[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
134 Natasha Oakley
zachwytu. Marianne całkowicie ją rozumiała, bo choć po
nocnej eskapadzie z Sebem była niby przygotowana na ten
widok, udekorowana sala wzbudziła w niej jeszcze więk-
szy podziw.
Z bijącym sercem rozejrzała się dokoła. Oczy wszyst-
kich były utkwione w jeden punkt.
- Ich Książęce Wysokości - zapowiedział mistrz cere-
monii - Książę Sebastian i księżna matka Arabella.
W tym momencie do sali balowej wszedł Seb, trzyma-
jąc pod rękę matkę. Wyglądał jak gdyby nie robiło na nim
najmniejszego wrażenia, iż stanowi centrum uwagi ponad
tysiąca osób. Ze spokojem i swobodą prowadził książęcy
pochód w kierunku środka pomieszczenia, a gdy szli, mi-
jane osoby dygały i kłaniały się, co z daleka wyglądało jak
osobliwa odmiana meksykańskiej fali. Mniej więcej w cen-
trum sali rodzina książęca rozproszyła się i każdy podążał
w innym kierunku, by osobiście powitać przybyłych gości.
Gdy w pewnym momencie księżniczka Isabelle znalazła
się w ich okolicy, Marianne pochwyciła fragmenty jej
rozmowy, w czasie której doskonale posługiwała się kil-
koma językami, płynnie zmieniając je w zależności od po-
trzeby.
- Nie powinnaś do niego podejść? - zastanawiała się
szeptem Eliana.
- Wydaje mi się, że nie. Muszę poczekać na swą kolej,
przecież w gruncie rzeczy on tu pracuje.
Niewątpliwie sytuacja, w której w jednej sali zgroma-
dzonych było tak wielu możnych tego świata, nie nadarzała
się często, tak więc dla polityka, a tym bardziej monarchy
131
S
R
stanowiła cenną okazję do załatwienia kilku spraw wyższej
rangi.
- Doktor Chambers? - Alois wyrósł tuż obok jak spod
ziemi. - Jego Książęca Wysokość prosi, aby pozwoliła pa-
ni ze mnÄ….
Z bijącym sercem podążyła za sekretarzem, który
sprawnie, bez najmniejszego kłopotu przeprowadził ją
przez gęsty tłum gości. Gdy znalezli się przed Sebastia-
nem, dygnęła lekko i spojrzała w jego śmiejące się oczy.
- Myślałem, że ustaliliśmy, że nie będziesz tego robić
- wyszeptał, pochylając się, by pocałować ją w policzek.
- Czegóż się nie robi, by dobrze wypaść - odpowie-
działa z uśmiechem.
- Doceniam twoje poświęcenie. - Podał jej dłoń. - Za
chwilę rozpoczną się tańce, a ja nie mam partnerki.
Zerknęła dyskretnie na boki, by upewnić się, czy nikt
tego nie widzi.
- Możesz tak trzymać mnie za rękę?
- A jak niby mam z tobą tańczyć, nie trzymając cię
w ogóle? - Poprowadził ją na środek sali i objął w talii.
Jak gdyby z pomocą czarów w sekundę pózniej rozległy
siÄ™ pierwsze takty walca.
- A co byś zrobił, gdybym nie umiała tańczyć?
- Nie wiem, ale wiedziałem, że umiesz.
- SkÄ…d?
- Wyszedłem z założenia, że mistrzyni tańca hrabstwa
Essex w kategorii standard do lat szesnastu powinna umieć
zatańczyć walca.
- Mówiłam ci o tym?
- Owszem, i w porę sobie o tym dziś przypomniałem,
132
S
R
próbując wymyślić jakiś sposób, by móc cię publicznie
objąć.
Zadrżała, słysząc te słowa, bo choć sprawiły jej wielką
przyjemność, to jednocześnie wprawiły ją w zadziwienie.
Tańcząc z nią pierwszy taniec wieczoru, wzbudził ogromne
zainteresowanie jej osobą, a przecież nie tak się umawiali.
- A tak w ogóle to wyglądasz przepięknie - pochwalił.
- Co ty robisz? - zapytała zdezorientowana.
- Tańczę z tobą.
- To wiem, ale czemu?
- Bo mam na to ochotÄ™.
- Ale przecież mieliśmy spotykać się w tajemnicy, przy-
najmniej póki nie zdecydujemy, że jesteśmy gotowi ujaw-
nić nasz związek.
- To prawda.
- W takim razie co się zmieniło?
Zamiast odpowiedzieć, przycisnął ją mocniej do siebie
i zawirowali w tańcu.
- Spotkajmy się za zewnątrz za dwadzieścia minut -
wyszeptał wprost do jej ucha. - Przy trzecim wyjściu od
lewej strony.
Gdy walc dobiegł końca, Seb przekazał ją Aloisowi,
który z kolei odprowadził ją do przyjaciół. Na myśl o se-
kretnym spotkaniu, jakie czekało ją za dwadzieścia minut,
drżały jej ręce, ale nie ze strachu, lecz z niecierpliwości.
Już się nie bała, bo w oczach Sebastiana ujrzała znajome
iskierki, które pamiętała jeszcze z Francji.
O umówionej porze wymknęła się dyskretnie na taras.
Zaczęło się już zmierzchać, więc alejki w ogrodzie oświet-
133
S
R
Narzeczona dla księcia 137
lono pochodniami, które wprowadzały niezwykle roman-
tyczny nastrój. Spacerowało tam wprawdzie wiele osób,
jednak nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi, co było
miłą odmianą po tym, jak w sali balowej obserwowały ją
dziesiątki par oczu. Być może ci, którzy zdecydowali się
na przechadzkę w ogrodzie, nie widzieli jej tańca z księ-
ciem, nie wykazywali zatem zainteresowania jej osobÄ….
Zastanawiała się właśnie, czy aby na pewno czeka przy
dobrych drzwiach, gdy poczuła na ramieniu dotyk czyjejś
ręki.
- Seb! - zawołała, odwracając się gwałtownie.
- śś - syknął, po czym przygarnął ją do siebie i poca-
łował. - Chodz ze mną.
- DokÄ…d?
- Do labiryntu. - Ruchem głowy wskazał ciągnący się
wzdłuż krótszego boku tarasu żywopłot.
- Ale zmarnujÄ™ sobie buty!
- Kupię ci następne.
- Nie mnie. Przecież są wypożyczone.
- W takim razie nie masz się czym martwić. - Pociąg-
nął ją za rękę do wnętrza zielonego labiryntu. - Muszę
wreszcie dać ci porządnego całusa.
To powiedziawszy, ujął jej twarz w dłonie i pocałował
ją w usta, ona zaś bez wahania zarzuciła mu ręce na szy-
ję, by być jeszcze bliżej. Gdy po chwili odsunął się, jego
twarz rozświetlał promienny uśmiech.
- Chodz - zarządził, splatając palce z jej palcami.
- Trafisz, mam nadzieję, z powrotem? Wyszłoby trochę
niezręcznie, gdyby musiano nas ratować.
Słysząc jego wesoły śmiech, doszła do wniosku, że tak
134
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]