[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmieniło.
- Wiem.
- Dzieci przecie\ ju\ wpadły na pomysł, \eby nas znów połączyć.
Załamałyby się, gdybyśmy znów zaczęli się spotykać, a potem
okazałoby się, \e ju\ nie umiemy razem \yć.... - Potrząsnęła głową. -
Kiedy mieliśmy po siedemnaście lat, mogliśmy sobie pozwolić na
działanie pod wpływem emocji i na brak odpowiedzialności. Teraz
nasze postępowanie wpływa na \ycie innych ludzi, więc nie mamy ju\
prawa niczego ryzykować.
- Oczywiście, \e nie mamy prawa. - Nic ju\ nie da się zrobić i my
nic na to nie poradzimy. Zbyt wielka odpowiedzialność na nas cią\y.
- Więc udamy, \e nic się nie stało powiedział Craig.
- Właśnie tak.
- Nie ma innego wyjścia.
- Ano, nie ma.
- To wspaniale wygląda w teorii, Karo. Szczególnie, kiedy jesteś
metr ode mnie. - Chocia\ zapadł ju\ zmrok, zauwa\yła w jego oczach
błysk. - A co by się stało, gdybyś do mnie podeszła jeszcze bli\ej?
Mogłabyś mi wtedy pokazać, jak dobrze nam idzie udawanie, \e ten
po\ar lasu w ogóle się nie zaczął.
Dzieci ju\ spały. Karen bez wahania sięgnęła po zakurzoną
butelkę burbona. Trzymała ją na specjalne okazje. Nalała alkohol do
wysokiego, kryształowego kieliszka. Pierwszy łyk sparzył jej gardło,
ale chciała wypić do dna. Musi przecie\ iść jutro do pracy, a to
oznacza, \e musi te\ zasnąć.
Weszła do wanny napełnionej ciepłą wodą z ogromną ilością
ró\anego płynu do kąpieli. Zapach kwiatów zawsze ją odprę\ał.
Szczególnie zapach ró\, taki subtelny i delikatny.
Nagle przypomniała sobie coś. Tysiące lat temu Craig przyniósł
jej herbaciane ró\e. W tamtych czasach musieli się liczyć z ka\dym
groszem. Mieszkali w nieumeblowanym pokoju na poddaszu i nigdy
nie mogli zapłacić w terminie rachunków za światło, ogrzewanie czy
telefon. Kiedy kupowała sobie nową szminkę, czuła się jak złodziej.
Wszystkie koszule Craiga miały poprzecierane kołnierzyki. A ten
kretyn, ten cholerny kretyn, jej młody mał\onek, przyniósł do domu
ró\e. I to nie jedną ró\ę, ale - zupełne szaleństwo - cały ich tuzin.
Ogromnie jej się te ró\e podobały. Tak delikatnie pachniały...
Wstawiła je do kuchennego dzbanka, bo nie mieli \adnego
wazonu. Ró\e były zamknięte w pączkach, ale następnego dnia płatki
rozchyliły się i tak słodko j pachniały...
Samo wspomnienie tamtych ró\ sprawiło jej ból, spowodowało,
\e znów go chciała, \e znów bardzo kochała Craiga.
Napij się, Karen, pomyślała. Coś musi cię wreszcie przywołać do
porządku. Pij, pij.
Przełknęła kolejną porcję burbona i zanurzyła się w pienistej
kąpieli. Skóra pomarszczyła się jej jak na suszonej śliwce, ale nie
chciała jeszcze wychodzić.
Tamten czar, tamten diabelski czar znów do nich powrócił.
Dobrze to wiedziała. I on te\ ju\ wiedział. Julie i Jon wyszli na ganek,
wołając: mamo! tato!", a mimo to ten diabeł w szarym garniturze
wcale nie chciał jej puścić. Trzymał ją, a spojrzenie jego oczu
przyciągało ją mocniej ni\ magnes.
- Ju\ wcale cię nie znam - przyznał.
- Ja te\ cię nie znam.
- To będzie jak pływanie w głębokiej wodzie, Karo. I to bez
\adnej gwarancji, \e gdzieś w pobli\u znajdzie się koło ratunkowe.
Poprzednim razem nam nie wyszło. Nie udało się, chocia\ tak bardzo
się kochaliśmy.
Skinęła głową. Pamięta, \e skinęła głową.
- Ale mo\e spróbujmy. Tylko ty i ja. Jeśli będziemy bardzo
ostro\ni, to nikt się o tym nie dowie. Bardzo starannie dobierał
słowa. - śadnych złudzeń. Oboje jesteśmy zbyt mądrzy, \eby dawać
sobie jakieś obietnice bez pokrycia. Ale ja naprawdę chciałbym się
dowiedzieć, kim ty teraz jesteś. Chciałbym po prostu widywać cię,
rozmawiać z tobą. Co strasznego się stanie, jeśli poznamy siebie na
nowo?
W tamtej chwili i w tamtym miejscu propozycja Craiga wydała jej
się bardzo rozsądna. Kiedy stosunki między nimi się popsuły, straciła
coś więcej ni\ mę\a. Straciła najlepszego przyjaciela. Wydawało jej
się, \e on o to jedno tylko teraz prosi: \eby mogli sprawdzić, czy
przyjazń między nimi jest jeszcze mo\liwa.
Wypiła kolejny łyk burbona, ale alkohol w niczym jej nie pomógł.
Adrenalina pulsowała w jej \yłach szybciej ni\ startująca rakieta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]