[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co mam nalać?
Sam nie wiem odparł Ryszard Gordon.
Kiepsko pan wygląda. Co się stało? yle się pan czuje?
yle.
Podam panu coś ekstra klasa. Postawi pana na nogi. Pił pan już kiedy hiszpański absynt, ojen?
Niech pan da powiedział Ryszard Gordon.
Po jednym ojenie poczuje się pan jak nowo narodzony. Zróbcie dla pana Gordona ojen specjalny.
Ryszard Gordon wypił przy bufecie trzy ojeny specjalne, ale nie było mu lepiej; mętny, słodkawy,
zimny, lukrecjowaty w smaku płyn nie poprawił mu samopoczucia.
Proszę mi dać coś innego zwrócił się do barmana.
Niemożliwe. Nie smakuje panu ojen specjalny? spytał gospodarz. Nie czuje się pan lepiej?
Nie.
Po ojenie radzę ostrożnie z piciem.
Niech mi pan da whisky bez wody.
Whisky rozgrzała mu język i krtań, ale nie zmieniła biegu myśli i nagle, spojrzawszy na swoje odbicie
w lustrze za bufetem, Ryszard Gordon zrozumiał, że odtąd, od dzisiaj, alkohol już nigdy nie przyniesie mu
ulgi. To, co jest w nim, będzie w nim zawsze i nawet jeżeli się upije do nieprzytomności, po obudzeniu
nadal w nim to będzie.
Obok niego stał przy bufecie wysoki, bardzo chudy młody mężczyzna o podbródku zarośniętym rzadką
szczeciną blond włosów. Spytał: Czy pan Ryszard Gordon?
Tak.
Jestem Herbert Spellmann. Poznaliśmy się kiedyś na przyjęciu, na Brooklynie.
Możliwe odparł Ryszard Gordon. Dlaczego nie mielibyśmy się poznać?
Podobała mi się pana ostatnia książka ciągnął Spellmann. Zresztą lubię wszystkie pana książki.
Bardzo mi przyjemnie powiedział Ryszard Gordon.
Napije siÄ™ pan ze mnÄ…?
To ja pana proszę. Pił pan już ten ich ojen?
JakoÅ› mi nie idzie.
Co panu dolega?
Jestem bez humoru.
Może pan wypije jeszcze jeden?
Nie. WolÄ™ whisky.
Wie pan, takie spotkanie z panem to dla mnie wielkie przeżycie wyznał Spellmann.
Ale pan chyba sobie mnie nie przypomina
Nie, ale może to przyjęcie było udane. A wspomnienia z udanych przyjęć są na ogół
dość mgliste, prawda?
Ma pan rację odparł Spellmann. Zaprosiła nas do siebie Margaret Van Brunt.
Przypomina pan sobie teraz? spytał z nadzieją w głosie.
Usiłuję.
To ja podpaliłem wtedy dom oznajmił Spellmann.
Nie pamiętam.
Tak, ja powiedział Spellmann z dumą. We własnej osobie. Chyba nigdy w życiu tak się dobrze
nie bawiłem.
A co pan teraz robi? spytał Ryszard Gordon.
Och, nic specjalnego. Kręcę się trochę między ludzmi. %7łyję jakby na półobrotach.
Pisze pan nową książkę?
Tak. W połowie gotowa.
Wspaniale ucieszył się Spellmann. O czym?
O strajku w fabryce włókienniczej.
Cudownie! zawołał Spellmann. Wie pan, jestem kat na wszystko, co dotyczy konfliktów
społecznych.
Co?
Ubóstwiam problematykę społeczną wyjaśnił Spellmann.
Przedkładam ją nad wszystko inne. Pan jest niewątpliwie najlepszy z całej paczki specjalizującej
się w tej tematyce. Czy w ostatniej książce wprowadził pan do akcji piękną agitatorkę %7łydówkę?
Bo co? spytał podejrzliwie Ryszard Gordon.
Bo to byłaby rola dla Sylwii Sydney odparł Spellmann. Kocham się w Sylwii.
Chce pan obejrzeć jej zdjęcie?
Wiem, jak wyglÄ…da.
No, napijmy się zaproponował wesoło Spellmann. Kto by pomyślał, że pana tu spotkam. Wie
pan, ja mam wyjątkowe szczęście. Naprawdę wyjątkowe.
Dlaczego?
Bo jestem wariat powiedział Spellmann. Ha, to cudowne uczucie. Zupełnie tak, jak kiedy się
jest zakochanym, tylko że zawsze wszystko dobrze się kończy.
Ryszard Gordon odsunÄ…Å‚ siÄ™ nieznacznie.
Niepotrzebnie pan to robi! zawołał Spellmann. Ja nie miewam furii. To znaczy, prawie nigdy
nie miewam furii. No, napijmy siÄ™.
Dawno jest pan wariatem?
Myślę, że zawsze byłem odparł Spellmann. Niech mi pan wierzy, że tylko w ten sposób
człowiek może być w dzisiejszych czasach szczęśliwy. Co mnie obchodzi, jakie samoloty produkują
zakłady Douglasa? Co mnie obchodzą skoki akcji A.T. i T.? Nic. Biorę do ręki którąś z pana książek albo
napiję się czegoś, albo spojrzę na fotografię Sylwii i jestem szczęśliwy. Jestem jak ptak. Ale nie jakiś
byle sobie ptak. Jestem... Umilkł, jakby szukając właściwego słowa, i zaraz dodał prędko: Jestem
śliczny mały bocian. Zaczerwienił się.
Wbił wzrok w Ryszarda Gordona, wargi drżały mu konwulsyjnie. W tej samej chwili młody blondyn
atletycznej budowy odłączył się od gromadki w głębi baru, podszedł do Spellmanna i położył mu rękę na
ramieniu.
Chodz, Harold powiedział. Czas pójść do domu.
Spellmann spojrzał dziko na Gordona. Ten człowiek drwił z bociana! zawołał.
Odsunął się od bociana. Od bociana, który zatacza kręgi wysoko w powietrzu.
Chodz, Harold powtórzył atletyczny blondyn.
Spellmann wyciągnął rękę. Bez urazy powiedział. Pan jest dobrym pisarzem.
Powinien pan pisać dalej. Niech pan pamięta, że ja zawsze jestem szczęśliwy. Niech pan nic sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]