[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łucznictwo zanim nauczyli się chodzić. Chwilę pózniej Conan dostrzegł
imponujÄ…cÄ… sylwetkÄ™, z uwagÄ… przyglÄ…dajÄ…cÄ… siÄ™ rzezi.
 Taharka!  warknął Cymmerianin, wskazując mężczyznę w pozłacanej zbroi.
 Skoro ten łotr jest tutaj, jego żółty kundel nie może być daleko!  syknęła wściekle Kalia. Spięła
konia ostrogą i pomknęła szybciej po stoku. Conan posuwał się tuż za nią.
Odwróciwszy się, Taharka spostrzegł dziewczynę i Cymmerianina. Na jego twarzy odmalowało się
niebotyczne zaskoczenie. Zaczął krzyczeć do łuczników, wskazując ich mieczem. Aucznicy odwrócili
się i zaczęli strzelać. Conan wychylił się z siodła i złapał wodze wierzchowca Kalii, zatrzymując
obydwa konie w miejscu. Strzały spadły na stok przed nimi.
 Cofnijmy siÄ™!  krzyknÄ…Å‚.  Nie mamy tarcz ani zbroi.
Kalia usłuchała go z jękiem zawodu. Cyrkowcom nie trzeba było powtarzać zaproszenia do odwrotu.
Nie brakowało im odwagi, ale zdawali sobie sprawę, że ona nie uchroni ich przed strzałami.
Zjechali w dół równolegle do również cofających się królewskich żołnierzy.
 Miałeś rację, cudzoziemcze  powiedział dowódca, gdy Conan podjechał
do niego.  Przed wydaniem rozkazu ataku powinienem był pozwolić ci dokonać zwiadu. Za tą
szczerbą musi być wielki krater, inaczej nie pomieściłoby się tam tylu ludzi i koni!  oficer zamilkł
na chwilę z gniewnym wyrazem twarzy, po czym dodał:  Rozejrzysz się tam dziś w nocy? Jeśli
zgodzisz się zostać naszym zwiadowcą, wynagrodzimy cię złotem.
Conan już miał się zgodzić, gdy wtrąciła się Kalia:
 Ile?
 Pięćdziesiąt sztuk?  rzekł mężczyzna pytająco.
 Sto  odparł pojętny Conan.  Przyprowadzę wam jeńca, którego
będziecie mogli przesłuchać.
 Zgoda  powiedział oficer.  Czego będziesz potrzebował? Broni? Zbroi?
Wystarczy, że powiesz.
 Mam wszystko, czego potrzebuję  odparł Conan.  Wyruszę po północy.
 Jak chcesz  dowódca odwrócił się i zaczął wydawać rozkazy
podoficerom, polecając tak rozstawić wojska, by bandyci nie mogli się wymknąć. Conan odjechał
kawałek i zsiadł z konia. Kalia dołączyła do niego.
 Zabierz mnie ze sobą!  powiedziała stanowczo.
 Nie ma mowy  odparł.  Potrafisz wymachiwać szablą, ale nie masz pojęcia, jak zakraść się
niepostrzeżenie do wrogiego obozu. Ja nauczyłem się tego jeszcze w dzieciństwie. Gdybyś poszła ze
mną i zobaczyła Aksandriasa, zaatakowałabyś go i postawiła na nogi całą bandę. Nie wyszlibyśmy z
tego żywi. Nie. Zostaw mnie teraz w spokoju, muszę trochę wypocząć przed nocą.
Z tymi słowami położył się na trawie i w jednej chwili zapadł w sen, nie zdejmując dłoni z rękojeści
miecza. Oburzona Kalia odeszła.
Póznym wieczorem dowódca oddziału siedział przy niewielkim ognisku, naradzając się ze swoim
sztabem. Wszystkim zaparło dech, gdy między nimi wyrosła nagle upiorna sylwetka.
 Na Mitrę! A cóż to?!  wykrzyknął oficer z barwioną na niebiesko brodą.
 Tylko wasz zwiadowca  odrzekł Conan.
Oficerowie pochowali broń. Cymmerianin miał na sobie jedynie przepaskę biodrową i pas z bronią.
Miecz przewiesił sobie przez plecy, a wszystkie metalowe elementy poowijał kawałkami tkaniny, by
nie szczękały i nie odbijały światła. Od stóp do głów wysmarował się sadzą.
 Wyglądasz jak goblin z piktyjskich puszcz, o których opowiadałeś 
powiedział oficer.  Ponieważ jednak chcesz się wybrać na zwiad, a nie paradę, sądzę, że twój
kostium jest odpowiedni. Wróć z planem ich obozu i więzniem, a dostaniesz złoto, o które prosiłeś.
Conan bez słowa skinął głową i wycofał się w mrok poza kręgiem światła.
Poruszał się bezszelestnie. %7ładen z ophirskich wartowników nie zauważył jego odejścia. Po krótkim
biegu dotarł do podstawy stromego wzgórza. Przez jakiś czas posuwał się wzdłuż niej, badając jego
ukształtowanie i wynikające z tego możliwości. Nie zamierzał zbliżać się do szczerby, to miejsce na
pewno było dobrze strzeżone. Zamiast tego zaczął się wspinać po zboczu trzysta kroków w lewo od
niej. Stok był tu tak stromy, że musiał przytrzymywać się rękami.
Posuwał się powoli i w absolutnej ciszy, podciągając się na wystających głazach i kępach trawy.
Umazane sadzą ciało zlewało się z tłem tak dokładnie, że nie zauważyłby go nikt stojący dalej niż
dwadzieścia kroków od niego.
Dotarł do wierzchołka zbocza i wyjrzał przez jego brzeg na sporą kotlinę, upstrzoną ogniskami.
Obracając powoli głowę, przyjrzał się grani po obu stronach. Po prawej nie było widać nic, po
lewej, trzydzieści kroków dalej, pochrapywał skulony w kucki strażnik. Cymmerianin zastanowił się,
czy nie zabić wartownika od razu, zdecydował jednak, że ten nie stanowi chwilowo zagrożenia, a
może przydać mu się w drodze powrotnej. Conan przelazł jak jaszczurka przez grań na stok
opadający w kotlinkę. Kiedy znalazł się znacznie pod jej szczytem, wstał i dalej posuwał się
chyłkiem. Jak podejrzewał, większość bandytów spała przy niewielkich ogniskach, trzymając broń
koło siebie. Nie mieli powodów obawiać się nocnego ataku regularnej armii.
%7łołnierze, nie przyzwyczajeni do walki w ciemnościach, znacznie częściej zabijali swoich niż
wrogów.
Tu i ówdzie skuleni przy ogniskach ludzie rozmawiali zniżonymi głosami.
Conan nie rozumiał wszystkich języków, jednakże głosy nie świadczyły o zadowoleniu. Tego się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl