[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak jest, zgromadzenie ludności na rynku,
ale bez transparentu i okrzyków
antypaństwowych. Chuligańskich
wybryków nie stwierdzono. Obecne na
miejscu konie zachowały spokój...
Na leśnej polance panowała
atmosfera niezadowolenia i niepokoju.
Zapadał zmrok, pobłyskiwał wciąż
jeszcze udekorowany helikopter, wokół
którego kosmonauci wyplątywali się z
podróżnych strojów. Wyszło właśnie na
jaw, iż dalszy ciąg wydarzeń nie został
dokładnie zaplanowany i teraz nie
wiadomo, co robić.
Wybrana przez fotoreportera leśna
kryjówka znajdowała się w odległości
pięciu i pół kilometra od Garwolina w
linii prostej. Drogi dojazdowej do niej
w zasadzie nie było i po gruncie stałym,
w pewnej części leśnym duktem, miało
się do przebycia całe dziesięć
kilometrów. Na piechotę, po miedzach i
prosto przez las, odległość znów się
skracała i wynosiła około sześciu i pół
kilometra.
Owe sześć i pół kilometra
zdyszanym kurcgalopkiem przebył
chłopak od krów, pokonując trasę w
tempie godnym podziwu. O swoich
porzuconych krowach nawet nie
pomyślał, z głową zadartą do góry ruszył
za pojazdem kosmicznym od razu,
wpatrzony w srebrny punkcik gnał przez
bezdroża i w pobliżu lasu zdążył ujrzeć,
iż punkcik schodzi w dół.
Napełniło go to jakąś mętną
nadzieją. Do żadnego myślenia wciąż
nie był zdolny, od pierwszej chwili
dzisiejszych wydarzeń jego umysł
opanowało osłupienie, wykluczające
pracę, chłonął wszystko wzrokiem i na
tym się jego możliwości kończyły.
Uczucia jednakże nie uległy w nim
zniweczeniu, przeciwnie, wybuchały z
potężną siłą i gdyby ktoś koniecznie
kazał mu je zlokalizować, chłopak byłby
skłonny twierdzić, iż kłębią się W
okolicy kiszek i żołądka. Burzą w
jestestwie gnany, czuł, że to nie koniec,
zaświatowe potwory zbliżają się znów
ku ziemi, wszystko jedno, wylÄ…dujÄ… w
środku lasu czy nie, oderwać się od nich
w żaden sposób nie może.
Dopadł skraju polanki zaledwie w
pół godziny pózniej niż kosmonauci.
Ciężko zziajany zatrzymał się przy
ostatnim drzewie. Już widział. Nie
musiał lecieć dalej...
- GÅ‚odny jestem jak cholera -
powiedział z irytacją grafik, uwalniając
nogi z ostatnich dętek rowerowych. - Ci
wszyscy ludzie jedli jak głodomory!
%7łarli i żarli! Czy to ma być reakcja na
nietypowe zjawiska?
- Nie, to była demonstracja -
odparł żywo socjolog, usiłując
uporządkować na sobie normalną
odzież. - Pokazywali nam, jak się
odżywia ludzkość na ziemi, słusznie,
zdrowy instynkt! Jestem zachwycony,
znakomity efekt, znakomity! Chciałbym
wiedzieć, co zrobią teraz, jedzmy tam!
- Tam nie ma nic do jedzenia -
ostrzegał satyryk. - Garwolin jak
pustynia, pożarte i wyżłopane wszystko,
co było.
- Ależ nie o to chodzi! Chciałbym
zobaczyć reakcję na dementi...!
- No więc właśnie, co z tym
dementi? - zdenerwował się doradca do
spraw technicznych. - Kto to ma podać,
w jakiej formie?!
Satyryk gniewnie wzruszył
ramionami.
- Co ciÄ™ obchodzi? Niech siÄ™
Krzysiek martwi. Formę miał ustalić
zależnie od rozwoju sytuacji. Ma tam
krótkofalówkę...
- A ja tu mam radio - przypomniał
pilot, złażąc właśnie po wybrakowanej
drabince i wyraznie zakłopotany. - I
mam kanapki. I kawę. Boję się tylko, że
nie wypadnie dużo na jedną gębę, ale
chętnie się podzielę...
- O, złoty chłopak! - wykrzyknął
grafik z czułością i w tym momencie z
helikoptera wystawił głowę
automatyczny podnośnik.
- Jest tu żarcie dla panów -
oznajmił. - Oraz napoje. Proszę...
- Wreszcie widzÄ™ u Krzysia jakiÅ›
rozumny pomysł - pochwalił satyryk,
przejmujÄ…c z jego rÄ…k wielkÄ… pakÄ™ i
wypchaną siatkę. - Aż dziw bierze, że w
tym całym rejwochu zadbał o
zaopatrzenie!
- A nie, to nie pan redaktor. To
panna Marysia.
- Marysia...! Ależ to cud, nie
dziewczyna! Ten Janusz na niÄ… wcale nie
zasługuje...
Kwestia dementi poszła chwilowo
w zapomnienie. RozgorÄ…czkowany i
nalegający na powrót do Garwolina
socjolog na widok pasztecików,
pierożków i kawałków pieczonego
kurczaka ochłódł nieco w swoich
zapałach i poczuł, że też jest głodny
niczym dzikie zwierzę. Cały dzień
emocji bez pożywienia... Poniechał
protestów, przysiadł na pieńku i wziął
udział w uczcie.
Na polankę wjechał łazik
wtajemniczonych mechaników.
Wysiedli, kręcąc głowami,
równocześnie rozśmieszeni i zatroskani.
- W ostatniej chwili, obywatelu
kapitanie - zwrócili się do pilota. -
Melanż tam się zrobił nie z tej ziemi,
cała Polska pruje do Garwolina. Gorzej
niż cud...
- Spotkaliście naszych? - spytał
żywo doradca do spraw technicznych.
- Nie było jak się dopchać do
siebie, ale obywatel redaktor machał z
daleka rękami tak, jakby odpędzał.
Wychodziło, że kazał lecieć do domu.
- To nie teraz - odparł stanowczo
pilot. - Za chwilę, jak się ściemni...
- Ale przecież mieliśmy tu
poczekać, żeby wszyscy mogli obejrzeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl