[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyciągnęliśmy ją do brzegu i weszliśmy na pokład.
Trzymała się teraz pewnie, kilem w dół, a ponieważ była starannie uszczelniona włóknami i
wysmołowana, nie przeciekała. Zamontowaliśmy pojedynczy, krótki maszt i lekki żagiel, a ponad
balastem przytwierdziliśmy deski, by utworzyć pokład. Potem wyprowadziliśmy ją na środek rzeki i
rzuciliśmy prymitywną, kamienną kotwice, by oczekiwać na odpływ, który wyniesie nas na pełne
morze.
W tym czasie poświęciliśmy trochę wysiłku na konstrukcje górnego pokładu, gdyż ten, który
znajdował się bezpośrednio nad balastem położony był dobre siedem stóp poniżej górnego skraju
burt. Drugi pokład umieściliśmy cztery stopy nad pierwszym, łącząc je dużym, wygodnym lukiem.
Burty statku  wznosiły się trzy stopy ponad górny pokład, tworząc znakomite przedpiersie.
Powycinaliśmy w nim otwory, dzięki którym mogliśmy strzelać do wroga leżąc.
Jakkolwiek płynęliśmy w misji pokojowej, wyłącznie z zamiarem odnalezienia mojego
przyjaciela Ja, wiedzieliśmy, że możemy się natknąć na ludzi z innej wyspy, nastawionych do nas
nieprzyjaznie.
W końcu przyszedł odpływ i podnieśliśmy kotwice. Powoli popłynęliśmy w dół rzeki, ku
ogromnemu morzu.
Wokół nas roiło się od potężnych mieszkańców pierwotnych głębin  plezjozaurów,
ichtiozaurów oraz wszystkich ich straszliwych, oślizłych kuzynów, których nazwy Perry znał jak
imiona swoich ciotek i wujów, a ja nie mogłem sobie przypomnieć w godzinę po ich usłyszeniu.
Wreszcie rozpoczęliśmy długo oczekiwaną podróż, której rezultaty tak wiele dla mnie znaczyły.
Rozdział IV
Przyjazń i zdrada
 Sari okazała się być najbardziej kapryśnym ze statków. Być może sprawowałaby się dobrze na
zamkniętej lagunie, pod warunkiem, że byłaby bezpiecznie zakotwiczona, jednak na otwartych,
morskich wodach pozostawiała wiele do życzenia.
%7łeglowanie z wiatrem wychodziło jej nie najgorzej, ale przy wietrze bocznym lub kursie ostro na
wiatr znosiło ją straszliwie, co zresztą każdy, kto był jako tako obeznany z morzem mógł
przewidzieć. O całe mile zbaczała z właściwego kursu i w związku z tym posuwaliśmy się żałośnie
powoli.
Zamiast płynąć wprost na wyspę Anorok, odbiliśmy daleko w prawo. W końcu stało się
oczywiste, że będziemy musieli przepłynąć między środkową, a skrajną prawą wyspą i pózniej
próbować przybić do Anorok od przeciwnej strony.
W miarę zbliżania się do wysp, Perry był coraz bardziej zachwycony ich pięknem. Gdy
znajdowaliśmy się dokładnie między nimi, wpadł niemal w upojenie. I nie mogłem go za to winić.
Tropikalne bogactwo roślinności, prawie sięgającej brzegu morza i żywe kolory kwiatów,
łamiące ścianę zieleni, składały się na rzeczywiście wspaniałe widowisko.
Perry znajdował się właśnie w połowie kwiecistego panegiryku na temat spokojnego piękna,
które rozciągało się przed naszymi oczyma, gdy od najbliższej wyspy odbiło czółno. Siedziało w nim
dwunastu wojowników. W ślad za pierwszym pojawiło się drugie i trzecie.
Nie znaliśmy oczywiście zamiarów płynących ku nam nieznajomych, jednak z łatwością
mogliśmy je odgadnąć.
Perry chciał, abyśmy dołożyli starań, by przed nimi uciec, ale szybko go przekonałem, że
największa prędkość, do jakiej  Sari jest zdolna; będzie niewystarczająca, by zostawić w tyle
szybkie, mimo iż prymitywne, dłubanki Mezopów.
Poczekałem, aż zbliżyli się na tyle, by mnie słyszeć i wezwałem ich do zatrzymania się.
Powiedziałem, że jesteśmy przyjaciółmi Mezopów i że właśnie udajemy się z wizytą do Ja z wyspy
Anorok. Odpowiedzieli na to, iż prowadzą wojnę z Ja i że za chwilę zdobędą naszą łódz, a nasze
zwłoki rzucą na pożarcie żyjącym w głębinach potworom.
Ostrzegłem ich, że jeżeli nie zostawią nas w spokoju, nie wyjdzie im to na dobre, ale tylko mnie
wyśmiali i energicznie powiosłowali w naszym kierunku. Rozmiary i wygląd naszego statku
najwyrazniej zrobiły na nich znaczne wrażenie, ale ponieważ ludzie ci nie znali strachu, więc wcale
nie byli przerażeni.
Widząc, że są zdecydowani rozpocząć bitwę, wychyliłem się znad burty i po raz pierwszy w
historii świata posłałem do akcji przyboczną gwardię Imperatora Pellucidaru. Mówiąc prościej 
wypaliłem do najbliższego czółna z rewolweru.
Efekt był wprost magiczny. Jeden z wojowników wstał z klęczek, odrzucił wiosło daleko od
siebie, na chwilę zamarł w bezruchu, a potem przewalił się przez burtę.
Pozostali przerwali wiosłowanie i szeroko otwartymi oczyma spojrzeli najpierw na mnie, potem
na mieszkańców morza, walczących o zwłoki ich towarzysza. Musiało im się wydawać cudem, że
stojąc w odległości trzykrotnie przekraczającej możliwości najlepszego miotacza włóczni, zdołałem,
z głośnym hukiem i smugą dymu, powalić niewidzialnym pociskiem jednego z nich.
Jednak wywołany zdumieniem paraliż trwał tylko przez chwilę. Potem, wznosząc dzikie okrzyki,
znów rzucili się do wioseł i gwałtownie ruszyli ku nam.
Strzelałem raz za razem. Po każdym strzale jakiś wojownik zwalał się na dno czółna lub wypadał
do morza.
Gdy dziób pierwszej wrogiej łodzi dotknął burty  Sari byli w niej tylko umarli lub umierający.
Pozostałe dwie zbliżały się błyskawicznie, więc z kolei na nie przeniosłem swą uwagę.
Myślę, że wreszcie w tych dzikich, półnagich, czerwonych wojownikach zaczęły się rodzic jakieś
wątpliwości, gdyż chwilę po tym, jak padł pierwszy z następnej łodzi, pozostali przestali wiosłować
i wdali się w ożywioną dyskusję.
Trzecia łódz zatrzymała się burta w burtę z drugą i jej załoga przyłączyła się do narady.
Wykorzystując chwilę ciszy w bitwie, krzyknąłem do ocalałych, aby wrócili na swój brzeg.
 Nie żywię do was wrogości  powiedziałem, a potem wyjaśniłem kim jestem i dodałem, że
jeżeli będą żyli w pokoju to prędzej czy pózniej połączą swoje siły z moimi.
 Wracajcie teraz do swych ziomków  poradziłem im  i powiedzcie, że widzieliście
Dawida I, Imperatora Połączonych Monarchii Pellucidaru i że pokonał on was w pojedynkę, tak
samo jak ma zamiar pokonać Mahary i Sagothów oraz wszystkich, którzy będą zagrażali spokojowi i
pomyślności jego imperium. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl