zaproszona, wysłuchana i ucałowana
przez SoniÄ™ w oba policzki, a nazajutrz zatrudniona normalnym trybem, od szeptu Soni w
zawsze nadstawione ucho Kaltza po zamaszysty podpis Honnette a na Kaltzowym wniosku.
Gdy w dwa dni pózniej stanęła Janka w progu buchalterii, zaskrobalo mocniej na pa-
pierze pióro wieczne Marcela, krzesło Jurka nieznacznie zatrzeszczało i na parapecie rozzie-
wa! się kot Wirtuoz. Zmrużył Jurek oczy za grubymi szkłami i od progu ruszyła w głąb poko-
ju kawowo-mleczna plama, przybierając za każdym metrem coraz bardziej złożone kształty.
Domyślił się już Jurek dwunożnej podstawki w pończoszkach, dostrzegł już ręce zgrabnym
ruchem wypływające spod jasnych rękawków niczym porcelanowe uszka i proszące, by ca-
łość miękko chwycić; jeszcze dwa kroki, i uderzył go widok kawowej kibici wypełnionej do
ostatka stuprocentową arabiką ciała, a za kolejnym krokiem mógł dostrzec parujące znad szyi
ciemniejsze smugi włosów, i wśród nich twarz afrodyty zrodzoną z oparu i chylącą się zalot-
nie to ku jednej, to ku drugiej stronie.
Rzeczywiście, Janka rozejrzała się po raz ostatni w lewo i w prawo i stanęła niepewnie
przed pustym biurkiem, ale już podniósł się Marcel, już zerwał się Jurek. Sonia dokonała pre-
zentacji, pochwaliła dobór sukienki na debiut, po czym wszyscy, połączonymi siłami księgo-
wych i lekceważąc samotnego w swym kącie Quicka, zasiedli do świeżo naparzonej, ale nie-
słodzonej herbaty. Nie zdążyły fusy całkiem opaść na dno, a już Jurek sparzył sobie język i
zaparował sobie okulary, i zgubił rezon we własnej mgle. A tyle miał do powiedzenia wraz z
tradycyjnym wierszykiem o czaju pitym w raju, choćby i to, że właśnie kolejny anioł zbliżył
kształtne usta do pożyczonej mu przez Jurka szklanki, że ujął w zgrabne dłonie jego zapasową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]