[ Pobierz całość w formacie PDF ]
polecieć na stację Nova, unoszącą się w przestworzach, które kiedyś nazywały się systemem
Caridy. Kiedy tam wylądowali, Leia stwierdziła, że nigdy dotąd nie widziała tak czerwonych
przestworzy. Po eksplozji, która przemieniła słońce Caridy w supernową, pozostały skłębione
chmury i wstęgi świecących rubinowym blaskiem zjonizowanych gazów. Przesuwały się
leniwie obok powoli obracającej się stacji, przesłaniając widok odległych gwiazd i
przypominając, że w eksplozji straciły życie miliardy niewinnych mieszkańców systemu.
Leia i Han siedzieli w kantynie o przewrotnej nazwie Wielki Wybuch. Han zamówił
dzbanek okoblastera i starał się zbytnio nie wsłuchiwać w muzykę bitHanskiego zespołu pod
kierunkiem Bobola Bakera. Leia wciąż jeszcze nie mogła się pogodzić z myślą, że kataklizm
sprzed kilkunastu lat nie był wybrykiem natury, ale dziełem ogarniętej żądzą zemsty i
zniszczenia istoty jej rasy.
Nagle w zasnutym dymem pomieszczeniu trzykrotnie zabrzmiał melodyjny gong - tak
głośno, że na kilka chwil zagłuszył nawet dźwięki muzyki. Chwilę potem z głośnika
interkomu dobiegł głos mężczyzny, ale ani Leia, ani Han nie zrozumieli, co powiedział.
Podobnie jak większość gości kantyny, odwrócili głowy w stronę zawieszonego nad głowami
bithańskich muzyków ekranu projektora hologramów. Ukazała się na nim nazwa „Taniec
Asteroid”, a pod nią informacja, że jest to frachtowiec typu YT-1500. Następnie pojawiło się
słowo „potwierdzono”, a obok niego hologram charakterystycznej sterowni jednostki.
Rozczarowany Han mruknął coś i sięgnął po stojący przed nim na stole dzbanek
okoblastera.
- Do tej pory powinni byli już przylecieć. - Napełnił swój kufel, upił łyk i postarał się
nie skrzywić. Odstawił kufel na stół. - Ciekaw jestem, dlaczego Booster tak długo marudzi.
- Kiedyś musi przylecieć - rzekła Leia. Ucieszyła się, widząc na twarzy Hana wyraz
niesmaku. Dłuższy czas po śmierci Chewbaccy jej mąż nie zwracał uwagi na to, co pije.
Wyglądało nawet, że im paskudniejszy trunek, tym bardziej mu smakuje. Uwrażliwienie
kubków smakowych uważała za jeszcze jeden dowód stopniowego powrotu do zdrowia jego
duszy. - „Błędny Rycerz” to wielki okręt i zaopatrzenie go we wszystko, co potrzebne, musi
zajmować dużo czasu. Chyba niemożliwe, żebyśmy go przeoczyli?
Han spojrzał na nią z udawaną pretensją i machnął ręką w kierunku ekranu projektora
hologramów.
- Jak moglibyśmy przeoczyć gwiezdny niszczyciel?
- Nie moglibyśmy - zgodziła się z nim Leia. - A przynajmniej nie w tej kantynie.
Stację Nova zbudowano z myślą o zastąpieniu nieistniejącej Caridy, jako jeden z
przystanków na długim Perlemiańskim szlaku handlowym. Unosiła się na obrzeżach wciąż
jeszcze rozprzestrzeniającej się kuli gazów pozostałych po eksplozji supernowej i podobnie
jak czoło gazowej chmury, poruszała się z taką samą prędkością trzech kilometrów na se-
kundę. Kapitan każdego gwiezdnego statku, który chciałby wylądować na pokładzie stacji,
musiał wyskoczyć z nadprzestrzeni i lecąc wolniej niż światło, wniknąć w głąb chmury
czerwonawych gazów, a potem odnaleźć stację za pomocą pokładowych sensorów.
Umożliwiało to dysponującym odpowiednio wrażliwymi czujnikami funkcjonariuszom,
odpowiedzialnym za bezpieczeństwo stacji, identyfikację przylatujących jednostek na długo
przedtem, zanim wylądują. W wyniku tego stacja stała się idealną kryjówką dla przestępców,
przemytników i wszystkich, którzy z jakiegokolwiek powodu mogli mieć ochotę na szybką i
dyskretną ucieczkę przed przedstawicielami władzy. Han odwrócił głowę i spojrzał na żonę.
- Co o tym sądzisz, Rudzielcu? - zapytał. Rzeczywiście jej włosy miały intensywnie
czerwony kolor. Mniej więcej rok wcześniej musiała je obciąć, bo istniała możliwość
zarażenia mieszkańców kolonii uchodźców na planecie Duro. Teraz włosy Leii sięgały
kołnierza bluzki. Ufarbowała je na purpurowo, a w dodatku nosiła dopasowany, ale
rozciągliwy kombinezon, bluzkę z dużym wycięciem i kurtkę pilota. Wszystko po to, by
sprawiać wrażenie wspólniczki albo tymczasowej towarzyszki życia przemytnika. - Czas już
na nas?
Leia uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- A może byśmy coś zjedli? - zapytała.
Wyciągnęła rękę, aby przycisnąć guzik wbudowanego w blat stołu jadłospisu, ale się
powstrzymała, bo zauważyła, że gość siedzący przy sąsiednim stoliku kieruje na Hana
natrętne spojrzenie. Istota o rozmiarach niewielkiej góry była Weequayem. Miała szeroki nos
i pooraną głębokimi zmarszczkami twarz, co nadawało jej wygląd podobny nieco do
Yuuzhanina.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]