[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie mam zwyczaju brać kobiet siłą.
Pobladła, ale zdołała odpowiedzieć spokojnie.
- Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz. Ale dla mnie to nic więcej jak najczystsze
pożądanie, a nie chcę znów trafić na emocjonalną pustynię.
Wpatrywał się w nią.
- Dlaczego, Sable?
- Bo już tam byłam... - odparowała i zamilkła, żałując, że nie może cofnąć tych
słów.
Niestety już się stało. Powiedziała za dużo i wyczuwała jego zainteresowanie.
- Uważam - powiedziała spokojniej - że kochankowie powinni okazywać sobie
szacunek. Ja chcę czegoś więcej. - Podniosła głowę i popatrzyła na niego z dumą. - Za-
sługuję na więcej. I ty też - dodała bez zastanowienia.
Patrzył na nią przez długą chwilę, maskując rozpłomieniony wzrok na wpół opusz-
czonymi powiekami, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Pomimo to wyczuwała
ogromną siłę jego woli trzymającą na wodzy emocje, których nie umiała nazwać. Mil-
czenie trwało już zbyt długo; zaczynało szarpać nerwy i utrudniać oddychanie.
- Doskonale - powiedział w końcu ze spokojem. - Ale zostaniesz tu, dopóki się nie
upewnię, że Brent już za tobą nie tęskni.
Jedno spojrzenie na jego zdecydowaną twarz powiedziało jej, że ta decyzja nie
podlega dyskusji. I chociaż serce ścisnęło jej się boleśnie, posłusznie skinęła głową.
- Dobrze.
Ku jej zaskoczeniu wyciągnął do niej rękę.
- A więc umowa stoi.
Uścisnęli sobie dłonie, ale jej to wszystko wydawało się jakieś nierzeczywiste. Kto
uwierzyłby szantażystce, pomyślała z goryczą.
Kilka następnych dni upłynęło w napięciu, ale miała wrażenie, że zawarli kruchy
rozejm. Dwa razy jedli poza domem. Najpierw była to oficjalna kolacja z delegacją biz-
nesową z Szanghaju i Sable miała nadzieję, że spisała się wystarczająco dobrze. Gdyby
zresztą tak nie było, żaden z gości o nienagannych manierach nie dałby jej tego odczuć.
Kain w ogóle się na ten temat nie wypowiadał, a Sable czuła się zraniona i upoko-
rzona swoją nadzieją, że ją pochwali, przyznając tym samym, że pasuje do jego świata.
Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Choćby dlatego, że nie
miała biżuterii ani markowych ubrań. Najważniejszemu gościowi z Szanghaju towarzy-
szyła córka, której brylanty przyćmiewały blask żyrandoli.
Następne wyjście to był cocktail zorganizowany w ogromnej, kapiącej bogactwem
rezydencji, położonej na klifach ponad najpopularniejszymi plażami Auckland. Sable
wyczuwała, że Kain się nudzi, chociaż jego zachowanie wcale na to nie wskazywało.
Ona też była solidnie znudzona. Goście byli nieciekawi, wieczór się ciągnął, co gorsza
miała pecha spotkać kogoś ze swojej przeszłości. W dodatku tamta kobieta nie była w
stanie ukryć zaskoczenia na widok Sable ani też gorącego pragnienia nawiązania znajo-
mości z Kainem.
Sable przedstawiła ich sobie, a Kain jak zwykle zachował czarującą powściągli-
wość. Kiedy rozmowa dobiegła końca i kobieta wróciła do swojej grupy, popatrzył na
Sable uważnie.
- Stara nieprzyjaciółka?
Stanowczo był zbyt spostrzegawczy.
- Niezupełnie - odpowiedziała szczerze. - Właściwie nie utrzymywałyśmy kontak-
tu, ale jej córka była w tej samej klasie co ja w podstawówce. Kiedyś oznajmiła przy ca-
łej klasie, że jej córka złapała ode mnie wszy. Mam wrażenie, że bardzo jej ulżyło, kiedy
w następnym roku przeniosła córkę do szkoły z internatem.
Kain zacisnął wargi.
- Dzieci bywają okrutne - powiedział. - Ale tutaj to matka zachowała się wyjątko-
wo podle.
Sable wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się krzywo.
- Tak bywa, kiedy ma się za ojca pijaka. Przyznaję, że to dzisiejsze spotkanie dało
mi pewną satysfakcję, zwłaszcza jej zaskoczenie na twój widok.
- Dobrze chociaż, że mogłem się do czegoś przydać. - Jego uśmiech pomógł odda-
lić bolesny, stary wstyd, a kiedy zamknął jej dłoń w swojej, wszystkie smutki przeminę-
ły. - Ale ja uważam, że ona była pod wrażeniem twojej klasy i nie umiała tego ukryć.
Och, ależ ona go kochała...
Na przekór wszystkiemu.
W jakiś czas później, wychodząc z łazienki, zobaczyła tamtą kobietę rozmawiającą
z Kainem. Miała niepewne ruchy i jakoś tak czujnie rozglądała się dokoła. Na pokrytej
ceglastym rumieńcem twarzy malował się odpychający wyraz chłodnej arogancji.
Przemierzając zatłoczony pokój, Sable zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła
zostawić przeszłość za sobą. Ale kiedy w końcu dotarła do Kaina, był sam i ani słowem
nie wspomniał o rozmowie. Wobec tego Sable też nie, chociaż złość aż w niej buzowała.
W sumie kobieta mogła tylko dodać kilka plotek do tego, co Kain już wiedział.
W kilka minut później znów została sama i od razu zauważyła sunącą ku niej tę
samą kobietę. Zatrzymała się tuż przed Sable i rozejrzała szybko dokoła.
- Zawsze było mi cię żal - syknęła. - Ale teraz... wy dwoje jesteście siebie warci.
Odwróciła się i wmieszała w tłum, zanim Sable zdołała zapytać, o co chodzi. Mo-
gła się tylko domyślać, że Kain storpedował próbę oplotkowania jej i znów poczuła w
sercu zakazane ciepło.
Następny dzień spędzili na plaży i Sable z zaskoczeniem odkryła, że chociaż unika-
li wzajemnego dotykania się i atmosfera wciąż była raczej napięta, Kain starał się budo-
wać relację opartą na czymś więcej niż tylko fizyczność. Dużo rozmawiali i zaczął uczyć
ją surfować. Był cierpliwym instruktorem, a kiedy w końcu udało jej się dojechać na pla-
żę na grzbiecie małej fali, pogratulował jej z entuzjazmem.
Byłby świetnym ojcem, myślała w drodze powrotnej, chociaż kategorycznie usiło-
wała zabronić sobie tego typu rozmyślań.
W tym samym tygodniu na Pacyfiku pojawił się pierwszy letni cyklon, więc Sable
była teraz bardzo zajęta w Fundacji organizowaniem pomocy, głównie medycznej i pie-
lęgniarskiej. Do piątkowego popołudnia większa część roboty była już wykonana i Sable
zabrała się do wypełniania nudnych papierów.
I wtedy właśnie zadzwonił telefon. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl