[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czegoś tak pięknego.
 To Adolf przywiózł z Paryża i sam wybrał  szepnęła jej pani des Grassins do ucha.
 Kręć, kręć, przeklęta intrygantko  powiadał sobie prezydent  spróbujcie tylko mieć jaki
proces, nigdy wasza sprawa nie będzie dobra .
Rejent, siedząc w kącie, patrzał spokojnie na księdza i powiadał sobie:
 Mogą się na głowie postawić, majątek mój, mego brata i mego bratanka wynosi razem
milion sto tysięcy. Oni mają co najwyżej pół tego i mają córkę: mogą robić prezenty, jakie
zechcą; panna i prezenty, wszystko będzie kiedyś nasze .
O wpół do dziesiątej ustawiono dwa stoliki. Piękna pani des Grassins zdołała usadowić sy-
na koło Eugenii. Aktorzy tej sceny, pasjonującej, mimo że pospolitej na pozór, opatrzeni w
pokratkowane kartki z cyframi i w szklane niebieskie liczmany, udawali, że słuchają koncep-
tów starego rejenta, który nie przepuścił ani jednego numeru bez jakiegoś dowcipu; ale wszy-
scy myśleli o milionach starego Grandet. Stary bednarz patrzył z satysfakcją na różowe pióra,
na świeżą toaletę pani des Grassins, na marsową głowę bankiera, na Adolfa, prezydenta, re-
jenta i księdza i powiadał sobie w duchu:
 Są tutaj dla moich dusiów. Przychodzą się tu nudzić dla mojej córki. Hehe, moja córka
nie będzie ani dla jednych, ani dla drugich; wszyscy ci ludzie służą mi tylko za wędkę .
Ta rodzinna zabawa w starym, szarym salonie, licho oświetlonym dwiema świeczkami, te
śmiechy, którym towarzyszył kołowrotek Nanon, śmiechy szczere jedynie na ustach Eugenii
lub jej matki, te małostki połączone z tak wielkimi interesami, ta młoda dziewczyna, podobna
do owych ptaków nie znających swej wysokiej ceny, prześladowana, osaczona znakami
przyjazni, które brała za dobrą monetę, wszystko przydawało tej scenie smutnego komizmu.
Czyż to nie jest zresztą scena wszystkich czasów i wszystkich miejsc, ale sprowadzona do
swego najprostszego wyrazu?
Twarz Grandeta, wyzyskującego fałszywą przyjazń dwóch rodzin, ciągnącego z niej ol-
brzymie zyski, górowała nad tym dramatem i oświetlała go. Czyż to nie był jedyny nowocze-
sny bóg, w którego świat wierzy? Pieniądz w swej wszechpotędze, wyrażony jedną fizjono-
mią? Szlachetniejsze uczucia grały tam podrzędną rolę; ożywiały trzy czyste serca: Nanon,
Eugenii i jej matki. A i to, ileż ciemnoty w ich naiwności! Eugenia i jej matka nie wiedziały
nic o majątku Grandeta; szacowały sprawy świata jedynie w świetle swoich bladych pojęć;
nie ceniły pieniędzy ani nie gardziły nimi, nawykłe się bez nich obchodzić. Ich uczucia, po-
niewierane bez ich wiedzy, ale żywe, sekrety ich istnienia, wszystko to robiło z nich ciekawy
17
wyjątek w tym zebraniu ludzi, których życie było czysto materialne. Okropna dola człowieka!
Nie ma dla niego szczęścia, które by nie płynęło z jakiejś niewiedzy.
W chwili gdy pani Grandet wygrała szesnaście su21, największą stawkę, o jaką kiedykol-
wiek grano w tej sali, i kiedy Wielka Nanon śmiała się z uciechy widząc, że jej pani zgarnia
tak potężną sumę, rozległ się młotek u bramy robiąc taki hałas, że kobiety podskoczyły na
krzesłach.
 To nie mieszkaniec Saumur tak puka  rzekł rejent.
 Jak można walić w ten sposób?  rzekła Nanon.  Czy on chce rozwalić drzwi?
 Cóż to za kaduk?  wykrzyknął Grandet.
Nanon wzięła jedną z dwóch świec i poszła otworzyć razem z panem Grandet.
 Mężu, mężu!  krzyknęła żona, która parta nieokreślonym uczuciem lęku rzuciła się ku
drzwiom.
Wszyscy gracze popatrzyli po sobie.
 Może byśmy tam poszli  rzekł pan des Grassins.  To pukanie wydało mi się jakieś
złowróżbne.
Pan des Grassins zaledwie przelotnie dostrzegł fizjonomię młodego człowieka, za którym
szedł posługacz z biura dyliżansów niosąc dwie ogromne walizy i wlokąc worki podróżne.
Grandet obrócił się żywo do żony i rzekł:
 %7łono, idz do loteryjki. Pozwól mi rozmówić się z panem.
Następnie zatrzasnął żywo drzwi sali, gdzie podnieceni gracze zajęli z powrotem miejsca,
ale już nie grali.
 Czy to ktoś z Saumur?  spytała pani des Grassins męża.
 Nie, to podróżny.
 Może przybywać tylko z Paryża. W istocie  rzekł rejent wyjmując stary zegarek, gruby
na dwa palce i podobny do holenderskiego okrętu  jest dziewiąta. Dalibóg, dyliżans paryski
nie spóznia się nigdy.
 Czy to młody człowiek?  spytał ksiądz Cruchot.
 Tak  odparł des Grassins.  Ma toboły, które muszą ważyć co najmniej trzysta kilo.
 Nanon nie wraca  rzekła Eugenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl