[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jestem sam jak palec!
Ciekawiło mnie, czy wspomni wreszcie o Fiolce.
- Jest pan i ja - rzekł.
Ani słowa o Fiolce! Ucieszyłem się, gdyż mogło to znaczyć, że mój prześladowca nie
wie o chłopaku.
- Intuicja podpowiada mi, że ma pan jakąś roboczą teorię na temat miejsca ukrycia
krzyża lotaryńskiego - zacząłem nieśmiało.
- Skąd to pańskie przeczucie?
- A skÄ…d biorÄ… siÄ™ przeczucia? Bo ja nie wiem skÄ…d. A pan? Och, przepraszam, pan
jest jasnowidzem, a ja tylko detektywem chroniącym zabytki, zwykłym urzędnikiem i
służbistą. Jednak biorąc na zdrowy rozum, pewnie wziął pan pod lupę wszystkie współczesne
miejscowości w Polsce na B., w którym były bądz do tej pory istnieją klasztory, miejsca
położone na południe od Chojnic. Niewiele ich jest.
- Dlaczego pan tego sam nie zrobił? - zapytał chytrze. - Ale zadziwię pana, sami
Polacy nie wiedzą, jak wiele zabytków sakralnych posiadają. Macie wiele starych kościołów,
które są wciąż istniejącym, fizycznym i duchowym pomostem łączącym terazniejszość z
wiekami minionymi, niezaprzeczalnym śladem przodków, polskości...
- Jakbym siebie słyszał - westchnąłem.
- Bo to z pańskiego raportu o stanie polskich kościołów z 1997 roku - wyjaśnił
niewzruszenie. - Ale wracając to tematu... z kolei moja intuicja podpowiada mi, że pan jednak
na coś wpadł. Czy to prawda, Panie Samochodzik? Jak to jest z tą moją intuicją?
- Przykro mi, ale nie za bardzo umiem panu pomóc - odezwałem się. - Chyba, że
pozwoli mi pan skontaktować się z moim człowiekiem w Warszawie i ustalić nazwę owej
miejscowości na B.
- Nie ma mowy! - skarcił mnie. - Niech pan myśli sam. Powtarzam, notatnik Norwida
jest w moich rękach i tylko od pana zależy, czy zostanie wam zwrócony. Jeśli zrobi pan
pierwszy ruch na naszej szachownicy, wtedy pomyślę nad pańską propozycją kontaktu z
Warszawą. Ale wpierw musi pan dać mi prezent w postaci konkretnej wskazówki, choćby i
mglistej.
Miałem taką teorię, a raczej mglistą wskazówkę, pierwszy ruch na szachownicy
prowadzącej do miejsca ukrycia krzyża, ale nie chciałem na razie dzielić się z nim
przemyśleniami. Wierzyłem, że jest zdolny do zniszczenia notatnika, ale świadomość, że nie
wiedział nic o obecności Fiolki w moich przedziale, dodała mi otuchy i sił w tym nierównym
pojedynku. Ustępstwa na rzecz Saint-Germaina były ostatecznością! powinienem raczej grać
do końca, udając bezradność, i tym samym trzymać tego osobnika w niepewności.
Przede wszystkim jednak udało mi się go przekonać o potrzebie skontaktowania się z
Pawłem i uzyskać pewność, że Saint-Germain nie wie nic o Fiolce. Dobra nasza!
Rozłączyliśmy się w minorowych nastrojach, a na koniec Saint-Germain poprosił mnie
o pierwsze wnioski o północy, kiedy to pociąg miał się zatrzymać na stacji w Dortmundzie na
kilka minut.
Siedzieliśmy zatem z Fiolką w moim przedziale i zastanawialiśmy się nad sprawą.
Opowiedziałem mu o tropie prowadzącym do firmy Fotolab , która przygotowała reprint dla
Saint-Germaina. Nie wspomniałem mu o moich pierwszych refleksjach dotyczących miejsca
ukrycia krzyża, gdyż były to mętne przeczucia. Zaproponowałem jednak, aby chłopak wypisał
wszystkie miejscowości na literę B. , w których istniał jakikolwiek klasztor, a nawet kościół.
Pózniej zaznaczał już każdą większą wieś zaczynającą się na literę B. w okolicach Gór
Zwiętokrzyskich. Trud był to rozpaczliwy, gdyż nie było pewności, czy współczesny zapis
nazwy miejscowości pokrywał się ze starym. Nie mogłem bowiem zapominać, że wiele
miejscowości polskich, szczególnie pod zaborem pruskim posiadało swoje niemieckie nazwy.
Wezmy taki Wrocław! Miasto będące od 1526 roku pod zwierzchnictwem Habsburgów, od
1742 włączone do państwa pruskiego. Toż kiedyś nosiło nazwę: Breslau. Jeśli w naszej
sprawie chodziło o Wrocław, to współczesna mapa nie była pomocnym rekwizytem. Stara
miejscowość zaczynająca się na B. mogła okazać się współczesną miejscowością
zaczynającą się na całkiem inną literę. A dlaczegóż właściwie pomyślałem o Wrocławiu? Z
tego powodu, o którym przed chwilą wspomniałem; poza tym na wrocławskiej wyspie Piasek
znajdował się póznobarokowy klasztor oo. Augustianów. Tylko owo sąsiedztwo Aysej Góry
eliminowało to dolnośląskie miasto z dalszych poszukiwań. Nie tylko Wrocław, ale i każde
inne miasto. Aysa Góra była wyłącznie zarezerwowana dla Gór Zwiętokrzyskich, tyle że - jak
na złość - w okolicach Zwiętego Krzyża nie było żadnego odpowiedniego miejsca na B.
Nasze poszukiwania palcem po mapie zataczały coraz to szerszy krąg.
A może owo B. nie jest wcale nazwą miejscowości? - zastanawialiśmy się z Fiolką.
W tym czasie niewiele wydarzyło się na korytarzu. Ruch prawie zamarł, choć ktoś
przeszedł kilka razy za naszymi drzwiami, skrzypnęły dwa razy drzwi sąsiedniego przedziału
konduktorskiego, potem znowu słyszeliśmy czyjeś kroki zagłuszane przez dudniące koła
pociągu o tory. W pewnym momencie coś nawet zadudniło za ścianą u konduktora.
Wyszedłem dyskretnie na korytarz i rozejrzałem się na lewo i na prawo. Nie było nikogo.
Konduktor dalej hałasował, jakby przestawiał jakieś bagaże, poza tym droga na tył składu była
wolna.
- Ruszaj się, Fiolka - nakazałem.
Fiolka ruszył biegiem na tył wagonu w kierunku restauracyjnego. Był już na samym
końcu, gdy otworzyły się drzwi przedziału, w którym podróżował Vidac. Jednak zamiast
niego ujrzałem głowę Mirabeli. Na szczęście młoda kobieta patrzyła w moją stronę i nie
zauważyła chowającego się w przedsionku wagonu Fiolki. Chłopak dosłownie skoczył w
kierunku toalety, a że był z niego wysportowany młodzieniec, zrobił to szybko i sprawnie.
Mirabela obejrzała się za siebie zaintrygowana dziwnym hałasem za jej plecami i nie
dostrzegłszy nikogo, z powrotem schowała się w swoim przedziale.
I znowu zachowanie Mirabeli wydało mi się zagadkowe. Czemuż to nie spała? Czemu
czuwała? Dlaczego zainteresowały ją kroki na korytarzu? Co tu się działo i kim była ta młoda
kobieta? A może to ona współpracowała z Saint-Germainem i dziennikarzem?
Fiolka wychylił się nieznacznie zza ścianki wagonu, za którą zaczynał się już
przedsionek i drzwi do następnego wagonu. Już miał dać drapaka w tamtym kierunku, gdy
nagle znieruchomiał i błyskawicznie zniknął mi z oczu. Ktoś nadchodził od strony wagonu
restauracyjnego. Ależ tak!
Nie myliłem się. Po chwili ujrzałem ciężko kroczącego Niemca, tego olbrzyma
ubranego w ciemny golf. Szedł chwiejąc się, ale nie był to wynik wypicia nadmiernej ilości
piwa, a kołysania się pociągu. Niemiec nie zerknął w bok, minął przedsionek i korytarzem
doszedł do swojego przedziału. Zanim otworzył drzwi i zniknął w nim na dobre, popatrzył na
mnie spode Å‚ba.
I znowu, kiedy założyłem, że za chwilę ujrzę Fiolkę opuszczającego wagon,
zobaczyłem powracającego z wagonu restauracyjnego Zubilewicza. Mówił coś do mnie z
daleka, a ja coś biedny krzyczałem, nie rozumiejąc ani jednego słowa, które tamten
wypowiadał. Tak bardzo hałasował pociąg, który przejeżdżał właśnie przez rozjazd na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]