[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedzieć bajkę przed snem. Już od bardzo, bardzo dawna nie opowiadała mu bajek na
dobranoc. On prawdopodobnie bardzo tego pragnął. Chyba nie był już za duży na baj-
ki na dobranoc? Nie. Na pewno nie. Przecież to jeszcze małe dziecko. Aniołeczek. Miał
taką słodką, niewinną buzię cherubinka. Czasami kochała go tak mocno, że miała wra-
żenie, iż eksploduje. Tak jak teraz. Była przepełniona miłością do małego Joeya. Chciała
ucałować jego słodką buzię, usiąść na brzegu jego łóżka i opowiedzieć mu bajkę o el-
fach i księżniczce. To byłoby dobre, bardzo dobre, siedzieć na skraju łóżka, podczas gdy
chłopiec wpatrywałby się w nią jak w obraz i uśmiechał się promiennie.
Ellen dopiła drinka i wstała. Zrobiła to zbyt gwałtownie. Pokój wokół niej zawirował
i aby zachować równowagę, musiała przytrzymać się krawędzi stołu.
Przechodząc przez salonik uderzyła w róg stołu i strąciła wspaniałą, ręcznie rzezbio-
ną drewnianą figurkę Jezusa, którą kupiła dawno temu, kiedy jeszcze pracowała jako
kelnerka. Figurka spadła na dywan i choć miała tylko stopę długości i nie była ciężka,
Ellen nie mogła jej podnieść, aby odstawić na miejsce. Była dziwnie niezdarna. Palce
wydawały się jej grube jak serdelki i miała wrażenie, że nie chcą zginać się we właści-
wÄ… stronÄ™.
Przez moment zastanawiała się, czy pomysł z opowiedzeniem Joeyowi bajki na do-
branoc był trafiony. Może nie powinna tego robić? Jednak na myśl o uroczej twarzyczce
Joeya i jego anielskim uśmiechu pospieszyła na górę. Schody były zdradliwe, ale zdołała
wejść na podest pierwszego piętra bez upadku. Kiedy otworzyła drzwi do jego sypialni,
okazało się, że Joey już leżał w łóżku. Paliła się tylko maleńka nocna lampka, pojedyncza
żaróweczka włączona do ściennego kontaktu, roztaczająca upiorny, księżycowy blask.
Zatrzymała się w progu, nasłuchując. Zazwyczaj chłopiec chrapał, ale na razie w po-
koju panowała idealna cisza. Być może jeszcze nie usnął.
Chwiejąc się przy każdym kroku, podeszła do łóżka i spojrzała na chłopca. W słabym
świetle prawie go nie widziała.
Stwierdziła, że musiał jednak usnąć. Pragnąc jedynie ucałować go w czoło, Ellen na-
chyliła się...
I nagle świecąca, szczerząca zęby nieludzka twarz wyprysnęła ku niej z ciemności,
skrzecząc jak rozwścieczony ptak.
96
Krzyknęła i zatoczyła się w tył. Uderzyła boleśnie biodrem w róg toaletki.
W jej myślach przewijały się zmienne niczym w kalejdoskopie, mroczne i przeraża-
jÄ…ce obrazy  KOAYSKA MIOTANA WZCIEKAOZCI ZNAJDUJCEGO SI W NIEJ
MONSTURALNEGO BRZEMIENIA. OGROMNE, ZIELONE ZWIERZCE ZLEPIA
PAAAJCE NIENAWIZCI; WYDTE, ZDEFORMOWANE NOZDRZA, WSZCE
BEZUSTANNIE; BLADY, CTKOWANY JZYK; DAUGIE, KOZCISTE PALCE
SIGAJCE W JEJ KIERUNKU W BLADYM ZWIETLE BAYSKAWICY; SZPONY
ROZSZARPUJCE JEJ CIAAO...
Lampka na nocnym stoliku zapaliła się, rozpraszając makabryczne wspomnienia.
Joey siedział na łóżku.
 Mamo?  odezwał się.
Ellen oparła się plecami o toaletkę i zaczerpnęła głęboko powietrza, bowiem na kil-
ka sekund zupełnie o tym zapomniała.
Istotą w ciemności był Joey. Miał maskę, jaką nosi się w Halloween, pomalowaną far-
bÄ… fluorescencyjnÄ….
 Co ty wyprawiasz, do cholery?  rzuciła ostro odsuwając się od toaletki i pod-
chodząc do łóżka.
Szybko zdjął z twarzy maskę. Oczy miał rozszerzone strachem.
 Mamo, myślałem, że to Amy.
 Daj mi to  powiedziała, wyjmując maskę z jego rąk.
 Włożyłem gumową glistę do jej pudełka z kremem i myślałem, że to Amy przy-
szła, aby się ze mną porachować  tłumaczył się Joey pospiesznie.
 Kiedy wreszcie wyrośniesz z tych głupich żartów?  rzuciła Ellen, ale jej serce
wciąż jeszcze biło gwałtownym rytmem.
 Nie wiedziałem, że to ty! Nie wiedziałem!
 Takie żarty są chore  powiedziała gniewnie. Przyjemna pijacka mgiełka rozwia-
ła się. Uczucie rozleniwienia prysło, zastąpione przez upiorne napięcie. Wciąż była pija-
na, ale jej nastrój zmienił się z rozbawienia w melancholię, ze szczęścia w posępność.
 Chore  powtórzyła spoglądając na trzymaną w dłoni maską.  Chore i nienor-
malne.
Joey oparł się plecami o zagłówek, ściskając w dłoniach brzeg pościeli, jakby chciał
odrzucić koc na bok, wyskoczyć z łóżka i uciec ile sił w nogach.
Wciąż drżąca wskutek szoku wywołanego widokiem tej wyszczerzonej w upiornym
uśmiechu, zębatej, świecącej twarzy wyskakującej w jej kierunku z ciemności, Ellen ro-
zejrzała się, oglądając inne osobliwe przedmioty w pokoju chłopca. Na ścianach wisiały
plakaty z horrorów  Boris Karloff jako Frankenstein, Bela Lugosi jako Dracula i wie-
le innych filmowych potworów, których nie potrafiła nawet zidentyfikować. Na szaf-
ce, biurku i półkach stały modele straszydeł  trójwymiarowe plastikowe figurki, które
Joey osobiście sklejał z elementów.
97
Paul nie zabronił synowi uprawiania owego makabrycznego hobby i upierał się, że
wszyscy chłopcy w jego wieku zachowują się tak samo. Ellen też nigdy nie miała wobec
pasji Joeya poważniejszych obiekcji. Chociaż fascynacja chłopca horrorami i krwią nie-
co ją niepokoiła, uważała sprawę za dość błahą, jedną z tych, które pozostawiała w ge-
stii Paula, aby mógł się czuć ważny, potrzebny i przekazywał jej wszystkie poważniej-
sze problemy.
Teraz, rozwścieczona żartem, jaki zrobił jej Joey, zdenerwowana nie chcianymi
wspomnieniami, które wskrzesił w niej ów figiel, wciąż jeszcze z umysłem przyćmio-
nym oparami wódki, Ellen cisnęła maskę do kosza na śmieci.
 Już czas, żebyś skończył z tymi bzdurami. Powinieneś przestać się bawić głupa-
wymi zabawkami i zacząć zachowywać się jak normalny, zdrowy chłopiec.  Zgarnęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl