[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To czego mnie straszysz?
-Ja cię straszę? Wcale nie patrzysz, co się wokół ciebie dzieje!
- Nie mogę. Liczę raz - wbić szpadel, dwa - docisnąć nogą, trzy - podważyć, cztery -
przerzucić ziemię. I od nowa...
- Dobrze już, dobrze, rozumiem. Może odpoczniemy chwilę? - zaproponowała.
- Mowy nie ma. Jak się zatrzymam, to nigdy nic skończę. Za dobrze się znam.
Przerwy mi nie służą. - Aneta zabrała się do kopania. Wtedy poczuła krople deszczu
uderzające w plecy. - Co do diabła! - Podniosła głowę.
- Lepiej go tu nie wzywaj. Deszcz. Nawet mnie to nie dziwi. Bo niby dlaczego?
Może wichura albo trąba powietrzna przyjdzie...
329
- Deszcz nie deszcz, bierz się do roboty. Dużo nam już nie zostało.
Marta popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Pracowały od dwóch godzin i wykopały
dół o głębokości niespełna metra. Miały jeszcze przed sobą ponad drugie ryle!
- Zwariowałaś? Niedużo? Nie jesteśmy nawet w połowie...
- Zamknij się! - poleciła jej ostro Aneta. - Jak mówię, że niedużo, to niedużo. Tobie
może to niepotrzebne, ale dla mnie liczy się aspekt psychologiczny!
Marta chwyciła za łopatę i nie odezwała się ani słowem. Kopała zawzięcie,
odrzucając ziemię przez ramię, choć bolały ją ręce, ramiona, plecy, uda, właściwie to
bolało ją wszystko. Deszcz oczywiście padał coraz mocniej i po kilkunastu minutach
rozpętała się regularna ulewa, a niebo przecięły błyskawice. W oddali rozległy się
grzmoty, z początku przypominające raczej pomruk samolotów, ale po kilku
minutach Mana miała wrażenie, że dokładnie nad nimi rozstąpiły się bramy piekieł.
Podświadomie zdawała sobie sprawę, że bramy piekieł na ogól otwierają się w dole,
ale w ich wypadku nie byłaby to wystarczająca kara, więc widocznie niebo i piekło
na tę jedną noc zawarły sojusz.
Nie zdając sobie sprawy z upływu czasu, ku swemu zdumieniu uderzyła wreszcie o
coÅ› twardego.
- Jest! Trumna! - zawołała z ulgą, prostując się i odrzucając w tyl mokre włosy.
-Już myślałam, że nie dotrwam - wyznała Aneta, opierając się o stylisko łopaty. Obie
były przemoczone do suchej nitki, spodnie miały zabłocone po same kolana.
- Wyłaz. Podsadzę cię. - Mana podsunęła złożone dłonie pod stopę gramolącej się
Anety i z wysiłkiem wypchnęła przyjaciółkę ku górze. Potem Aneta uklękła
na krawędzi dołu i wyciągnęła rękę, by pomóc Marcie wydostać się z rozkopanego
grobu. Z trudem udało jej się wyjść. Nogi się ślizgały, do grobu spływała woda. -
Ufff...
- jęknęła, odsuwając się na bok na kolanach. Nie zważając na deszcz, oparła się
plecami o najbliższy nagrobek i odchyliła głowę do tyłu, pozwalając, by zimne
krople spływały jej po twarzy.
Aneta, nie czekając na pomoc, uklękła przy dywanie i nie zawracając sobie głowy
rozwijaniem, zepchnęła go do wewnątrz.
- No! - zadowolona z siebie dzwignęła się na nogi.
- Teraz tylko zasypać i do domu.
Mana wstała i podeszła do niej. Przyjaciółka z dziwnym wyrazem twarzy i rękoma
złożonymi na piersiach zaglądała do grobu. Widząc jej poruszające się usta. Mana
spytała zdziwiona:
- Modlisz siÄ™?
Z ust Anety wydarł się ni to krzyk, ni to szloch, a drgająca spazmatycznie ręka
pokazywała coś w dole.
- Płaczesz? - Marta nic była pewna, czy to krople deszczu, czy Izy spływają po
twarzy Anety, ale posłusznie podeszła do grobu i zajrzała. Jej oczom ukazał się w
dalszym ciągu zwinięty w rulon dywan.
- No o co chodzi? Wszystko gra...
W tym momencie błyskawica rozjaśniła niebo i w jej krótkim błyśnięciu Mana
dostrzegła to, co wskazywała Aneta. Styliska łopat pozostawionych w dole.
- A niech to! - powiedziała z wściekłością. - Jesteśmy chodzącym prawem
Murphy'ego! Jak coś może się nie udać, to z pewnością nam się nie uda! Nic rób
niczego na silę, wez większy młotek! Kanapka zawsze spada masłem w dół! Pieprzyć
to! Nie schodzÄ™ tam!
330
331
- Ale jak ich zakopiemy? - wyjąkała przez łzy Aneta. Marta rozejrzała się dookoła.
Na sąsiednim grobie stało
kilka dużych plastikowych donic, w których rosły kwiaty. Nie zastanawiając się ani
chwili dłużej, przyciągnęła dwie największe do grobu matki. Jedną podała Anecie, a
drugą sama zaczęła zagarniać ziemię, która z głuchym łoskotem lądowała w dole.
Aneta otarła Izy i zabrała się do pracy. Szło im ciężko i opornic. Ziemia zamieniła się
w bioto, kleiła się i przywierała do donic, nic chciała się zsuwać. Wreszcie po kilku
godzinach rzęsisty deszcz nagle ustal. Noc stopniowo zamieniała się w świt i obie
zaczęły drżeć z zimna. Wreszcie jednak Marta, szczękając zębami, uklcpala kopczyk
i wstała z kolan. Pb chwili Aneta też się podniosła. Popatrzyły na siebie śmiertelnie
zmęczone. Były mokre, zziębnięte i oklejone biotem. Aneta odniosła donice na
miejsce i wsadziła pelargonie z powrotem, a Marta ostatkiem sil położyła drewniany
krzyż na grobie matki.
- Trzeba go wbić w ziemię - zaprotestowała słabo przyjaciółka.
- Nic mam sity. Niech tak sobie leży. Muszę zadzwonić do zakładu pogrzebowego.
Zrobią nagrobek i postawią krzyż... Spadajmy stąd, zanim ktoś nas zauważy. - Nie
oglądając się za siebie, powlokła się do dziury w ogrodzeniu.
Aneta, potykając się zc zmęczenia o własne nogi, podążyła za nią. Wygramoliły się
na drugą stronę i wspólnymi silami przymocowały siatkę na powrót.
- Zaczekaj - powiedziała Aneta, zanim Marta otworzyła drzwi auta. - Musimy się
umyć. Nie możemy w tym stanie jechać przez cale miasto...
- Widzisz tu łazienkę? - Mana nie mogła sobie darować ironii, choć niechętnie
wprawdzie, lecz musiała przyznać jej rację: - Zciągaj ciuchy!
-Co?!
- Zciągamy spodnie i bluzy, jedziemy nad zalew, może nas nikt nie zatrzyma, i tam
siÄ™ umyjemy.
Aneta przez moment przyglądała się przyjaciółce, niepewna, czy ta nie żartuje.
Widząc, że Mana zaczyna się rozbierać, poszła w jej ślady.
- Chyba mam w samochodzie torbę z dresem - przypomniało jej się. - Podzielimy się
i jakoÅ› dotrzemy do domu...
- Zwietny pomysł. Jak się trochę umyjemy i włożymy coś czystego, nie powinno być
tak zle...
- Powiedz to moim paznokciom. - Aneta podsunęła Marcie dłonie pod nos. - Albo
raczej temu, co z nich zostało - dodała płaczliwie.
Marta z trudem otworzyła oczy. Do jej świadomości przebijały się znajome dzwięki,
których jednak nie potrafiła sprecyzować. Nasłuchiwała uważnie w nadziei, zc je
[ Pobierz całość w formacie PDF ]