[ Pobierz całość w formacie PDF ]
definiowały wartę regulaminy - zamiast podbijać bębenka
opowieściami o swych przygodach z cudzymi żonami. Chcąc zatrzeć
tę niestosowność, porucznik przystąpił do objaśniania rzeczonej
powagi teraz, rycząc ile miał tchu w piersiach i gęsto
przetykając swój wywód inwokacjami do bliżej nie sprecyzowanej
niewiasty lekkich obyczajów.
Ponieważ nikt nie chciał podzielić losu Jętki, któremu
jakaś litościwa dusza próbowała bez powodzenia opatulić
przetrÄ…cony nos opatrunkiem osobistym, reszta zaimprowizowanej
warty zachowywała przy wysiadaniu aż przesadną ostrożność.
Gramoląc się powoli ze skrzyni, z rękami przyciśniętymi do
hełmów i wypiętymi dla zachowania równowagi tyłkami musieliśmy
stanowić nader pocieszny widok. Gdyby szweje mogli oglądać
podobne przybycie bażantów w innych okolicznościach, pokładaliby
się ze śmiechu i ukuli potem z tego całą legendę, która
kursowałaby po brygadzie do końca stulecia. Ale tym razem
zupełnie nie mieli do tego nastroju. %7łołnierz przy bramie nawet
się nie uśmiechnął, przyglądał nam się ze ściągniętymi ustami, a
na jego twarzy malowała się ogromna ulga. Kilka godzin pózniej
mieliśmy tę ulgę doskonale zrozumieć sami.
Oprócz żołnierza z posterunku przy bramie i jego kolegów
był jeszcze jeden człowiek, który wydawał się nie zwracać uwagi
na zakrwawionego Jętkę i wściekłe wrzaski Rambo, choć z innej
zupełnie przyczyny.
Tym człowiekiem byłem ja.
Pamiętam, że kiedy wysiadłem z ciężarówki, najpierw uderzył
mnie w uszy potężny szum lasu. Upiorna symfonia gwizdów,
szlochów i jęków, wygrywana przez wiatr uwięziony w suchych
gałęziach, wcześniej zagłuszona pracą silnika i naszym gadaniem,
teraz otoczyła mnie w jednej chwili ze wszystkich stron, wdarła
się w uszy, zdawała się wypełniać mnie całego. Obróciłem się od
ciężarówki i stojąc na skraju drogi spojrzałem w ciemność
pomiędzy drzewami.
Poczułem nagle, jak z niezwykłą siłą powraca do mnie mój
sen. Jak gdyby gdzieś z najczarniejszych głębin świata, z jego
mrocznych podziemi, gdzie ścieka i gromadzi się od wieków
wszelkie popełniane tu zło, wezbrała nagle wielka, czarna fala -
i jakby ta fala z rykiem runęła wprost na mnie, gotowa pogrążyć
mnie raz na zawsze, pociągnąć do dna i pochować pod swą masą...
Nie wiem do dziś, ile to trwało, gdy stałem tak odurzony,
niezdolny się poruszyć ani odezwać, i zresztą całe szczęście, bo
gdybym mógł, nie wiem czy nie rzuciłbym się z krzykiem do
panicznej, ślepej ucieczki przed siebie, jak nieszczęsny
Chlaptusek. Czarna fala dosięgła mnie, przepłynęła na wskroś,
zmrażając serce. Widziałem korony drzew, wirujące wysoko nad
moją głową, czułem w ustach smak piasku i zbutwiałych liści,
słyszałem wściekłe krzyki, przerażone, obłąkańcze wycie ofiar,
wywrzaskiwane rozkazy, staccato wystrzałów: niezdolny do ruchu,
przygnieciony jakimś potwornym ciężarem, opanowany bez reszty
przerazliwym, śmiertelnym strachem, zacząłem drżeć. Trząsłem się
cały nieopanowanie, z każdą chwilą gorzej, i pewnie jeszcze
chwila, a skończyłoby się to jakimś atakiem histerii, gdybym
przypadkiem w tej akurat chwili nie wpadł w oko rozsierdzonemu
porucznikowi.
- A ten co, mać, sterczy jak ten wuj goły przy drodze?! -
rozdarł mi się wprost do ucha. I doprawił po chwili jeszcze
głośniej, zirytowany brakiem reakcji: - Konie mam wysyłać po
podchorążego, mać !!?
Jego wrzask wydawał się nieskończenie odległym, stłumionym
wołaniem. Trwało całe lata, nim głos dowódcy zdołał przeniknąć
do mnie przez czarne odmęty. Minęły miesiące, nim skruszała
jakaś tłumiąca go bariera, przez którą się przesączał. Fala
odpłynęła z wolna, i znowu, tak jak godzinę temu, na szkole,
pozostał po niej jedynie potężny szum lasu i trudny do
określenia lęk. Przypomniałem sobie, gdzie jestem i co tutaj
robię. Potem uświadomiłem sobie, że trzęsę się cały jak osika.
Spróbowałem poruszyć rękami, i ręce posłuchały mnie opornie,
zdawało się, że przez tych kilka sekund - nie mogło to być
więcej niż kilka sekund - zdążyły całe poprzerastać jakimiś
twardymi, obcymi włóknami, drewniejąc od palców w dwa klocki.
Stuliłem je na brzuchu, przyciskając z całej siły do pasa.
Przemagając z trudem drżenie karku obróciłem głowę i spojrzałem
porucznikowi w oczy. Nie spojrzałem w nie jakoś, to znaczy,
groznie, czy przenikliwie, czy te rzeczy. Po prostu podniosłem
na niego wzrok, jak na kamień, drzewo czy cokolwiek innego, a
Rambo aż odskoczył, niczym zdzielony między oczy obuchem.
Przyglądał mi się przez parę sekund, po czym, wciąż
podniesionym, ale już nie tak pewnym głosem, zagonił do
dwuszeregu.
Baczność, spocznij, odlicz, pełna - trwało kęs czasu, nim
Rambo zdołał dojść do ładu z formalnie dowodzącym zdawaniem
warty kapralem z zasadniczej i stworzyć pozory regulaminowego
przejęcia wartowni. Próba zachowania pozorów regulaminowego
przejęcia posterunków dała efekt zupełnie nieoczekiwany.
Ceremonia przekazania warty wymagała, aby rozprowadzający
zmiany poprzedniej wykonał wraz z naszą zmianą regulaminową
rundkę wokół obiektu, podczas której podchorążowie zastąpiliby
jego kolegów. Dla młodego kaprala, który granicę swych
możliwości osiągnął dochodząc jakoś do siebie po wypadku
dowódcy, było to zbyt wiele.
- Ja tam nie pójdę - powiedział nagle, łamiąc rytualną
wymianę ustalonych na tę okazję formuł. Powiedział to cicho,
ledwie dosłyszalnie w bezustannym szumie drzew, jakoś tak
bezradnie, i jakby z odcieniem wstydu. Na krótką chwilę zapadła
cisza. Poczułem, jak za mną i wokół mnie zafalowało, nasz
dwuszereg wygiął się w jednej chwili w półksiężyc pod naporem
chcących lepiej go dosłyszeć, zdumionych kolegów z boków i z
tyłu.
Porucznika dosłownie zatkało z wrażenia, koledzy kaprala
trwali w milczeniu, a my nic z tego nie rozumieliśmy. Nikt nam
przecież nie mówił, dlaczego mamy podmieniać wartę przy Parku
Magazynowym. Ja wciąż jeszcze przeżywałem doznaną wizję, a
pozostali byli zbyt zaprzątnięci Jętką, by spróbować wcześniej
wypytać o to kogokolwiek, choćby tego milczącego żołnierza z
posterunku przy bramie. Z drugiej strony, wartownicy też wcale
nie garnęli się do nas z opowieściami. Nawet już po wszystkim, w
blasku dnia, trudno było z nich cokolwiek wyciągnąć. Wielu
kumpli miało potem do szwejów straszne pretensje, że nas nie
uprzedzili. Ale myślę, że w ich sytuacji uporczywe milczenie
było normalne, i chyba każdy by się tak na ich miejscu zachował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]