[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sezonem .
Zatrzymywał się u kuzynów, którzy mu odstępowali pokój, i od dnia
przybycia do dnia wyjazdu spacerował po deskach ciągnących się wzdłuż
długiej, piaszczystej plaży.
Chodził pewnym krokiem, z rękami w kieszeniach lub założonymi do
tyłu, ubierał się dostatnio, kochał się w jasnych kamizelkach i jaskrawych
krawatach, kapelusz nosił na bakier, w ustach trzymał tanie cygaro.
Spacerował ocierając się z bliska o wytworne kobiety, mierząc mężczyzn
45
wyzywającym spojrzeniem, udając skorego do bitki zucha i szukał... szukał...
szukał naprawdę.
Szukał żony licząc na swą urodę i postawę. Powiedział sobie:
 Do diabła, tyle ich tu przyjeżdża, znajdę przecież w końcu coś dla sie-
bie.  Wietrzył więc jak wyżeł, a że miał węch Normandczyka, pewien był,
iż pozna od pierwszego wejrzenia tę, która obdarzy go fortuną.
Pewnego poniedziałku rano szepnął sobie naraz:
 Ho! ho! ho!
Pogoda była wspaniała: złoto błękitny dzień lipcowy, kiedy z nieba spły-
wa jakby deszcz upalnego żaru. Rozległa plaża, pełna ludzi, toalet, barw,
wyglądała jak ogród, ogród kobiet; rybackie łodzie o rudych żaglach, prawie
nieruchome na błękitnej wodzie, w której odbijał się ich odwrócony obraz,
drzemały w przedpołudniowym słońcu. Stały na wprost drewnianego mola,
jedne całkiem blisko, inne nieco dalej, jeszcze inne, hen, daleko, stały w bez-
ruchu, jakby przytłoczone sennością letniego dnia, zbyt leniwe, by wypłynąć
na pełne morze lub wrócić do portu. A tam, w oddali, rysowało się niejasno
przez mgłę wzgórze Hawru, na którego szczycie wznosiły się dwa białe
punkty, latarnie morskie Sainte Adresse.
Powiedział sobie:  Ho! ho! ho!  kiedy spotkał ją po raz trzeci i poczuł na
sobie jej spojrzenie, spojrzenie kobiety dojrzałej, doświadczonej i śmiałej,
która ofiarowuje siebie.
Zwrócił na nią uwagę poprzednich dni, gdyż i ona zdawała się kogoś
szukać.
Była to Angielka, dość wysoka, trochę za chuda, jedna z tych, którą po-
dróże i okoliczności uczyniły podobną do mężczyzny. Niebrzydka zresztą,
chodziła krótkim, sprężystym krokiem, ubrana skromnie, z prostotą, ale
dziwnie uczesana, tak jak się czeszą wszystkie Angielki. Miała dość ładne
oczy, wystające kości policzkowe, trochę za silne rumieńce, trochę za długie
zęby, zawsze odsłonięte.
Bombard doszedł do portu i znów zawrócił zastanawiając się, czy ją jesz-
cze spotka. Spotkał ją i rzucił jej płomienne spojrzenie, spojrzenie, które
mówiło:  Jestem .
Ale jak zacząć z nią rozmowę?
Zawrócił raz jeszcze i zobaczył ją znów idącą naprzeciw niego; upuściła
parasolkÄ™.
46
Podbiegł, podniósł ją i wręczając powiedział:
 Pozwoli pani...
Odrzekła:
 Och, pan jest bardzo u p r z e j m a .
Popatrzyli na siebie. Nie wiedzieli już, co mówić dalej.
Zaczerwieniła się. Wówczas on, onieśmielony, zaczął:
 Piękną mamy pogodę!
 O oh, delicious!*
Stali wciąż naprzeciwko siebie, zakłopotani, ale żadne z nich zresztą nie
miało zamiaru się oddalić. Ona wreszcie odważyła się zapytać:
 Pan na długo w t e n m i a s t o ?
Odpowiedział z uśmiechem:
 Tak długo, jak tylko zechcę!
I zaraz zaproponował:
 Czy chciałaby pani pójść na molo? Tam tak pięknie, kiedy jest pogoda.
Odpowiedziała z prostotą:
 Bardzo c h Ä™ t n a .
Poszli więc ramię przy ramieniu, ona swym sprężystym, miarowym kro-
kiem, on kołysząc się z nogi na nogę, jak napuszony indyk.
W trzy miesiÄ…ce potem znaczniejsi kupcy w Caen otrzymali pewnego
ranka duży biały list:
 Prosperostwo Bombard mają zaszczyt zawiadomić o ślubie syna swego
Szymona z paniÄ… Kate Robertson, wdowÄ… .
A na drugiej stronie:
 Pani Kate Robertson ma zaszczyt zawiadomić o swym ślubie z panem
Szymonem Bombard .
Młoda para osiadła w Paryżu.
Majątek oblubienicy przynosił piętnaście tysięcy franków rocznie, na
czysto. Szymon poprosił o czterysta franków miesięcznie na osobiste wyda-
tki. Musiał dowieść, że jego uczucia warte są podobnej ofiary; dowiódł
tego z łatwością i otrzymał to, czego żądał.
Z początku wszystko szło doskonale. Młoda pani Bombard nie była już
* D e l i c i o u s (ang.)  rozkoszna
47
młoda, to prawda, i świeżość jej nieco przywiędła; wymagała jednak pew-
nych rzeczy w taki sposób, że nie można było jej odmówić.
Mówiła swoim akcentem angielskim poważnie i stanowczo:  O, Szymon
my i d z i e spać  na co Szymon szedł posłusznie do łóżka, jak pies, któ-
remu każą iść  do budy . Potrafiła narzucić swą wolę we wszystkim zarówno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl