[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zniknięcia ojca, i przy którym, zapewne, Rebeka i matka siadywały do
posiłków przez ostatnie dwanaście lat. - Mam pomysł. Co powiesz na to,
żebyśmy zjadły w jadalni? Rebeka wytrzeszczyła oczy.
- Nie wydaje mi się, żeby ciocia Marta była tym zachwycona.
- Czy to ważne, co matka sobie pomyśli? - odpaliła Andrea. - A nasze zdanie
to już się nie liczy? Nigdy nie chciałaś zjeść w jadalni? - Nie czekając na
odpowiedz złapała sztućce i włożyła je do szafki przy zlewie. - I myślę, że
mogłybyśmy też użyć prawdziwego srebra - oświadczyła.
Pół godziny pózniej Rebeka wyjęła podgrzaną pieczeń, pozostałość
wczorajszej kolacji, i położyła ją na prawdziwej porcelanie. Właśnie gdy z An-
dreą wynosiły talerze z kuchni, pienia w kaplicy nagle ustały i Marta Ward
wyrosła u końca korytarza. Zanim matka zdążyła otworzyć usta, odezwała
siÄ™ Andrea.
- DziÅ› jemy w jadalni, mamo.
- Nigdy nie jadamy w jadalni - oświadczyła Marta.
- Ale dziś zjemy. Stolik kuchenny jest za mały i co za sens mieć jadalnię, z
której nigdy się nie korzysta?
- Jadalnia jest dla gości - powiedziała zimno Marta.
- Daj spokój. Kiedy ostatni raz miałaś gości? Marta ściągnęła z naganą usta,
ale siÄ™ nie
odezwała, dopóki nie weszła do jadalni i nie zlustrowała stołu. Andrea nie
tylko przyszykowała srebrne sztućce i obrus, ale i dwuramienny świecznik,
który tkwił nie używany na bocznym stoliczku przez ćwierć wieku. Rebeka
stała przy drzwiach jak na szpilkach, przekonana, że Marta zażąda
przeniesienia kolacji do kuchni i natychmiastowego sprzątnięcia stołu w
jadalni. Jednakże kiedy ciotka wreszcie się odezwała, chłód w jej głosie lekko
zelżał.
- Uznajmy to za uroczystÄ… kolacjÄ™ z okazji powrotu Andrei do domu -
powiedziała. Napięcie w pokoju nieco opadło. Rebeka i Andrea zajęły miejsca
po przeciwnych stronach, a Marta usadowiła się u szczytu stołu. - Ale tylko
dzisiaj. Jestem przekonana, że wszysytkie trzy wygodnie zmieścimy się przy
stoliku kuchennym. Odmówimy modlitwę?
Marta skłoniła głowę. Andrea mrugnęła konspiracyjnie do Rebeki, która
szybko pochyliła głowę i złożyła ręce, podczas gdy ciotka mruczała
modlitwę. Gdy skończyła, odkroiła kawałek mięsa, włożyła go do ust. %7łuła
bardzo długo, wreszcie przełknęła, a potem utkwiła wzrok w córce.
- Andreo, dziś rano rozmawiałam z monsinio-rem Vernon.
Córka spojrzała ostrożnie na matkę.
- Tak?
- On mówi, że muszę się za ciebie modlić. Andrea zesztywniała,
przygotowujÄ…c siÄ™ na
nieuchronne kazanie.
- Obawiam się, że na to trochę za pózno - zaryzykowała lekki opór. - Nie
chodziłam tak pilnie do kościoła jak ty.
Marta ze smutkiem przyglądała się córce, jakby rozważając, czy nie jest już
dla niej za pózno na odkupienie. Mimo wszystko uznała, że musi wypełnić
wskazówki księdza.
- Monsinior Vernon powiada, że muszę się modlić, abyś znalazła drogę
prowadzącą w ramiona Pana. Ze względu na dziecko - podkreśliła zgryzliwie,
aby córka nie zrozumiała jej błędnie.
Andrea, która już miała wsunąć kawałek pieczeni do ust, powoli odłożyła
widelec, a potem spojrzała matce prosto w oczy.
- Jeśli planujesz modlić się za moje dziecko, to marnujesz swój czas. Dziecka
nie będzie. Dziś rano pojechałam do Bostonu i postarałam się o to.
Marta Ward pobladła.
- Postarałaś się? - powtórzyła ledwo słyszalnym głosem. - Co to znaczy?
Andrea szukała na twarzy matki jakichkolwiek oznak współczucia dla tego,
przez co musiała przejść, jakiegokolwiek śladu zrozumienia dla tego, co
musiała zrobić. Ale nie znalazła tam niczego i nagle wątpliwości co do aborcji
znikły, gdy zdała sobie sprawę, jaka przyszłość czekała jej dziecko: matka
znalazłaby sposób - a każdy byłby dobry - żeby je jej odebrać. Albo wy-
chowywałoby się w tym domu, dusząc się w fanatyzmie babki, wierząc, że
zostało poczęte w grzechu i potępione na wieczność.
Nieżyczliwość i przekonanie o własnej świątobliwości, z jakim matka się jej
przyglądała, przekonały Andreę, że podjęła właściwą decyzję.
- To znaczy, że dziś po południu spędziłam płód, mamo.
Sztywny całun ciszy opadł na jadalnię, gdy Marta i Andrea mierzyły się
wzrokiem. Wreszcie matka powstała i oskarżycielsko wskazała palcem córkę.
- Morderczyni - wysyczała. Jej głos rósł. - Morderczyni! Obyś spłonęła w
piekle!
Odwróciła się plecami do córki i jak burzaj wypadła z pokoju. Nie minęła
chwila, a rozległy się gregoriańskie pienia.
- Ona modli się za ciebie - rzekła cicha Rebeka.
- Nie, nie za mnie - poprawiła ją Andrea. - Ona modli się za siebie. Ja nic jej
nie obchodzÄ™.
- To nieprawda. Kocha ciÄ™.
Teraz Andrea zerwała się na równe nogi.
- Nieprawda, Rebeko. Ona nie kocha nikogo. Gdy wybiegała z jadalni, po jej
twarzy spływały strugi łez.
Dom wypełniało tajemnicze, rytmiczne buczenie chorałów, a smutna Rebeka
sprzątała ze stołu w jadalni i zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze
będzie używany.
Rebeka nie była pewna, co ją obudziło; w rzeczy samej początkowo nie była
nawet pewna, czy w ogóle zasnęła. Chociaż drzwi do jej pokoiku były
zamknięte, nadal słyszała muzykę dobiegającą z kaplicy, tak jak wtedy, gdy
szła do łóżka. Przewróciła się na drugi bok i spojrzała na podróżny budzik,
który wczoraj zabrała z pokoju Andrei.
Trzecia.
Trzecia?
Siadła na łóżku, już dokładnie rozbudzona, i zdała sobie sprawę z czegoś
jeszcze.
Po domu rozchodził się jakiś zapach; nie normalny, obrzydliwie słodki zapach
kadzideł ciotki, ale kwaśny odór dymu, który wypełnił pokój dzienny ten
jedyny raz, gdy usiłowała rozpalić kominek; przekonała się wtedy, że ciotka
zatkała przewód kominowy zapobiegając uchodzeniu ciepła.
Dym?
Rebeka wyskoczyła z łóżka, naciągnęła szlafrok i podeszła do rozsuwanych
drzwi dzielących jej sypialnię od jadalni. Zanim rozeszły się na cal, kwaśny
odór wzrósł i zakrztusiła się wciągając w płuca przesycone dymem
powietrze. Jednym gwałtownym ruchem rozwarła drzwi i podbiegła do stóp
schodów.
Tu dym był gęstszy. Patrzyła ze zgrozą, jak kłęby dymu walą z górnego
piętra.
- Pożar! - krzyknęła w górę schodów. - And-rea, wyłaz! Dom się pali!
Kiedy nie było odpowiedzi, ruszyła w górę, ale dym natychmiast zepchnął ją
z powrotem. Kaszlała i usiłowała złapać oddech. Tysiące myśli przebiegało jej
przez głowę. Znow krzyknęła, tym razem przywołując ciotkę, a potem
popędziła do kuchni zatelefonować. Dwa razy się pomyliła, zanim wreszcie
wycisnęła 911. Padła na podłogę, uciekając przed dymem, który teraz wlewał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl