[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze rozciąć nozdrzy ani obciąć warg. Taka blizna to nic pięknego, ale mogło być o wiele
gorzej.
Od walczących oddzielił się ktoś jeszcze. Preetorius. Na twarzy Murzyna widać było łzy,
oczy przypominały piłeczki golfowe.
Christian uciekał chwiejnie w kierunku ulicy. Miał połamane ręce.
Preetorius nie pobiegł za nim. Dlaczego?
Murzyn otworzył usta. Na dolnej wardze zawisła wydłużająca się nitka perłowej śliny.
--Pomóż mi -- poprosił, jakby darowanie mu życia leżało w mocy Gavina. Uniósł w górę
wielką dłoń, błagając o litość, ale w tym momencie pojawiła się jakaś inna ręka, która
przesunąwszy się nad ramieniem czarnego, wbiła mu w usta nóż. Krztusząc się próbował
przełknąć to szerokie ostrze, ale napastnik szarpnął nóż do góry i w tył, dociskając kark
Preetoriusa tak, by ostrze napotkało jak największy opór. Zdumiona twarz pękła, a Gavina
oblała fontanna krwi z ciała Murzyna.
Broń głucho szczęknęła na bruku. Gavin zerknął na nią. Krótki miecz. Raz jeszcze
spojrzał na trupa.
Preetorius wciąż stał przed nim, podtrzymywany przez nieznajomego. Brocząca krwią
głowa opadła na piersi. Zabójca cisnął ciało alfonsa tuż pod stopy Gavina. Nic już ich nie dzieliło
i chłopak stanął twarzą w twarz ze swym wybawcą.
W ułamku sekundy rozpoznał te toporne rysy: zdziwione, martwe oczy, szczelinę ust, uszy
jak uchwyty. Rzezba Reynoldsa. Wyszczerzyła zęby, zbyt małe jak na taką głowę. Mleczaki,
które zgubi, nim dorośnie. A jednak w rysach posągu coś się zmieniło -- Gavin widział to
wyraznie nawet w mroku. Auki brwiowe spęczniały, twarz nabrała proporcji. Wciąż jeszcze był
malowaną kukłą, ale kukłą, która dążyła do czegoś więcej.
Kiedy posąg skłonił się sztywno, słychać było trzask stawów. Absurdalność, jawna
absurdalność tej sytuacji sięgnęła szczytów. "Do cholery, ta rzezba kłaniała się, uśmiechała,
mordowała, a przecież nie mogła być żywą istotą. Nie pora jednak na sceptycyzm" --
powiedział sobie Gavin. Pózniej znajdzie tysiąc powodów, by zakwestionować istnienie tego, co
teraz oglądał. Zrzuci winę na niedokrwienie mózgu, oszołomienie, paniczny lęk. Tak czy inaczej
upora się z tą fantastyczną wizją, tak jakby nigdy nie miał z nią do czynienia.
O ile przeżyje następne kilka minut.
Wizja wyciągnęła rękę i dotknęła szczęki Gavina, delikatnie przesuwając grubo ciosane
palce wzdłuż rany zadanej przez Preetoriusa. Pierścień, jaki nosiła na małym palcu, błysnął w
świetle lampy; Gavin miał identyczny.
--Będziemy mieli bliznę -- powiedział posąg. Gavin znał ten głos.
--O rany, szkoda -- mówił dalej tamten. Mówił głosem Gavina. -- Ale i tak mogło być
gorzej. Jego głosem. Boże, jego, jego, jego! Gavin potrząsnął głową.
--Tak -- potwierdził posąg zauważywszy, że chłopak już pojął.
--Nie ja.
--Tak.
--Dlaczego?
Przeniósł dłoń ze szczęki Gavina na swoją własną, zaznaczył miejsce, w którym powinna
być rana. Nie dokończył jeszcze tego gestu, a już powłoka pękła i na twarzy pojawiła się blizna.
Nie krwawił, nie miał krwi.
Czyż jednak nie była to ta sama blizna? A te uwypuklające się łuki brwiowe i bystre oczy,
czyż one nie pochodziły od Gavina? A te wspaniałe usta?
--Chłopiec? -- zapytał Gavin, kojarząc fakty.
--Aha, chłopiec... -- Rzezba posłała w niebo niedokończone spojrzenie. -- Prawdziwy skarb.
A jak wrzeszczał.
--Kąpałeś się w jego krwi?
--Potrzebuję krwi. -- Posąg klęknął przy ciele Preetoriusa i zanurzył palce w rozwalonej
głowie. -- Ta jest stara, ale też się przyda. Chłopca była lepsza.
Pomazał swój policzek krwią Preetoriusa, zupełnie jakby nanosił na twarz barwy wojenne.
Gavin nie krył niesmaku.
--Czy to aż taka strata? -- zapytał posąg.
Odpowiedz mogła być tylko jedna: "nie". Zmierć Preetoriusa nie była żadną stratą;
podobnie fakt, że jakiś zaćpany, młodociany spec od ciągnięcia druta poświęcił nieco krwi i snu,
żeby ten malowany dziwoląg mógł podsycić swój rozwój. Zwiat codziennie oglądał dużo
okropniejsze sceny, prawdziwe koszmary. Ale mimo wszystko...
--Nie możesz mi tego darować -- podpowiedział mu posąg. -- Takie zachowanie jest ci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]