[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zasypiamy razem i zawsze ja pierwszy się budzę. Usiadł i poczuł na plecach mrowienie piasku osypującego się
2 włosów.
 Wiesz, Emi, kiedy się budzę, jezioro jest zawsze inne. Mo\e to śmieszne, ale tak mi się zdaje, jakby ktoś
wymazywał z jego Obrazu pewne fragmenty i zamieniał je innymi czekając tylko ze spłataniem figla na
moment, gdy ja odwrócę uwagę. Uśmiechnął się do jakiegoś przelotnego wspomnienia i zamknął oczy.
 Teraz, na przykład, zamknąłem oczy  powiedział.  Lecz dobrze pamiętam, jak wyglądało niebo... Nad
samym horyzontem zaległo pasmo wyblakłe, ale im wy\ej  tym więcej czystego błękitu. Całe niebo
odbijało się w jeziorze i właściwie gdybym nie wiedział, \e le\ymy na brzegu, mógłbym przypuścić, \e
unosimy siÄ™ na jakiejÅ› latajÄ…cej wyspie gdzieÅ› wysoko... Po prostu gdzieÅ› bardzo wysoko.
Przyszło mu na myśl, \e plecie głupstwa, ale skoro Emilia spała, nie miało to większego znaczenia.
 Posłuchaj, teraz doliczę do trzech i otworzę oczy. Raz, dwa... Słonce świeciło w twarz, pod powiekami
widział jakieś pyłki krą\ące w purpurowych przestworzach.
 Trzy.
Spojrzał prosto w słońce i znów się zdziwił, \e grzejąc nie
oślepiało wcale.
Przeniósł wzrok nad jezioro.
 Emi, miałem rację!  zawołał uradowany.  Tam na lewo jest obłok, zupełnie nisko nad wodą. Myślisz,
\e niezbyt uwa\nie patrzyłem? Nie, jego tam naprawdę nie było... Obłok wydął się, jak wypełniony wiatrem
\agiel.
 Jego tam przecie\ nie było... Uśmiechnął się, ponownie zamykając oczy.
 Uwa\aj, Emi. Teraz doliczę do dziesięciu i spojrzę na ciebie. Ty te\ zawsze jesteś inna, kiedy się
gniewasz i śmiejesz, kiedy jesteś powa\na, nawet wtedy, gdy śpisz. Obrócił się całym ciałem w jej stronę i
zaczął liczyć powoli.
 Raz... dwa...
Kiedy dotarł do pięciu, ogarnął go lęk, \e Emilia się nagle przebudzi, wybuchnie śmiechem i znowu nazwie
go małym głuptasem, skończył więc ju\ szybko i spojrzał przed siebie. Piasek był \ółty, iskrzący się w
słońcu okruchami białych muszelek, które zdawały się tajać w chybotliwym od gorąca powietrzu niczym
płatki śniegu zabłąkane w środku upalnego lata.
 Emi...  wyszeptał.
Wąskie pasmo pla\y zawijało się pętlą brzegu a\ po daleki horyzont. Wyciągnął rękę i dotknął miejsca,
gdzie zostawił ją śpiącą. Większe wgłębienie  tutaj była jej głowa, ni\ej ramiona i plecy, dalej ręce.
Głęboki dołek  odcisk łokcia, którym podparła się wstając.
 Emi!  krzyknÄ…Å‚ zrywajÄ…c siÄ™ z ziemi.
Chwilę stał nieruchomo i tylko w jego piersi narastał łomot serca.
 E-mi-i!!!
Rzucił się w stronę jeziora. Brzeg suchy, potem wilgotny. Chłodne
bryzgi uderzyły go w twarz. Oblizał wargi. Woda była cierpka
i słona, zdawało mu się, \e pod językiem wyczuwa
nie rozpuszczone kryształki soli.
Stanął w miejscu, łapiąc ustami powietrze. Pamięć miał dobrą 
woda w jeziorze nigdy nie była słona. Szarpnął się do tyłu
i wyskoczył na brzeg.
Za pla\ą zieleniały wzgórza, wiechcie po\ółkłej trzciny, wyschłego
sitowia przesłaniały ocean leniwie kołyszących się traw. Ruszył
w ich stronÄ™.
Biegł nie zwa\ając na kłujące osty i zdzbła trawy zawzięcie tnące
bose stopy. Między porosłymi szałwią pagórkami le\ały \ółte
łysiny nawianych piasków. Przypadał do ka\dego pasemka, daremnie wypatrując śladu stóp Emilii,
wdrapywał się na szczyty wzniesień, próbując z ich poziomu ogarnąć wzrokiem jak największą przestrzeń, i
ciągle wołał:
 Emii!!... Ee-mi-d!...
Niekiedy był ju\ pewien, \e dostrzega jej włosy, jasne i sypkie na
wietrze, lecz zawsze okazywały się tylko złudą, zakwitła kępami
złotych mleczy nadzieją. Mimo to biegł dalej, z chrapliwym
oddechem wspinał się na wzgórza i pędził w dół po ich skłonach,
a\ trawy naznaczyły jego bose stopy sokiem zielonych liści.
Zatoczył szeroki krąg wokół miejsca, gdzie le\eli na pla\y, lecz
nigdzie nie trafił na ślady wiodące od brzegu do domu. Słańce
pra\yło piasek, budząc dr\ące lśnienia w kryształkach kwarcu 
nie mógł przeoczyć najdrobniejszego śladu.
Zwiadomość, \e staÅ‚o siÄ™ coÅ› nieodwracalnego, dotarÅ‚a d® niego
dopiero wtedy, gdy na karku i nagich udach poczuł lepki dotyk
potu. Osłupiałym wzrokiem patrzył daleko przed siebie. Jeszcze
raz oblizał wargi i teraz nie wiedział ju\, czy woda w jeziorze
naprawdę była słona, czy te\ wyczuwał językiem gorycz własnego
potu.
Woda w jeziorze...
Zacisnął pięści.
Woda w jeziorze...
Przełknął ślinę i wydało mu się, \e pije wodę: klęczy na
samym brzegu i zło\onymi w czarę rękoma zagarnia łamliwe
fale, i nie zwa\ajÄ…c na piasek, Å‚apczywymi haustami, pije wodÄ™.
Wodę z jeziora... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl