[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nia. Niebawem obraz zaczął się układać w dość przekonywającą całość. Konstrukcja mogła jednak w każdej
chwili runąć, gdyż opierałem s:ę bardziej na poszlakach niż na dowodach. By zyskać potwierdzenie  lub
zaprzeczenie  potrzebowałem pilnie mężczyzny z lornetką. Jeśli zaś %7łak go zauważył  niewykluczone,
że dostrzegli go również Inni.
Kręcący się po wiadomej ulicy wywiadowcy zdobyli parę informacji. Po kilku dniach udało się spo-
rządzić tak zwany portret pamięciowy. Gdy był już gotowy, poczułem wewnętrzne podniecenie. Chyba zbli-
żałem się do ostatecznego celu.
Zapragnąłem, o ludzka słabości, by zakończenie było efektowne. Postanowiłem rozegrać je tam, gdzie
dokonano morderstwa. Nie oszukujmy się jednak  chciałem także wykorzystać atmosferę owego miejsca
oraz nastrój chwili, aby tym pewniej osiągnąć sukces, na który w duchu liczyłem.
*
Początek całej sceny wypadł nieco powieściowo, banalnie. Po prostu postarałem się o to, ażeby wie-
czorem, w momencie, kiedy na dworze było już zupełnie ciemno, w willi zebrali się ci wszyscy, którzy mie-
li lub mogli mieć jakiś ewentualny związek z zabójstwem Zenona Ignatowicza.
Razem ze mną w pokoju znajdowało się sześć osób. W tym gronie chciałem zaprezentować własną
teorię wydarzeń, które doprowadziły do zamordowania I Ignatowicza.
Pominę porządek, w jakim zasiedliśmy, ponieważ nie gra on tutaj żadnej szczególnej roli. Pominę też
coś w rodzaju mojego własnego wstępu, wyjaśniającego cel, dla którego postanowiłem zorganizować spo-
tkanie, wreszcie protesty ( Nie mam z tym przecież nic wspólnego!"), które cierpliwie przyjmowałem.
 Każdy z was  powiedziałem przechodząc do bardziej szczegółowych już wyjaśnień (tu powiodłem
oczami po wszystkich twarzach)  miał osobiste powody, aby zamordować Ignatowicza, W wypadku Ka-
zimierza %7łaka mogły to być nieporozumienia w kwestiach finansowych, np. podziału zysków, płynących ze
wspólnie uprawianego procederu. Teresa Tobolczyk za wszelką cenę, może i za cenę zbrodni, pragnęła od-
zyskać kompromitujące zdjęcia. Zoja i Mariusz Strojni  razem lub każde z osobna  obawiali się wcale
realnych grózb żądnego zemsty Ignatowicza. Adam Małysz od lat nienawidził Ignatowicza, obwiniając go o
śmierć żony i dziecka. Wszyscy milczeli, więc ciągnąłem dalej.
 O ile na początku stanęliśmy przed pytaniem: kto zabił?  o tyle pózniej
. krąg osób zaczął się zawężać. Zabić Ignatowicza mogła bowiem jedynie osoba, która z jego śmierci
odnosiła bezpośrednią korzyść. To założenie prowadziło do stopniowej eliminacji podejrzanych.
Ale nie tylko. Rozważyć trzeba było okoliczności samej zbrodni. W momencie znalezienia zwłok
drzwi willi stały otworem. Ten fakt podkreślany był we wszystkich zeznaniach świadków, Ignatowicz sam
więc musiał wpuścić do środka swojego mordercę. A jeśli wpuścił  oznacza to, że go nie tylko znał, ale i
że się go nie obawiał.
Wychodząc z tego założenia, wyeliminować musiałem  zwróciłem się w stronę %7łaka  dziewczęta, z
którymi Ignatowicz miał do czynienia jako fałszywy filmowiec. Zdjęcia robione były bowiem w lesie i żad-
na z pokrzywdzonych na pewno nie znała waszych adresów. Znała je natomiast Teresa Tobolczyk, z którą
zamordowany utrzymywał bliższe stosunki. Z jej zeznań wynika jednak, że kiedy weszła do willi na Mary-
moncie, Ignatowicz już nie żył.
Pozostańmy na razie przy tej wersji, a zajmijmy się na odmianę Kazimierzem %7łakiem. %7łak wyjaśnił,
że znalazł się na Marymoncie we wtorek wieczór, spotkał Teresę Tobolczyk, i razem z nią spędził noc na
dansingu. W tłumaczeniu jest pewna luka  nie wiadomo, o której %7łak przyjechał naprawdę. Jeśli bowiem
nastąpiło to wcześniej, miał wystarczająco dużo czasu, by zabić Ignatowicza.
%7łak poderwał się i chciał zaprotestować, ale go powstrzymałem ruchem ręki,
 Przeciw temu przypuszczeniu  kontynuowałem  przemawiało natomiast właśnie spotkanie z
Teresą Tobolczyk. Jeśli %7łak był rzeczywiście mordercą swego wspólnika, wówczas zależeć powinno mu
raczej na tym, aby ulotnić się z Marymontu jak najszybciej, a nie narażać się na podejrzenia.
%7Å‚ak odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ….
 Następnego popołudnia  ciągnąłem  %7łak znajduje martwego wspólnika. U-ciekając, spostrzega
mężczyznę, obserwującego dom przez lornetkę.
Zamilkłem na chwilę.
 Po co pan to robił?  zapytałem nagle Małysza,
Strzał był celny. Małysz spojrzał na mnie rozszerzonymi oczami. Jego twarz stała się blada, jak gdyby
odpłynęła z niej cała krew.
Milczał.
 Nie chce pan odpowiedzieć? Panic %7łak  zwróciłem się teraz w inną stronę  czy tego właśnie
mężczyznę z lornetką widział pan na Marymoncie?
 Chyba tak...
 Jak będzie?  zapytałem Małysza. Wydaje mi się, że dalsze zaprzeczanie nie ma sensu. Nie-
chże pan tu nam poda jakieś logiczne wytłumaczenie swego zachowania. Domyślam się, że pan wiedział...
 zaakcentowałem ostatnie słowo, nie kończąc zaczętego zdania.  Może jednak w obsesyjnym pragnie-
niu zemsty i poszukiwaniu sprawiedliwości nie chciał pan przeoczyć jeszcze jednego momentu satysfakcji
 na przykład wyniesienia zwłok Ignatowicza? Jak długo pan tam stał? Jak długo czekał?
Rzucałem te pytania znacznie już pewniejszy, że idę właściwym tropem: %7łak rozpoznał Małysza. Zna-
lezli się także i świadkowie. Kilka osób widziało Małysza w sąsiedztwie mieszkania Ignatowicza. I to nie
tylko owego popołudnia, gdy %7łak zwrócił na niego uwagę. Również wcześniej. Poza tym przypomniałem
sobie, gdzie spostrzegłem lornetkę, podobną do opisywanej. Leżała na szafie w pokoju Małysza.
Małysz podniósł głowę, krzywiąc usta w nieprzyjemnym grymasie i chrząknął nerwowo.
 Tak długo, aż się doczekałem  rzucił sucho. W jego głosie pojawił się znany mi już odcień satys-
fakcji.
Teresa Tobolczyk nie mogła powstrzymać mimowolnego okrzyku.
 Ach, więc to on...  szepnęła prawie z ulgą.
Ta sama ulga odbiła się na twarzach pozostałych osób. Udałem, że jej nie widzę.
 Jak to było?  zapytałem.
Znów się zaciął w uporczywym milczeniu. Nadszedł decydujący moment. Celowałem w ciemno, lecz
jeśli nic zawiodą mnie intuicja oraz te poszlaki, jakie mi się dotąd udało zebrać..,
 Dlaczego właściwie osłania pan mordercę?
Opuszczona głowa podskoczyła jak u pajaca, pociągniętego nagie za sznurek.
 Uważa go pan za ramię sprawiedliwości, która wreszcie dosięgła Ignatowicza?
Usłyszałem niespokojne poruszenia i szepty.
 Co uważam, to moja sprawa  odparł niechętnie.  Dlaczego akurat ja miałbym, jak to pan okre-
ślił, osłaniać mordercę? A może sam zabiłem?  zapytał z zaczepką w głosie.
Denerwował się z minuty na minutę coraz więcej i o to mi właśnie chodziło. Musiałem go doprowa-
dzić do stanu, w którym straci panowanie nad sobą. Inaczej nic z niego nie wyciągnę. Podejrzewałem zaś, że
wie wiele. Poza tym miałem za mało poszlak, musiałem go sprowokować do mówienia. Wierzyłem, że jego
wyznania będą miały decydujące znaczenie w odsłonięciu prawdy.
 Nie  odparłem krótko  chociaż nie przeczę  dodałem  że zdolny pan był nawet i do tego,
jeśliby się nic znalazł ktoś, kto by pana uprzedził. Ale Ignatowicz nie mógł zginąć z ręki kogoś, kogo by
nigdy w życiu nie wpuścił do mieszkania, komu by po prostu nie otworzył drzwi. A pana by nie wpuścił 
prawda? Widział pana przecież na procesie i chyba się domyślał autorstwa anonimów, jakie co jakiś czas
otrzymywał. Dla pana natomiast śledzenie Ignatowicza oraz jego reakcji na listy, oczekiwanie na nią mogło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl