[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasu. Z przysiadu uderzył pierwszego głową w dołek i skoczył w korytarz. Na podwórzu stał
du\y wychodek, na parkanie składana drabina i bosak. Pośród wolnej przestrzeni zawirował
śnieg i dym zarzucał płachcie cuchnące płonącymi szmatami. - To jest twoja sprawka, ty
skurwysynie - posłyszał za sobą i nogi mu od razu zlodowaciały. Ale odwrócił się i zaczął
torować sobie drogę strzałami. Jakiś baudienst skrył się za deski. W czarnej sieni Szerucki
widział jeszcze błyski ze swego mauzera. Czasem jest dziwnie latem. Ju\ o świcie na
spotkanie słońca leci chmura z grzmotami, ciepły wiatr goni po polu słomę, wznosi nad
ście\kami niebieskawy pył. Jeszcze nie zdą\ył zrobić się dzień, a ju\ nad Szabasową biją
pioruny. Gabe Gudeł, Miś Kunda i Dudi spali w polu na pokosach koniczyny. Kiedy wiatr
począł szarpać z pleców zwiędłą nać, zbudził się Dudi, trącił nogą Misia. - Wstawaj, deszcz
pada!
Zbli\ał się szum. Pierwsze wielkie krople upadły Dudi na czoło i na gołe kolana. Nagarnął
koniczynę i poło\ył sobie na plecy. Chciał okryć kolana, ale gdzieś blisko uderzył piorun.
Zaczął siec gęsty, ukośny deszcz i Miś Kunda podniósł się na kolana, tak pochylony jak do
modlitwy, nie rozeznając, co się dzieje, a ju\ zimna wilgoć rozlewająca się po plecach
rozbudziła go. Nakrył koniczyną głowę i plecy. Ręce zmokły. Za pazuchę, po plecach, na
brzuch ciekła woda. Kłuło w łopatkach. Postanowili nie ruszać się. Stwierdzili, \e kiedy się
człowiek nie rusza, to woda nie tak ziębi, spływa sobie wzdłu\ grzbietu pod siedzenie. Jest
trochę cieplej, jak się człowiek nie rusza. Gabe Gudeł le\ał obok, ani drgnął. Deszcz zalewał
mu twarz, zapełniły się wodą oczodoły. - Mo\e Gudeł został zabity albo ranny? - powiedział
Dudi. - Byśmy słyszeli, \e został zabity.
123
I znowu piorun nad samą głową grzmotnął, a\ zdawało się, \e niebo rozleciało się w kawałki.
Chłopcy pochylili się do ziemi i zaparli oddechy, oczekując, kiedy na ich plecy zwali się jakaś
straszna góra. Dudi coś mówił, ale Miś nie słyszał zupełnie co. Zalewał ich równy, cię\ki
deszcz. Zamokły oczy, ciekło do ust. Wreszcie Miś Kunda skoczył na równe nogi i począł
biec na oślep, a nad ziemią zabłysło oślepiającym ogniem i rozszarpał się nowy grzmot,
obejmujący hałasem całe niebo. Bach, bach, bach - postękiwała ziemia i daleko z tym
przeciągało się echem i szumem, jakby łamał się las. Dudi pobiegł za Kundą. Biegli na
Smólno. Mo\na tam było skryć się w jakimś nie dopalonym chlewku. Dudi zamykał oczy, ale
iskry piorunów przenikały przez zamknięte powieki, zimny deszcz obejmował całe ciało. Miś
Kunda zakrył lewą dłonią oczy i biegł, ledwo go Dudi odró\niał od smug siwej wody. Wiatr
uderzył w pierś, Dudi wypluwał deszczówkę z ust, przecierał oczy kułakami, spodnie kleiły
się do ciała. Miś był ju\ za szosą; Dudi spostrzegł nowe niebezpieczeństwo: na szosie stał
wóz zapchany jakimiś ludzmi, a koło wozu sylwety kilku policjantów z długimi karabinami.
Znowu gęściej i ponuro zaszumiała woda, zasłoniła wóz i długie karabiny. Dudi przebiegł
szosę, skoczył na szkarpę. Jeszcze obejrzał się. Widać było, \e ci ludzie z wozu rozbiegli się,
ktoś tam głośno zawołał i padł strzał. Dogonił Dudi Kundę, krzyknął do niego: - Gdzie tak
biegniemy?! - A ten, jakby ogłuchł, nic nie słyszał, dalej biegł, wysoko podnosząc kolana.
Dudi słaniał się zadyszany i kiedy Miś Kunda znikł mu na chwilę z oczu, rozpacz go brała,
zdawało mu się, \e piorun Kundę zabił - otworzy oczy i zostanie ju\ sam na świecie. Gdzieś
dalej zatrzaskał grzmot krótko i matowo. - Dudi! - posłyszał za sobą.
Miś Kunda siedział pod drewnianym mostkiem na prze-
124
jezdzie do Sewarynki. Le\ała tam ciągle jeszcze nie pogrzebana Ceigierowa, a obok niej
dziecko. W południe deszcz ustał, wiatr odprowadził chmury na północ. Z pól i łąk podnosił
się biały, cienki obłoczek i sczezł przekroczywszy wysokość lasu. Rozpłynął się na tle nieba.
Zcie\ki polne dymiły się pod słońcem, podnosiła się trawa, po zdzbłach \yta ściekały krople.
Na drutach telefonicznych do Szabasowej wisiały krople, zlewały się na łuku i spadały. Po
błocie szła mała dziewczynka, mokra, blada, rozszerzonymi oczyma patrzała pod nogi, usta
jej dr\ały. Słychać było świsty i strzały. Dziewczynka zmarszczyła czoło, podniosła ręce i
pobiegła ślizgając się bosymi nogami na rozkisłej drodze. Widać było za \ytem trzech
policjantów, schodzili ze szkarpy przydro\nej, patrzyli na pola. Oczy ich szukały kogoś,
rozmawiali głośno. Miś Kunda widział ich, śledził ka\dy ruch, słuchał, co mówią. Razem
wyskoczyli spod mostku i nie oglądając się biegli polami bez końca, do lasu. Za nimi
zdyszani, ciÄ™\ko dudniÄ…c po miedzy biegli policjanci. - WÄ…skopyski z Chuny SzajÄ… pozabijajÄ…
ich na Przepastnej - powiedział Miś. - Zasiądą i pozabijają. Ten karabin, z którym poszedł
dziś Chaim do porodu, wczoraj nosił Kurdiuk. Wąskopyski spotkał chłopców na brzegu lasu.
Siedzieli nadzy, suszyli swoje łachy. Chuny Szaja pchnął rękę do kieszeni i wydobył kawał
mokrego chleba. Chleb rozsypał się w kaszę. Podzielił tę kaszę na dwie garście i dał
chłopcom. - Chcielibyście przystać do bandy? - spytał Chuny Szaja.
- Chcielibyśmy - powiedział Miś - ale do bandy Wąskopyskiego. - Dobrze. Wezcie te swoje
porteczki i idziemy. Trzeba będzie im jakieś łachy poszyć - powiedział Chuny do
WÄ…skopyskiego. 125
Zaprowadzili chłopców na gajówkę, nakarmili, a wieczorem Wąskopyski przyniósł na
plebanię płaszcz zabitego Kurdiuka i poprosił Klarę, \eby wykroiła dwoje małych spodni.
Rózi nie było na gajówce. Postawiła na swoim. Tak jak pragnęła, tak te\ zrobiła. Ojciec jej
cię\ko mordował się w kamieniołomach, chciała być przy nim. Poszła tam którejś nocy i
przepadła. Ktoś opowiadał o trupie dziewczyny pod drutami obozu sasowskiego. Poszedł
Wąskopyski zobaczyć; wrócił nad ranem, milczał. Kilka dni pózniej opowiadał Chuny Szaji: -
Nagle posłyszałem wyostrzonym słuchem jakiś szmer w sąsiedniej kupie \wiru. Wszystko
jedno, pomyślałem, skoczyłem i oświeciłem pod drutami. Zwieciłem lewą ręką, prawa ręka
wyciągnięta w prawo i palec na cynglu. Przy drutach rozlewała się powoli, szeroko mała
rzeczułka, bo bieg jej został zatrzymany kamieniami i przewróconym wagonikiem kolejki.
Woda bulgotała w wyrwach toru. Nogi Rózi zamoczone były po łydki w wodzie. Le\ała
szeroko na plecach. Musiałem odskoczyć i przygarbić się za kupą \wiru, gdy\ wartownik bił
tu w moje miejsce, a\ pluskało. Ja się uparłem, \e przesiedzę i jeszcze raz spojrzę na Rózię.
Chciałem przyklęknąć i wszystko dokładnie zobaczyć, \eby zapamiętać na długo. Czy ty
myślisz, \e gdyby się było udało mi drugi raz dostać pod druty, myślisz, \ebym nie pocałował
jej w czoło? Tak myślałem, jak ci to opowiadam. Tymczasem krzyk koło wartowni: "Halt!
halt!" Z sąsiedniej kupy te\ ktoś wyskoczył, strzeliłem tam i posłyszałem: "Swój!" Biegliśmy
obok siebie. Ktoś zawołał: "Wąskopyski?"
A ja:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]