[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mundur i czapka głęboko nasunięta na oczy.
Grzywacz nie wytrzymywał. Kiedy szliśmy tyralierą, wyrywał się do przodu i wszyscy,
klnąc, musieli przyspieszać, zadyszani i znużeni. Prace gospodarcze wykonywał tak szybko i tak
dokładnie, że nasze wyniki wyglądały mizernie, jeśli nie kompromitująco. Filozofowie strofowali
zapaleńca.  Gdzie się pchasz?  zapytywali, pukając w czoło. Nie byli tolerancyjni. Nie chcieli
pojąć, że Grzywacz nareszcie odnalazł swoje powołanie, swój żywioł. %7łe odżył, nabrał ufności
do siebie, poczuł twardy grunt. Filozofowie mieli schorzałe wątroby i radość życia  tak piękna
i pociągająca  budziła w nich niesmak. Za wzór stawiano Grzywaczowi Hryńcię.
Mieliśmy obliczyć kąt, pod jakim wzgórze, na którym staliśmy, opada w stosunku do
poziomu ziemi. Istnieje dla tego kąta wzór i całe zadanie można rozwiązać w pół minuty.
Porucznik dał trzy minuty i skończyliśmy oczywiście przed czasem. Ale Hryńcia zdążył jedynie
podpisać kartkę. W białym miejscu, gdzie miało znalezć się wyliczenie, porucznik postawił 2.
 Gdzie wyście się chowali, Hryńcia?  zapytał.
 W puszczy, panie poruczniku.
Zmiech, porozumiewawcze oczka. Ale to prawda: Hryńcia jest z Białowieży. W zagubionej
na bezkresach wsi uprawia kawałek ziemi i pędzi bimber. Na ten bimber zawsze nas zaprasza.
Trzeba do niego pojechać tam, na miejsce, bo na smak Hryńci świeży produkt pije się najlepiej.
Kiedyś wywaliło mu beczkę z zacierem, dwa wilki nażarły się tej zabójczej mazi i zdechły.
Dostał za nie dwa tysiące od państwa. A więc i takie zarobki poboczne też ma. Hryńcia to
cwaniak nad cwaniaki, ale na sposób chłopski, nie warszawski. Stąd jego spryt jest cichy, idzie
podskórnie, bez wymądrzania, bez pozy. Hryńcia cały wysiłek obraca na to, żeby się wyrwać
z wojska, żeby wrócić do wioski.
 Tam, panie poruczniku, siano nie zwiezione. Te raz jest mróz, toby się dobrze woziło, bo
stoi na bagiennej łące. Jak ciepło  nie dojedziesz.
Te molestacje kończą się jednak fiaskiem: porucznik nie może nikogo zwolnić.
 Co ja tu robię, panie poruczniku?  perswaduje Hryńcia.  Toć ja za głupi na te nauki. Ja 
analfabeta. Przed wojną miałem trzy klasy, ale co ja umiem?
Nie umie nic. Tylko się podpisze, ale gazety już nie przeczyta. U lekarza symuluje na uszy.
 Jak ci mówią  na  to słyszysz, jak daj  to nie słyszysz  śmieje się lekarz. Hryńcia jest tępy
do nauki, ale co ważniejsze  nie chce się uczyć. Kiedy jest czas na wkuwanie i każdy grzebie
w notatkach, on otwiera swój zeszyt na czystej kartce i siedzi. Drzemie albo rozmyśla.  Czego
się nie uczysz?  pytamy.  To nie jest na moje pojęcie  odpowiada. Przy tablicy udaje
skończonego ciemniaka.  Narysujcie kąt A  mówi porucznik. Hryńcia stoi.  Czego nie
rysujecie?  A ja wiem, co to ten kąt? Po jakimś czasie osiąga swoje: przestają go pytać,
przestają nagabywać. Wiadomo: chłop z puszczy, analfabeta, cóż tu wymagać?
Ma odtąd świetne życie. W połowie XX wieku, który nasyca życie coraz bardziej zawrotną
techniką, który podnosi rangę wiedzy, wieku sputników, telewizorów i cybernetyki  Hryńcia
wygrywa idąc przeciw temu powszechnemu dążeniu. Nie chce w nim uczestniczyć. Nie chce
nawet wiedzieć, o co chodzi. Niemal zamyka oczy, niemal zatyka uszy. Trochę boi się jednego:
te nowości urzekają. Jak się im poddasz, życie na jego wsi  bez światła, bez traktora, z piątką
dzieciaków w jednej izbie  zacznie uwierać, stanie się nie do zniesienia. Lepiej się nie zarażać tą
miastowością. A Hryńcia chce wrócić na swoją ziemię, do pługa i do bimbru, do tego siana,
stojącego na bagiennej łące, które można by teraz zwiezć, bo mróz, a potem jak przyjdzie ciepło,
nie da się dojechać i zgnije.
Grzywacz i Hryńcia  to były skrajności plutonu, dwa bieguny, zamykające swoimi
ramionami całą przeciętną resztę. Nie brakowało jej odcieni. W wojsku postawy ludzi określają
się szybko. Ileż jest tu sytuacji sprawdzających wartość człowieka!
Kiedy opuszczaliśmy na dobre koszary, zdawało nam się, że nie powrócimy tu nigdy, nawet
myślą, i że kres naszej przyjazni jest nieodwołalny. Ale  nie! Przechowujemy swoje adresy,
pamiętamy imiona i zdarza się, że odnajdujemy w tłumie swoje twarze. Zaczyna się rozmowa.
Niepostrzeżenie znika wówczas ulica, domy, przechodnie, a hałas miasta zagłusza szum drzew.
Znowu jest las, niezmierzony las, bez końca, bez wyjścia, zielony świat, rzezwy zapach sośniny,
soki krążące w pniach, zdradliwe, zwidlone korzenie i my  zagubieni i milczący, z karabinami
na przygiętych ramionach.
Busz po polsku
Ogień dzielił nas i łączył. Chłopak, dorzucił drewien, płomień poszedł wyżej, rozjaśnił
twarze.
 Jakie jest imiÄ™ twojego kraju?
 Polska.
Polska była daleko, za Saharą, za morzem, na północ i na wschód. Nana powtórzył głośno.
Dobrze?  zapytał. Dobrze  odpowiedziałem.  Właśnie tak.
 Tam jest śnieg  odezwał się Kwesi.
Kwesi pracuje w mieście, w Kumasi, teraz przyjechał na urlop. Raz w kinie na ekranie padał
śnieg. Dzieciarnia biła brawo i wśród śmiechu wołała:  anko! anko!  żeby jeszcze pokazali
śnieg. Jakie to fajne: białe kłębki sypią i sypią. Bardzo szczęśliwe są te kraje: nie muszą uprawiać
bawełny, bawełna leci z nieba. Mówią na nią  śnieg, i depczą po niej, a nawet wyrzucają do
rzeki.
Utknęliśmy w przygodnym miejscu. Szofer, mój przyjaciel z Akry  Kofi  i ja. Było już
ciemno, kiedy trzasnęła opona. Stało się to na bocznej drodze, w buszu, koło wsi Mpango,
w Ghanie. Za ciemno, żeby naprawiać. Nie macie pojęcia, jak czarna może być noc. Wyciąga się
rękę i tej ręki nie widać. Tutaj są takie noce. Poszliśmy do wsi.
Przywitał nas Nana. W każdej wsi jest Nana, bo Nana to znaczy naczelnik. Naczelnik jest
jakby sołtysem, ale ma większą władzę. Jeżeli chcesz się żenić z Maryną, sołtys nie może ci
przeszkodzić, a Nana może. Ma on ze sobą Radę Starszych. Zgrzybialcy wiecują, rządzą,
roztrząsają spory. Jak młody się zbuntuje, musi uciekać do miasta. Kiedyś Nana to był bóg.
A teraz jest niepodległy rząd w Akrze. Rząd wyda ustawę i Nana musi wykonać. Nana, który nie
wykonuje, jest jaśniepański i go usuwają. Wielki Nana jest wodzem plemienia, zwykły Nana jest
wodzem klanu, a mały Nana jest naczelnikiem wsi. Często Nana jest równocześnie
czarownikiem. Wtedy dzierży dwuwładzę: ciał i dusz. Rząd stara się, aby wszyscy Nana byli
partyjni, i wielu Nana jest sekretarzami organizacji partyjnych w swoich wsiach.
Nana z Mpango był kościsty i łysy, o wąskiej sudańskiej wardze. Kofi przedstawił siebie,
szofera i mnie. Wyjaśnił, skąd jestem, i że mają mnie traktować jako przyjaciela. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl