[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się w tym świecie, gdy udzielał mu rad przed decydującą
bitwÄ… pod TwierdzÄ… Loathly.
Na moment tamte zdarzenia stanęły mu przed oczami
jak żywe. Było to tuż przed tym, zanim smoczy staruszek,
częściowo już sparaliżowany, bez wahania rzucił się do
walki z młodym i silnym Bryaghem. A na dodatek miał
jeszcze czas wspierać Jima i doradzać mu, jak walczyć
z olbrzymem, z którym kiedyś już miał okazję się zmierzyć.
Uczucie ciepła rozeszło się po całym jego ciele. To
dziwne, należeć jednocześnie do dwóch gatunków, ale
stwierdził, że w głębi duszy zawsze tego pragnął.
- A więc w drogę - rzekł, by oderwać się od tych
rozmyślań.
Prowadził, wyszukując kolejne prądy wznoszące. Kiero-
wali się na północ, tak jak i pełznące pod nimi węże. Teraz
już nie było wątpliwości, że te długie, potężne stwory
zmierzają do Malencontri. Uświadomienie sobie tego po-
twierdziło wcześniejsze obawy.
Zmusił się jednak do skupienia całej uwagi na aktualnej
sytuacji.
Był pod wrażeniem tego, co Iren powiedział mu o dzia-
łaniach swych pobratymców. Rzeczywiście, oceniał ich
zbyt nisko. Być może uległ sugestiom angielskich smoków
i Jerzych, którzy wszystkich innych uważają za gorszych od
siebie. Aatwo uwierzył, że francuskie smoki są bardziej
bojazliwe, niezbyt skłonne do wypełniania swych powinno-
ści i pod każdym względem gorsze od znanych mu smoków
angielskich. Oczywiście tak nie było. Ale zapewne francuskie
smoki miały podobne mniemanie o żyjących w Anglii.
To właśnie z tego powodu czuł się wciąż zaintrygowany,
ale i przerażony otaczającym go światem - ludzmi,
zwierzętami, brudem, panującymi tu warunkami i zwy-
czajami.
Być może właśnie dlatego on i Angie tuż po zwycięstwie
pod Twierdzą Loathly postanowili tu pozostać. Zrezyg-
nowali być może z jedynej możliwości powrotu do swojego
świata.
Zlokalizowanie angielskiej armii zajęło im dobrych kilka
godzin. Na szczęście Secoh, posługując się wyostrzonymi
smoczymi zmysłami, poprowadził ich niemal wprost do
celu, choć wcześniej nie latał tędy.
Czas płynął szybko. Minęło południe. Nad całą Anglią
utrzymywała się wciąż ładna pogoda, a po niebie sunęło
zaledwie kilka małych obłoczków, więc widoczność była
wprost wymarzona.
Ludzie, w przeciwieństwie do węży, spoglądali w górę.
Nikt jednak nie spodziewał się ich tu, a że lecieli tak
wysoko, zapewne brano ich za ptaki. Jim ocenił, że ludzi
jest co najmniej tyle ile węży morskich, a może nawet więcej.
W przeciwieństwie do tych zielonych stworów, wojownicy
byli wyraznie podzieleni, w zależności od roli spełnianej
w walce. Rycerze biwakowali w pobliżu największego
namiotu, należącego zapewne do księcia. Wyraznie widać
było granicę pomiędzy ich namiotami i namiotami ciężkiej
piechoty, która również była oddzielona od lekkiej. Na
obrzeżach zajmowały miejsce najgorsze wojska, słabo
opancerzone i uzbrojone co najwyżej w kosy lub pałki.
Na samym końcu znajdowało się zaś miejsce prze-
znaczone dla łuczników i kuszników.
Nigdzie nie było widać Chandosa lub, znacznie łatwiej-
szego do wypatrzenia, Rrrnlfa. Ale można się było domyś-
lać, że Diabeł Morski, kiedy tylko tu dotarł, zostawił Sir
Johna i wyruszył w drogę powrotną do Malencontri. Był
zapewne już daleko, chąc odzyskać Damę, której, jak się
okazało, Essessili nie miał przy sobie. Mogło się to stać
kolejnym powodem kłopotów Jima.
- Co ci jerzy tu robią? - zapytał nagle Iren. - Czy
nie powinni maszerować na wybrzeże, żeby walczyć u na-
szego boku?
- Właśnie wkrótce mają wyruszyć - wyjaśnił Jim. -
Chcę, żeby zajęli miejsce pomiędzy nim a wężami. W ten
sposób sprawią wrażenie, że odcinają napastnikom drogę
ucieczki.
- Ucieczki? - zdziwił się Iren. - Dlaczego uważasz,
że te morskie glisty będą chciały uciekać? Kiedy ostatnio je
widzieliśmy, nie sprawiały takiego wrażenia.
- To prawda, ale mam nadzieję, że uda mi się zmusić
je do odwrotu.
Francuski smok popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Magia wszystko potrafi - rzekł Jim, podając naj-
częściej stosowane wytłumaczenie, które w tym wypadku
nie zabrzmiało jednak zbyt przekonywająco.
Przez cały czas lotu znad wybrzeża Smoczy Rycerz
zastanawiał się, czy wtajemniczyć Irena i jego rodaków
w swoje plany. Teraz zdecydował się to zrobić.
- W tej właśnie chwili najważniejsi jerzy w armii
sprzeczają się, jak postąpić. Ale jeden z najbardziej przez
nich szanowanych występuje w naszym imieniu. Nazywa
się Sir John Chandos. Jeśli mu się uda, skieruje armię tam,
gdzie ja tego chcÄ™.
- Nie powiedziałeś jednak, po co mają tam pomasze-
rować - odparł francuski smok.
- Mam nadzieję, że węże morskie nie zdołają sforsować
murów zamku Malencontri. A jeśli im się to nie uda,
zaczną powątpiewać, czy w ogóle mogą dostać mnie,
którego uważają za przywódcę angielskich smoków.
- NaprawdÄ™ nim jesteÅ›! - wykrzyknÄ…Å‚ nieoczekiwanie
Secoh.
- Dziękuję ci - rzekł Jim, spoglądając na błotnego
smoka. - Myślę, że jednak mnie przeceniają. W każdym
razie...
Zwrócił łeb z powrotem w kierunku Irena, lecącego
z drugiej strony.
- W każdym razie, jeśli węże zaczną wątpić w moż-
liwość dostania mnie, musimy jeszcze zwiększyć te wątp-
liwości. Kiedy już znaczna ich większość znajdzie się pod
Malencontri, wezwiemy angielskie smoki, które zajmą
pozycje w powietrzu, znacznie niżej niż teraz lecimy.
Wypełnią sobą całą północną część nieba. Jeśli wy także
ruszycie na moje wezwanie i zajmiecie południową jego
stronę, wtedy węże morskie znajdą się w niezbyt miłym
położeniu - od góry zagrożone przez smoki, mając przed
sobą zamek, którego nie są w stanie zdobyć.
Urwał, lecz Iren nie miał zamiaru zabierać głosu. Zapew-
ne analizował to, co usłyszał.
- Mam nadzieję - ciągnął Smoczy Rycerz - że zdołam
zmusić je do odwrotu bez walki. Nasza przewaga liczebna
będzie znaczna, gdy do nas dołączycie. Co więcej, mimo że
się do tego nie przyznają, wszystkie wiedzą, iż sto lat temu
jeden z nich został pokonany przez smoka o imieniu
Gleingul, w pojedynku rozegranym w miejscu zwanym
Gray Sands. Muszą wiec zdawać sobie sprawę, że smoki
nie są takie bezbronne i mogą zabić wiele spośród nich. Nie
prosiłem was o nic więcej, tylko o pojawienie się dla
wystraszenia węży, ale...
- Jeśli wasze smoki będą walczyć, my staniemy przy
nich - zapewnił Iren. - My także jesteśmy gotowe do
poświęceń!
Słysząc determinację w głosie Irena, Jim po raz pierwszy
pomyślał, iż walka między smokami i wężami morskimi
rzeczywiście może dojść do skutku. Jednocześnie zdał sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl