[ Pobierz całość w formacie PDF ]

atrament dymu niczym strużki krwi rozpływają się po odrealnionym niebie tego obcego mu
świata. Zdążył zauważyć jeszcze rozwiane krwiste grzywy oraz błękitną plątaninę jelit,
dopóki czołowe zderzenie z Allinem nie wtrąciło go w ciemność.
Oprzytomniał minutę pózniej. Obaj leżeli w wysokiej trawie na skraju innego nieblana.
Potężny cios odblokował mu umysł i po raz pierwszy ujrzał wszystko z wyjątkową precyzją.
Głowa pulsowała mu od bólu, łzy rozmywały widok. Zaszlochał na wspomnienie swojego
tchórzostwa i jego tragicznych skutków. Ale dopiero teraz zrozumiał, gdzie naprawdę się
znalazł.
W górze widział porozrywane ciała rozpadające się na całej długości wzlotoru. W chmurze
krwi splątane wnętrzności powiewały jak potargany sztandar, wokół którego wirowały powoli
głowy oraz kończyny otulone strzępami ubrań.
Za występem skalnym, nieopodal którego obaj leżeli, czaił się statek bojowy. Nazwa tego
rodzaju jednostki latającej wyłoniła się z mgieł zasnuwających dotąd świadomość Carla: to
był skokowiec zótli - być może ten sam, który widział wcześniej, kiedy cierniolot niósł go
przez Firmament. Teraz, kiedy przypomniał sobie tamtą chwilę, nabrał przekonania, że statek
zleciał W ślad za nim i ptakoroślem na te spowite półmrokiem poziomy.
53
czy coś się nie poruszy. Wszelkie zotlowskie wykrywacze były bezużyteczne podczas
tropienia Fouków, ponieważ ludzie ci nie posługiwali się sprzętem radiowym i prawie w
ogóle nie nosili przy sobie metalowych przedmiotów, jeśli nie liczyć pistoletu Allina. Ten
skokowiec był zwykłą jednostką transportową, dlatego też jego załoga wcale nie kwapiła się
zbytnio z podejściem bliżej. Zbyt wiele podobnych mu statków zostało wcześniej
zniszczonych bombami z plastiku. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, Carl czekał bez
ruchu, chociaż na wspomnienie tego, co zaszło, wszystko się W nim gotowało.
Ze wszystkich sił przylgnął plecami do wilgotnego gruntu, na którym leżał, i spoglądał
poprzez skupisko upiornych kształtów na małe drobiny nieblanów wiszących na drżącym
nieboskłonie, wyżej niż sięgał jego wzrok, l właśnie wtedy, pod rozedrganym obłokiem ze
szczątków rozszarpanych ciał tych, którzy zginęli, by go ocalić, Carl przeżył przebudzenie.
Do tamtej tragicznej chwili Carl Schirmer był zaledwie imieniem służącym na oznaczenie
niekończącego się życia, które równie dobrze mogło zdarzyć się na Ziemi, co w Zfjecie bądz
gdziekolwiek indziej. Był zaledwie cieniem swoich uśmiechów, słów i zwyczajów. Był
osypiskiem czasu, wypadkową genetycznych i historycznych koincydencji, którą określał
słowem: ja.
Wady i egotyczne emocje zbytnio zamulały jego jestestwo, by zdołał wzbudzić w sobie
jakąś głębszą refleksję, dlatego też nigdy nie osiągnął pełni samoświadomości, nigdy nie był
rzeczywiście sobą, dopóki nagle i niespodziewanie nie został postawiony twarzą w twarz ze
śmiercią.
Leżąc i patrząc na okolone płomieniami chmury oraz na pobliską plątaninę martwych
szczątków, czuł, jak całe napięcie jego życia przeradza się w świadomość. Zesztywniały
dotąd mózg nabrał elastyczności i poczuł, że życiowa energia wypełnia go jak jeszcze nigdy
przedtem. W całym ciele czuł moc, a zwierzęce impulsy przenikały z układu nerwowego do
mięśni, szykując je do działania.
Pranieblan rzeczywiście w pełni go zadamizował, jako że jeszcze nigdy wcześniej Carl nie
doświadczał takiej integralności swych kości, mięśni i ścięgien, jaką czuł obecnie. Nowy
duch, pełen życia w odróżnieniu od przepływających nad nim strzępów ciał, wzmocnił jego
percepcję. W jednej chwili Carl stał się54 potężnym Ja, efemerycznym skupiskiem
minerałów, wody i światła tworzących jedną duszę. Tragiczna śmierć pięciu Fouków
wtłoczyła tę duszę w oszałamiającą, prężną i nieulękłą fizyczność nowego ciała. Zmiany
wywołane adamizacją sprawiły, że zanurzenie w nowej rzeczywistości stało się łatwiejsze i
przystępniejsze. Zniknęły płaskie stopy i towarzyszący im chroniczny ból w łydkach. Włosy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl