[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZaS z t¹ nowin¹ najpilniejsz¹ w³aSnie do was przychodzê: na mieScie dom siê jakiS zapali³!
A wiecie, jaka st¹d dla was wró¿ba, gdy po¿ar gdzie wyniknie czasu waszej obecnoSci?...
Wagant w grodzie, czym diabe³ w klasztorze: wszystkiemu zawsze winien. Na kimkolwiek
w spo³ecznoSci ludzkiej siê miele na igrcach zawsze siê wszystko skrupia.
I to jest prawda.
A niech was te rajcê i ³awnik! na swe s¹dy dostan¹! Niech siê zaczn¹ obliczaæ z wami za swa-
wole dzisiejsze, za swe ¿onki i córy! Niech poczn¹ dos¹dzaæ akuratnie, wedle prawa ksi¹g, co
po innych grodach xle os¹dzone by³o!... Jakbym widzia³ niejednego ¿aka i klerka ³eb ogolony
do krwawej skóry, te ³aty kacerstwa przeniesione z niejednej szaty na czo³o ¿elazem czerwo-
nym... A ¿e w dzieñ waszego pobytu to i owo zwyk³o gin¹æ z kramów i po piekarniach...
Bêdziesz Swiadczy³ mo¿e?! - doskoczy do niego z nag³ym impetem któryS z ryba³tów.
Bo¿e zachowaj! Dla mnie: niech ci wszystko s³u¿y.
Zarobione sztuk¹!
Tee!... tak¹ czy inn¹ sztuk¹... Na przyk³ad ta szkatu³a franciszkañskiego kwestarza: owo na
waszym stole? Zna j¹ przecie miasto ca³e. Albo owa ksiêga pod Scian¹ - srebrem okuta?...
Ju¿ biega³y mnichy na ratusz, ¿e opatowi benedyktynów zginê³a ksiêga kosztowna...
Tañczy³aS u benedyktynów?! - wrzaSnie w tej chwili goliard jakby ze snu nagle ockniêty.
A¿ siê p³atnerz zdziwi³, na kogo gniew ten. I obziera siê na wsze strony po izbie. Nie masz
jej tu przecie - uspokaja tymczasem goliarda któryS z ¿aków.
Inny znów przygl¹da siê smêtnie jakowymS ci¿emkom i poñczoszkom niewieScim, dobytym
z zanadrza. Skoczek Bachowy od strojnej pani na rynku zarobi³, ¿ak w koSci wygra³ - ale nie
uwierz¹ temu na s¹dach. Powiedz¹, ¿e od jakiej radczyni za luboSæ przy studni dosta³ i - ¿e
¿ak - oæwicz¹ na go³o.
Masz! - obdarza tym wszystkim dziewkê u beczki.
Szukaj g³upszej.
Bo za malutkie to na stêpory twoje: tak gadaj! - obrazi³ siê ¿ak ca³kiem.
I odrzuca to wszystko gdzieS w k¹t, pod ³awê. Jako¿ opró¿niaj¹ siê w ten sposób sakwy nie-
jedne z rzeczy niebezpiecznych - jak uwa¿aj¹ w tej chwili waganty.
Baczy lekarz na ten ich gor¹czkowy niepokój; kiwa g³ow¹ nad p³atnerzem:
Oj, te kowale! duchy rozruchu w ka¿dym mieScie najgorsze... Mo¿e byS nam jednak powie-
dzia³, jaka to sprawa jest, za któr¹ gard³ujesz?
Jak to, nie wiecie?! - zdumia³ siê rozk³adaj¹c ramionami. - Gdy ca³e miasto o id¹cym rozru-
chu ju¿ pogaduje? I ¿e wy w³aSnie tej nocy rozpocz¹æ go macie?
79
£adny kwiat!... Pokumaj¿e siê tu z wagantami i pij potem to piwo, jakie fama dla nich na-
warzy. Owo gdzie siê koñczy wolnoSæ wasza, igrce! Ka¿dy z was jest co najmniej przez pó³
takim, jakim go chce widzieæ fama i ciekawoSæ ludzka.
Stawasz siê w koñcu takim - przytwierdzi³ cierpko gadkarz z twarz¹ go³¹ i sproSn¹.
Nie poradzicie, ch³opcy, i tym razem przeciw famie i oszczekiwaniom publiki! Teraz gotó-
wem wierzyæ z p³atnerzem, ¿e radzi nieradzi biæ siê dziS bêdziecie - nie wiedz¹c nawet do-
brze, sk¹d s¹ ci panowie. I dok¹d was powiod¹. A mistrze to nie lada w zam¹caniu rebelii: bo
gdy zuchom poSród was wolnoSci¹ pochlebili od proga, reszcie pêtle desperacji zarzucaj¹ na
szyje. Tak siê zawsze rozruchy wszczyna.
Wejrzeniem dzików w ostêpie wyzieraj¹ teraz waganty ku obu rycerzom. Pochwyci dziewka
te ich spojrzenia i uj¹wszy siê pod boki, natrz¹sa siê nad nimi z daleka:
Oj, durne¿ wy, durne!... Po tym wszystkim, co dziS na mieScie by³o, nie odgadn¹æ od razu,
co za jedni s¹ ci panowie!
¯onglerzy, a za nimi goliard, doskocz¹ do niej czym prêdzej, z daleka ju¿ rozpytuj¹c niecier-
pliwymi gestami. A lekarz wydziwia za nimi, jak to kobieta ka¿de pismo zawczas nosem
zwêszy, gdy nasza natura mêska wszystko dopiero wyrozumieæ musi g³ow¹, domacaæ ³ap¹.
A najbardziej niewczesne w ¿ycia ka¿dej sprawie s¹, wiadomo, igrce sztuk wszystkich.
Bój siê Boga, kobieto - wo³a ku niej - zrób tu co, zarz¹dx jakoS, bo...
Ju¿ ja tu z nimi...! Siadaæ! - Przytupnie odpêdzaj¹c ich od siebie.
Obsi¹d¹ pos³usznie ³awy.
Wina dam.
Dawaj - nie uraduj¹ siê tym razem, lecz westchn¹.
A ¿e mleczna w przysz³oSci baba dziewk¹ by³a tymczasem, wiêc bodaj beczki mlekiem po-
karmi to-to - jak z ur¹gliwym wobec lekarza gestem obzywa ryba³ty. A jednak przed ryce-
rzami, dybi¹cymi na tych ch³opców zdrowie i ¿ycie, zastawia jakby sob¹ to-to : pod boki
wci¹¿ ujêta, odyma siê ta kwoka. I rada, bardzo rada widzi, jak jeden za drugim maczaj¹ gêby,
ci¹gn¹ wiñsko.
Dobra kobieta! - sam p³atnerz przyznaæ to musia³.
Nieochoczo jednak pij¹ tym razem waganty. Z d³oni¹ u czo³a siedz¹ oto nad kuflami markot-
ni bardzo - w tej trosce o siê.
Tylko, którego dziewka najbardziej uchroniæ by chcia³a - ledwie wargi umacza³, ju¿ rozocho-
ci³ serce, smêtkom przekorne.
Na to¿ bo nam przysz³o! - wzdycha niby - za s³awione bohatery samemu szyjê daæ!...
I poskoczywszy miêdzy kamraty, zerwa³ któremuS z kuglców kaptur dzwonkowy, by w niego
siê przystroiæ.
Miejcie¿, panowie, bodaj weso³ka prawego na to zakrólowanie wasze Sród igrców. A tym
okrzeplej króle na tronach siedz¹, im gorliwiej pl¹ta siê u ich nóg chwalca z gêsi¹, by ka¿dy
widzia³ - czym jest igra przed frasobliwoSci¹ czynu.
P³atnerz tymczasem pochyla siê oto nad tym wielkoludem na ³awie.
Przyleg³o siê coS na d³ugo? Hê?... Chocia¿eS, panie, ch³op du¿y, uprzedza³em ciê jednak, ¿e
nad dzisiejsze to moce cz³ecze dxwiganie zbroi takiej. AleS siê upar³!
Pocz¹³ siê przerzucaæ na boki olbrzym nieruchawy, chrobotaæ zbroj¹ o mury, szczêkaæ jej ¿ela-
zem. Wiêc towarzysz jego wraz z p³atnerzem podejmuj¹ go pod pachy, gêSlarz w weso³kowej
czapie spycha mozolnie stopy jego z ³awy. Postawili go wreszcie na ziemi okrakiem szerokim.
80
Tu ci siê, panie, ¿elazo nakolennicy w cia³o za³amuje nad ³ydk¹. Nie dziw, ¿e siê ruszaæ nie
mo¿esz. Boli?
,,Broczy - zauwa¿a towarzysz jego. - I tu, pod pach¹. Pod naszyjnic¹, na piersi, drugiego byS
schowa³; zaS na grzbiecie siñce chyba wygniataj¹ siê widzê, guzami srogimi.
Dobry z ciebie krawiec! - natrz¹sa siê nad p³atnerzem kuk³a dzwonkowa.
Nie na niego¿ przecie krojono... (Gdzie ten, na którego miarê rzecz pomySlana by³a!...) Ale
to wszystko wnet siê tu poprawi i u³adzi jak trzeba.
I odchylaj¹c fartuch skórzany, dobywa z wora na brzuchu m³oty, cêgi, Swidry oraz innych narzê-
dzi garScie ca³e. Trzymaj! - Wtyka to wszystko gêSlarzowi w ramiona, czyni¹c go sobie czelad-
nikiem na podrêczu. - Ima³ siê pracy: rozcina pierScienne sploty zbroi, wielkie kawa³y kolczugi tu
wyjmuje, ówdzie znów za ³aty wstawia, u nakolanka odgina blach ¿elazny, nitom obcêgami ³by
ucina. Tu rzecz ca³¹ na ciep³o poprawiæ zamierza: popêdza oto przygodnego czeladnika, by na
¿u¿lach komina zagrza³ mu klubiki jakoweS - a dziewkê wprzódy o miech poprosi³.
Ten ledwie zazberka³ dzwonkami po izbie, a ju¿ klêcza³ oto pod dymnikiem. A ¿e gêSlarz,
wiêc i z miecha nawet rytmiczne wraz Swisty dobywa. I chwali sobie tê robotê:
M³odzieñcza bardzo jest twoja sztuka, kowalu! ¿e w niecierpliwej gor¹coSci, na sam zapa³
jeszcze dmuchaj¹c, rzecz swoj¹ czyni. A i ¿ywio³y dla siê popêdza: wiatrom d¹æ, ogniowi
buchaæ ka¿e! I niczego siê nie boi. Obraz piek³a z kuxnicy czyni; diab³u bodaj dzie³o swe zle-
ci, gdy mu siê w czêSci jakowejS twardzi pod rêk¹, nie doSæ prêdko ugina w uformowanie
kszta³tne... A ¿e ka¿da rzecz zdzia³ana ma w sobie tyle ducha i mocy, ile ich robotnik z duszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]