[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaczęła opadać w stronę skośnego muru. Conan zaczął ciągnąć szczebel ku sobie, by się nie
przełamała.
Zanim zdołał zebrać się do wspięcia na drabinę, dwóch najemników wchodziło już na górę.
Drusandra szykowała się, by ruszyć za nimi, lecz Conan przepchnął się przed nią i oparł stopę
na grubo ciosanym drewnie. Zaczął wspinać się tak szybko, że poprzedzający go najemnicy
musieli zdwoić tempo. Cymmerianin zajmował na drabinie miejsca za dwóch; czuł, jak ugina
się ona pod ciężarem jego i pozostałych wojowników. Miał wrażenie, że belki drżą od uderzeń
toporów Kotyjczyków.
Podczas wspinaczki Cymmerianin czuł ześlizgujące się po jego zbroi strzały. Był zdziwiony, że
uderzają tak lekko, dopóki nie zdał sobie sprawy, że są to odbijające się od muru pociski,
wypuszczane przez najemnych łuczników. Wkrótce przekonał się, że pociski obrońców są o
wiele grozniejsze: usłyszał tępy łoskot kamienia, trafiającego w hełm wspinającego się nad
nim mężczyzny.
Najemnik i głaz runęli na Conana i posuwających się za nim wojowników. Paru z nich runęło z
krzykiem na ziemię. Gdy Cymmerianin uniósł rękę z tarczą ku kolejnemu szczeblowi, strzała
wbiła mu się między kolczugę i rękaw jedwabnej koszuli, boleśnie rozorując mu skórę.
Wyszarpnął ją i wspinał się dalej, miotając zjadliwe przekleństwa.
Wierzchołek drabiny sterczał na wysokość kiku stóp nad szczyt muru. Gdy Conan dotarł do
niego, poprzedzający go najemnik umierał z gardłem przebitym piką jednego z obrońców.
Przedśmiertny skurcz mięśni sprawił jednak, że nie rozluznił zaciśniętych na drzewcu dłoni;
wraz z bronią zwalił się w dół. Dwaj kolejni obrońcy zaczęli odpychać pikami drabinę od muru.
Czując, że zaczyna zataczać przyprawiający o zawrót głowy łuk, Cymmerianin wyciągnął rękę
nad ostatni szczebel i zgruchotał toporem drzewce jednej z włóczni. Drugi z żołnierzy nie
zdołał utrzymać w pojedynkę ciężaru i zatoczył się w tył. Drabina opadła z łoskotem. Wstrząs
sprawił, że Conan stracił równowagę i runął na wierzchołek murów.
Nim zdołał zerwać się na równe nogi, śmignęła nad nim jakaś postać. Była to Drusandrą; w
jednej chwili przebiła mieczem obrońcę z piką, przeskoczyła przez niego i zaczęła spychać
jego towarzyszy spod skraju muru.
Conan wymamrotał podziękowanie i wzniósł tarczę oraz topór, by odeprzeć dwóch kolejnych
obrońców. Zepchnięcie w tył Tantuzjańczyków umożliwiło wdarcie się na mury kolejnym
najemnikom.
Szczyt szańca był wystarczająco szeroki, by mogło się na nim mijać dwóch ludzi. Conan wraz z
Drusandrą poprowadzili atak na grupę obrońców przed wieżą przy bramie, wykrzykując
obelgi i wyzwania. Ich szarżę zatrzymali wreszcie dwaj szermierze z gwardii pałacowej Ivora;
dwaj kolejni wspomagali ich, wysuwając w stronę atakujących długie piki.
Conan nadaremnie wymachiwał toporem; mógł jedynie chronić się przed śmigającymi ku
niemu śmiercionośnymi ostrzami. Wreszcie wypuszczona z dołu strzała wbiła się w pachę
jednego z szermierzy w szarych pelerynach. Cymmerianin skorzystał z okazji: rąbnął go
z całych sił toporem w hełm, po czym kopnął słaniającego się mężczyznę tak, że ten nadział
się na pikę drugiego z obrońców. Barbarzyńca przeskoczył rannego szermierza i zadał nie
mogącemu posłużyć się bronią włócznikowi cios z taką siłą, że niemal odrąbał mu głowę.
Oszałamiająco zręcznie fechtująca Drusandrą zdołała tymczasem wbić ostrze w szczelinę pod
napierśnikiem drugiego szermierza. Tantuzjańczyk osunął się w agonii przed wojowniczką.
Kolejni strażnicy ruszyli na pomoc ostatniemu z żołnierzy, lecz w tym momencie za ich
plecami do muru przystawiono drugą drabinę oblężniczą. Zdezorientowani, zawrócili.
Conan i Drusandrą zepchnęli obrońców z muru wokół drugiej drabiny. Stłoczeni żołnierze nie
mogli cofnąć się dalej po wąskim wierzchołku szańca. Tymczasem coraz to nowi najemnicy
torowali sobie drogę na dół po schodach i rampach, spychając Tantuzjańczyków w głąb
miasta. Kolejne dostawiane drabiny sprawiły, że atakujący zyskali liczebną przewagę i
możliwość okrążania grup obrońców. Najemnicy wkrótce dotarli w pobliże wież strażniczych.
Na ulicach w dole rozległa się wrzawa: ze stajni wybiegła grupa mieszczan z pałkami i
mieczami. Na widok zielono-srebrnej tarczy walczącego na murach mężczyzny zaczęli wznosić
okrzyki: Stefany! Niech żyje baron Stefany! Precz z Ivorem!
Tłum buntowników ruszył bezładnie w stronę miejskiej bramy. Rzuciwszy okiem w dół, Conan
dojrzał na dziedzińcu przed wierzejami błysk słońca na ostrzach mieczy. Mimo bitewnego
zgiełku dobiegał stamtąd szczęk broni.
- Buntownicy są uzbrojeni! - zawołał Cymmerianin do Drusandry.
Wojowniczka właśnie zmusiła do cofnięcia się wymachującego siekierą przeciwnika.
Barbarzyńca zawrócił, umożliwiając Ariel i jej towarzyszkom dołączenie do dowódczyni.
Rozejrzał się, po czym pobiegł z powrotem po szczycie muru, mijając wspinających się nań
napastników. Dopadł Bilhoata, schodzącego właśnie z najwyższego szczebla drabiny.
- Pchnij gońca po barona! - krzyknął. - Może jest w stanie wejść na mury! Muszą go zobaczyć
jego zwolennicy! Macie go dobrze osłaniać!
- Dobrze, Conanie. - Chudy jak szczapa dawny rabuś popatrzył z powątpiewaniem na drabinę,
niemal w całości zasłoniętą przez plecy wspinających się najemników. - Spróbuję.
Podniósł wzrok, by powiedzieć coś jeszcze, lecz Conana już przy nim nie było. Cymmerianin
zawrócił do Ariel i Drusandry, nieustępliwie spychających przeciwników w stronę strażnicy.
- Uważajcie, diablice! - zawołał. - Obrońcy wycofują się do wieży!
Istotnie, żołnierze w szarych pelerynach znikali za solidnymi, okutymi spiżem drzwiami pod
łukiem na styku murów i ściany strażnicy. Dwaj broniący się przed wojowniczkami mężczyzni
zaczęli cofać się szybciej, mając nadzieję schronić się w wieży, nim ich wystraszeni towarzysze
zabarykadujÄ… drzwi za sobÄ….
Ku zdumieniu patrzących, Conan skoczył na wąski parapet po zewnętrznej stronie muru i
pobiegł po nim, zasłaniając się przed lecącymi z wieży strzałami. Przeskoczył dwukrotnie z
taneczną gracją przez miecz, którym okrążony strażnik ciął na wysokości jego kostek. Przy
akompaniamencie pełnych podziwu okrzyków spod muru zeskoczył na wolną przestrzeń
przed wejściem do wieży i rzucił się w stronę drzwi.
Strażnicy dostrzegli go, gdy wybiegł zza wnęki w murze, i zaczęli ciągnąć masywne drzwi ku
sobie. Mimo że był blisko, nie miał szans dotrzeć do nich zanim się zamkną.
Cymmerianin z ogłuszającym wrzaskiem zatrzymał się i cisnął topór. Broń nie trafiła nikogo;
ale uwięzła w drewnie między zawiasami w spiżowych okuciach, skutecznie uniemożliwiając
zamknięcie drzwi. Jeden ze strażników wyskoczył na zewnątrz, by ją wyrwać. Conan
wyszarpnął miecz i zaatakował.
Ze szczytu wieży posypały się strzały, krzesząc iskry na kamiennym szczycie muru. %7ładna nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]