[ Pobierz całość w formacie PDF ]
które panią przygnębiają.
Alison nie była w stanie spojrzeć w badawczo
obserwujące ją oczydoktora Boyda. Leczył ją, odkąd
tylko zamieszkała w Monroe. Chociaż miał dość
bezceremonialne podejście do chorych, dla niej nie
miało to znaczenia. Był świetnym lekarzem i cał-
kowicie mu ufała. Bardzo jej pomógł po śmierci
Cartera.
- Nie rozumiem, co panma na myśli - odparła po
dłuższej chwili.
- O, myślę, że rozumie pani. Jeżeli ktoś taktraci na
wadzewkrótkimczasie, tocoś musi być niewporząd-
ku, chyba że się odchudza. Aoboje wiemy, że pani nie
jest na diecie, prawda?
- Zgadza siÄ™.
146
43
n
a
+
n
a
j
- Czy w takim razie powie mi pani, co paniÄ…
dręczy?
Alison potrząsnęła głową, nie będąc w stanie
przemówić. To, co ściskało jej gardło, sprawiało
więcej bólu niż guz na głowie. Doktor Boyd wes-
tchnÄ…).
- Nie będę pani zmuszał dowyznań, ale proszę
o mnie pamiętać wrazie potrzeby.
Urwał i podał Alison chusteczkę z pudełka za
swoimi plecami.
- Ma pani szczęście - to się mogło skończyć
wkostnicy, a nie tutaj, wszpitalu. Gdyby nie skręciła
pani wostatniej chwili, dzięki czemu kierowca uderzył
w tylne drzwiczki, z pewnością znalazłaby się pani
w statystyce zgonów.
Alison nie spuszczała wzroku z lekarza, a jedno-
cześnie wymacała guz nad prawym okiem. Wzdryg-
nęła się i zapytała:
- Copanmówi?
-Mówię, że ktoś tamna górze najwyrazniej dał pani
kolejną szansę. Na pani miejscu rozwiązałbym prob-
lem, który mnie dręczy. Albo nauczył się z tym żyć.
Proszę pamiętać, ludziom przeważnie nie jest dana
jeszcze jedna szansa, więc niech pani nie marnuje
okazji.
Przez chwilę Alison siedziała w kompletnymoszo-
łomieniu, a słowa doktora dzwięczały w jej głowie
echem niczym głośny werbel. Czy marnowała życie?
Oczywiście, że tak. Odpowiedz była prosta i jasna. Jej
życiem dyrygowała siostra i przyjaciółki - ale tylko
dlatego, że ona imna to pozwoliła. Uzależniła się od
ich opinii, nawet nie zdajÄ…c sobie z tego sprawy.
I znowu poczuła, że wszystko jest takie proste, zdumie-
wająco proste. Była samotna na własne życzenie. Nie
mogła zaznać szczęścia z własnej winy. Napytała sobie
147
43
n
a
+
n
a
j
biedy i żyła w stresie przez własną głupotę. Rafe miał
rację. Była tchórzem, i towielkimtchórzem.
- Doktorze Boyd, czy mogę już opuścić szpital?
- zapytała z przejęciem.
- Tak, ale pod warunkiem, że będzie pani dużo
wypoczywała i stawi się u mnie za parę dni.
Wstała nie bez wysiłku. Uśmiechnęła się przez
łzy i ucałowała swojego lekarza w rumiany poli-
czek.
- Bardzo panu dziękuję. Nawet nie zdaje pan sobie
sprawy z tego, jak bardzo mi pan pomógł.
Zatrzymała samochód na poboczu drogi tuż przed
podjazdem prowadzącymna farmę. Zastanawiała się,
czy Rafe zamieszkał już w drewnianym domku. Nie
czekała długo na odpowiedz. Siedząc w wozie, do-
strzegła dym, który wydobywał się z komina. Rafe
nigdzie się nie wyprowadził.
Dodrzwi wiodłopięć stopni.
Serce podchodziło jej do gardła. Zapukała i czekała
z zapartym tchem.
- Otwarte - mruknÄ…Å‚ Rafe.
Alison zebrała wszystkie siły i przekręciła gałkę
u drzwi. Kiedy wreszcie przestąpiła próg, zobaczyła
ogień płonący wmroku. Apotemsylwetkę klęczącego
przy kominku Rafe'a. Kiedy ją spostrzegł, wypros-
tował się i zamarł w bezruchu.
- Cześć, Rafe - szepnęła.
Wjej oczach kręciły się łzy, ale podeszła do niego
ostrożnie. Rafe drgnął. Alison nie wiedziała, czy
oznaczało to niechęć, czy zadowolenie, ale w tym
momencie było jej wszystko jedno. Za bardzo po-
chłaniał ją widok drogiej sercu twarzy Rafe'a, którą
oświetlały tańczące w kominku płomienie.
- Alison.
148
43
n
a
+
n
a
j
Wypowiedział tylko jej imię, ale w taki sposób,
jakby nagle zabrakło mu tchu. Poczuła, że coś ściska jej
piersi. Nie potrafiła jednak znalezć słów, które zamie-
rzała wypowiedzieć. Stała przed nim w milczeniu.
- Rafe, czy potrafisz mi wybaczyć? - zapytała, nie
mogąc jednak spojrzeć mu w oczy. - Prze... Prze-
praszam - dodała załamującym się głosem. Nie była
w stanie wyrzec nic więcej. Po prostu miała ściśnięte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]