[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się znacznie ciemniej. Nie było czym oddychać. Liście na drzewach zwisały bez-
władnie. Kilka ptaków przemknęło przez grozne niebo w poszukiwaniu schronie-
nia.
Kim pośpieszyła do samochodu. Rzuciwszy okiem na złowieszcze chmury,
teraz całkiem bliskie, dostrzegła, jak przez moment zalśniła w nich pajęczyna bły-
skawicy. Nie słychać było grzmotu. Na krótkim odcinku drogi do domu musiała
już włączyć światła.
Po przyjezdzie natychmiast skierowała się do salonu. Stanęła przed portre-
tem Elizabeth i przyjrzała jej się z jeszcze większym współczuciem, podziwem
i wdzięcznością. Gdy tak chwilę patrzyła w jej silną, a jednak kobiecą twarz
i świetliste zielone oczy, zaczęła się powoli uspokajać. Obraz umocnił ją w posta-
nowieniu. Mimo niepowodzenia w laboratorium wiedziała, że już się nie cofnie.
Zaczeka na Edwarda, ale rozmówi się z nim z całą pewnością.
Oderwała wzrok od obrazu i przeszła się po domu; wspólnym domu jej i Eli-
zabeth. Choć czuła się tu tak samotna, był to przecież uroczy, romantyczny dom
i nie mogła się oprzeć refleksji, jak by jej tu było z Kinnardem.
Przystanęła w jadalni, gdzie za czasów Elizabeth była kuchnia. Ten stół prawie
nie był używany. Co tu dużo mówić, wrzesień okazał się wielkim niewypałem.
Kim była na siebie wściekła, że pozwoliła się powlec w ogonie farmakologicznej
krucjaty Edwarda.
W nagłym wybuchu gniewu posunęła się o krok dalej. Po raz pierwszy przy-
znała się przed sobą, że brzydzi ją chciwość Edwarda i cała jego nowa osobowość
wykreowana przez Ultra. W jej systemie wartości nie było miejsca na sztucznie,
pod wpływem leku osiągnięte samopoznanie ani na sztuczną asertywność, ani
sztuczny dobry nastrój. Wszystko to jedno wielkie kłamstwo. Dla niej kosmetyka
psychofarmakologiczna była czymś wstrętnym.
Skoro już dopuściła do głosu swoje prawdziwe uczucia wobec Edwarda, zwró-
ciła się na nowo ku rozmyślaniom o Kinnardzie. Uświadomiła sobie, że duża
część odpowiedzialności za ich ostatnie problemy spoczywa na niej. Równie ostro
jak wybuchła przeciw zachłanności Edwarda, zwymyślała się za to, że dopuściła,
by lęk przed odrzuceniem zniekształcił jej sposób patrzenia na chłopięce rozrywki
Kinnarda.
Westchnęła. Była wyczerpana fizycznie i psychicznie. Zarazem jednak w głę-
bi duszy uciszona. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie czuła tego niejasnego
uporczywego niepokoju, który tak ją udręczył. Zdawała sobie sprawę, że jej życie
jest w rozsypce, ale była zdecydowana to zmienić i miała uczucie, że wie, co ma
zmienić.
Zamknęła się w łazience i wzięła długą gorącą kąpiel. Nie pamiętała już, kiedy
ostatni raz pozwoliła sobie na taki luksus. Potem włożyła luzny dres i zrobiła sobie
284
kolacjÄ™.
Podeszła do okna w salonie i wyjrzała w stronę laboratorium. Ciekawa była,
co myśli Edward i kiedy go zobaczy.
Oderwała wzrok od laboratorium i spojrzała na ciemne sylwetki drzew. Stały
całkowicie nieruchomo, jakby zatopione w szkle; nadal nie było śladu wiatru.
Burza, która zdawała się nieunikniona, gdy przyjechała do domu, zaczaiła się na
zachodzie. Ale nagle Kim zauważyła strzałę błyskawicy. Tym razem spłynęła na
ziemię i dał się słyszeć daleki pomruk grzmotu.
Odwróciła się od okna i jeszcze raz rzuciła okiem na portret Elizabeth nad
kominkiem. Pomyślała o makabrycznym, zdeformowanym płodzie w słoju z for-
maliną. Wzdrygnęła się. Nic dziwnego, że w czasach Elizabeth ludzie wierzyli
w czary, magię i uroki. Nie znano wówczas innego wyjaśnienia dla tak przeraża-
jÄ…cych zjawisk.
Podeszła do portretu i zaczęła analizować rysy Elizabeth. O stanowczości mó-
wiła linia szczęki, zarys ust i śmiałe spojrzenie. Kim zastanawiała się, czy ta jej
cecha zależała od temperamentu czy wychowania, czy była wrodzona czy wyćwi-
czona, czy to natura czy kultura.
Kim zadumała się nad własną nowo zrodzoną asertywnością, którą, jak sądzi-
ła, zawdzięcza Elizabeth, i nad tym, czy będzie w stanie w niej wytrwać. Zrobiła
dobry początek idąc dziś do laboratorium. Jednego była pewna: dawniej by się na
to nie zdobyła.
Pózniej zaczęła rozmyślać nad możliwością zmiany zawodu; zadawała sobie
pytanie, czy starczy jej odwagi. W jej sytuacji rodzinnej nie mogła się tłuma-
czyć względami finansowymi. Była to mglista, ale nęcąca możliwość, szczególnie
myśl, żeby zająć się czymś związanym ze sztuką.
Ciężka praca nad porządkowaniem dokumentów zgromadzonych na prze-
strzeni trzystu lat przyniosła dość nieoczekiwane konsekwencje. Kim uprzytom-
niła sobie, jak niewielki był wkład jej rodziny w życie społeczne. Niegustowny
zamek, a w nim kolekcja papierów; oto dwie główne składowe dziedzictwa Ste- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl