[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ta. Ludzie-koty, to o nich ten film. Mê¿czyzna prawie nigdy nie
mo¿e mówiæ na temat kobiety, te¿ prawda, poniewa¿ ona znaj-
duje siê tam, gdzie zaczyna siê jego w³asna ciemnoSæ. Stale czêSæ
naszej jaxni jest po stronie bezmiernej i wrogiej, tym ³¹czy nas
z sob¹ i czasem niezdobyta wci¹¿ rzeczywistoSæ. Tak mo¿emy uzy-
skaæ zaprzeczenie dla wszelkich solipsystycznych teorii. Resztê z
nich porozrywa mi³oSæ, dajmy jej trochê czasu notowa³ Tomasz
to, o czym wczeSniej rozmawia³ z Dagmar¹.
Czasami ufam ci bardziej ni¿ sobie mówi³a i to by³ kom-
plement, tyle ¿e nie cieszy³. Tomasz milcza³ i patrzy³, a potem
próbowa³ t³umaczyæ:
A ja mogê na to wy³¹cznie odpowiedzieæ przypomnieniem
dialogu: Dlaczego nie nosisz butów? Nie ufam butom. Dla-
czego nie posiadasz konia? Bo jemu te¿ nie zaufa³bym nigdy.*
Patrzymy zanotowa³ ju¿ po tej rozmowie patrzymy jak
stoj¹ ob³oki, jak ³zy p³yn¹ w g³êbi, jak nagle objawia siê coS poza
smutkiem. Nie widz¹ nas przy tym ludzie, nie s³ysz¹. Patrzymy
na siebie, jakbySmy stali z boku i s³uchali obcych, którzy mówi¹:
Niekiedy jestem wymar³y, opustosza³y i bierny, i w³aSnie
wtedy najczêSciej mam sporo z³owrogich przeczuæ, przebiæ przez
skórê mySli g³êbokich, takich, które trzeba odczuæ. Obrazy, ja-
kie wychodz¹ z tej niedomkniêtej szczeliny, nie daj¹ siê zamkn¹æ
w system.
Piêknie wygl¹dasz, tak le¿¹c.
Otwieram ciê tym, jak ostrygê.
Przy tobie jest mi tak dobrze, przy tobie naprawdê jestem.
Mieæ kilka iluzji w zanadrzu, zbawiennych i pocieszaj¹cych,
to czasem przyjemne i mi³e.
Dagmara przymyka³a oczy, Tomasz otula³ j¹ kurtk¹ nie mogli
ju¿ ³udziæ siê bardziej. Znu¿enie dopada³o oboje. Jak zwierzê
wylêg³e ze zmierzchu. Przegryza³o têtnice i pi³o. Odchodzi³o i
wraca³o za moment.
*
Klaus Kinski w filmie Wernera Herzoga Cobra Verde.
72
***
Nie wiem, po co dzwoniê. Bêdê u ciebie po pracy.
B¹dx rzuci³ Tomasz czekam.
Godzina minê³a niespodziewanie szybko. Mo¿e wtedy zaist-
nia³a w Tomaszu potrzeba, by powiedzieæ otwarcie:
Cztery lata, kochanie, nie wiêcej, potem sama ocenisz, zo-
baczysz. Zrobisz, co zechcesz, jak zawsze. Ja poczekam, bo wiem,
co siê zdarzy mia³ przed oczami ich przysz³oSæ. Nie w¹tpi³, ¿e
bêd¹ ze sob¹ i zgadza³ siê jeszcze poczekaæ.
Te rozwa¿ania na marginesie spraw codziennych notowa³
ze smutkiem Tomasz jak to zazwyczaj bywa z tym, co nie do
koñca utrafione w czasie, nie mog³y byæ przez Dagmarê traktowa-
ne powa¿nie. Próbowa³ jej wyt³umaczyæ, jak to jest z ewolucj¹:
RoSliny tak¿e oddychaj¹ ca³¹ powierzchni¹, wiêc dlaczego
nie porównujemy siê do nich chyba ¿e w ciê¿kiej chorobie, gdy
dopadnie nas wewnêtrzna dusznoSæ. Duch cz³owieczy jest wiêc
duchem zwierzêcym, to prawda, ale gdzie s¹ dowody, gdzie tek-
sty? Chcesz tekstów, dowodów, przyk³adów? Niech bêdzie. Nie-
które gatunki rozwi¹za³y ten problem w ten sposób, ¿e ich samce
wchodz¹ ca³kiem w samice, lokuj¹ siê miêdzy tkankami i wiod¹
paso¿ytniczy tryb ¿ycia. U p¹kli z rodzaju Trypetesa, zagnie¿d¿a-
j¹cych siê w muszlach miêczaków, ma³e samce to ju¿ tylko gona-
dy, umieszczone w samicach na sta³e.
Muszê ci wierzyæ? uSmiechnê³a siê niewyraxnie.
Nie musisz. Mo¿esz o tym nie mySleæ.
Jeszcze straszliwszy przyk³ad zwyrodnienia natury samczej,
zapisa³ ju¿ po spotkaniu, to gatunek szczetnicy z morskiego, nie-
wielkiego typu Bonellia. Tu samiec po wnikniêciu do Srodka sa-
micy o¿ywia siê i zaczyna wêdrówkê jelitem, a¿ w koñcu zajmuje
pozycje najlepsz¹, przy jajowodach i tam trwa, a¿ umrze, bê-
d¹c do tego czasu dawc¹. Plemników, niczego wiêcej. Zwyciêstwo
w tym ekosystemie odnosi nie wojowniczoSæ, lecz trwanie
i zrêczna czepliwoSæ, na któr¹ czekaj¹ samice. Czy jest w ewolu-
cji postêp, czy mo¿e cofamy siê chy³kiem?
73
W trakcie tamtego spotkania Dagmara spyta³a tak¿e:
A potem? Tomasz, co bêdzie potem?
Potem spytam odpowiedzia³ czym jest dla ciebie mi³oSæ?
To dawanie sobie wci¹¿ bezpieczeñstwa. A poza tym...
Co poza tym?
Mi³oSæ dla mnie jest zawsze bez sztuczek.
Trochê wiêcej ni¿ trzydzieSci lat Tomasz patrzy³ na ruchy
Dagmary i mySla³. Ile przed ni¹ otwartych przestworzy, ile spoj-
rzeñ w jej oczy i dekolt. A w jej kroczu niespo¿yta energia, któr¹
musi hamowaæ i dusiæ. To dlatego woli czasem byæ sama, k³aSæ siê
wolno na rozgrzanej narzucie, tuliæ w udach jej szorstkoSæ, do bólu.
A¿ pieczenie przywróci j¹ Swiatu. To dlatego czasem dotknie przed-
miotu, jakby mia³a go zaraz poch³on¹æ. Obserwacje s¹ wrêcz dro-
biazgowe, czynione z ukrycia, latami. Móg³bym o tych manipula-
cjach, o fa³szywkach, móg³bym o nich bez koñca, lecz po co? Ka¿dy
wierzy w to tylko, co stworzy. Lub co znajdzie w pamiêci, jak du-
cha. Móg³bym o tym. Ale przecie¿ nie tutaj.
***
Kawa³ki duszy Tomasz znowu us³ysza³ ten nieznajomy g³os
pochodz¹ byæ mo¿e z cia³a i trzeba je stamt¹d wyci¹gaæ, jak
szk³o spoSród miêsa i krwi.
Mów o sobie, jak znosi³eS te dni? us³ysza³.
By³em o krok, niedaleko odpowiedzia³ w mySlach. By-
³em na innych warunkach. Spotyka³em siê z nieistniej¹cym, za-
pada³em siê we wszechobecne... Wiêcej o tym? Nie wiem, czy
mo¿na powiedzieæ coS wiêcej? Zaszed³em naprawdê daleko
w nieufnoSci do samego siebie.
Stan odrêtwienia, w jaki popad³ Tomasz, przypomina³ nar-
kozê, z jej ignorowaniem bólu i wyczuleniem na stany dalekie od
zwyczajnoSci: uk³ucia, naciêcia, zranienia, tyle ¿e bezbolesne.
Tomasz kojarzy³, s³ysza³ i mówi³, odpowiada³ na zadane pytania,
tyle ¿e nie mia³ pojêcia, z kim rozmawia i dlaczego tak.
Deklamujesz, nie trafiaj¹c w sedno. Oszczêdzasz tamtego
siebie.
A kto by siê nie oszczêdza³?
74
To ty, kiedy zacz¹³eS pisaæ, powiesi³eS nad biurkiem kartkê:
Tu siê nie oszukuje .
Czasem mySlê, ¿e Mefistofeles by³ po prostu bardzo piêkn¹
kobiet¹.
Nie zmieniaj tematu, mój FauScie.
Nie zmieniam. Mno¿ê s³owa i zdania, ³¹czê przesz³oSæ
i przysz³oSæ. Wiesz dobrze.
To ciê tak¿e nie usprawiedliwia.
Pamiêtam. Jak i o tym, ¿e nie bêdzie inaczej. Kim jesteS?
Paj¹kiem? KimS innym?
Nie dopytuj siê. Mo¿e kiedyS siê dowiesz.
A ty nie myl mnie wiêcej z Faustem. Skojarzenia mog¹ byæ
nieprzydatne, kiedy stawk¹ jest coS wiêcej ni¿ symbol. Szepty,
g³osy, szepty. Obce s³owa, zdania.
Deklamowaæ o wiecznej mi³oSci zanotowa³ po tym dziwnym
zdarzeniu i w trakcie deklamacji s³yszeæ w³asn¹ przesadê, po-
niewa¿ jest tylko ta ludzka biedna i straszna mi³oSæ. Za
któr¹ odpowiada diabe³ wyklêty rozdzieracz, rozczepiacz. Tak-
¿e to mo¿e byæ rekonstrukcj¹, niczym wiêcej, choæ staæ nas na
du¿o w fantazjach. Po³¹czyæ historiê prywatn¹ z obrazem po-
wszechnego szaleñstwa, to artyzm albo b³aha sztuczka. Czytel-
nicy oceni¹ to sami wed³ug w³asnych psychicznych uzdolnieñ.
Ka¿dy czyta o sobie i siebie.
I ja te¿ ci ¿yczê, abyS nie by³ przeklêty. Jednak wybieraæ
musisz wedle w³asnego uznania.
Po tym rozpoznajemy siê wszêdzie. Tamte g³osy, szepty.
A Dagmara d³awi siê, d³awi, wpycha g³êbiej to swoje rozdar-
cie, niepodobne do rozdarcia Tomasza, gdy odczuwa je w ka¿dej
komórce. Ju¿ chce krzyczeæ i dlatego gaSnie, milknie nagle,
naumySlnie, znika. Jeszcze przed ni¹ balkonowa scena, a jej
pamiêæ nie uwalnia siê ³atwo, wiêc gdy stworzy przez przypadek
nastrój, nie jest taka, jak chcia³aby wygl¹daæ. Zaraz pójdzie, spoj-
rzy w lustro z uwag¹ i jêzykiem przemknie szybko po ustach.
Trochê szminki, trochê pudru i ró¿u, jeszcze kreski i poSpiech,
znów poSpiech. Ca³e ¿ycie w nieznoSnym napiêciu, bieg przez
mi³oSæ, przez jawê i noc. Tak bez koñca, do emerytury.
75
***
Wra¿enie Dagmary, jej pewnoSæ, ¿e by³o ju¿ dosyæ na temat
ekstrawagancji i czas ju¿ na psyche mê¿czyzny, zbadanie jej
i diagnozê. Wra¿enie i natychmiastowe przejScie w dziedzinê pra-
gnienia: rozpruæ misia i obejrzeæ trociny, zdewastowaæ i podzi-
wiaæ ruiny, zadomowiæ siê w g³owie mê¿czyzny i móc stamt¹d
obserwowaæ siebie. Wedle nowej i modnej praktyki: mi³oSæ, za-
bawa i ja . Po namySle nad jego uSmiechem, niebezpiecznym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]