[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po chwili, która wydawała się bardzo długa. Malvern podniósł dłoń i powoli
powiódł palcami po jej policzku, aż do podbródka. Jego oczy rozjarzył twardy,
brązowy blask. Uśmiechnął się przebiegle, prawie chytrze.
- Pomyliłem się, aniołku. Nie znam tego faceta na zdjęciu. Dobranoc. Przeszedł
przez mały przedpokój i otworzył drzwi na korytarz. Dłoń dziewczyny zacisnęła
się na zasłonie i przytuliła ją do policzka. Malvern nie zamknął za sobą drzwi.
Zastygł w bezruchu, spoglądając na dwóch facetów z bronią gotową do strzału,
którzy pojawili się na progu. Stali tak blisko, że chyba mieli właśnie zapukać.
Jeden był krępym ponurakiem o ciemnej karnacji, drugi albinosem o czerwonych,
przenikliwych oczach, wąskiej głowie i śnieżnobiałych włosach, które wystawały
spod przemoczonego kapelusza. W odrażającym grymasie pokazał drobne, ostre zęby
szczura. Malvern spróbował zamknąć drzwi.
- Zostaw je, kmiotku. Mówię o drzwiach. Wchodzimy do środka - powiedział
albinos. Drugi facet przysunął się do Malverna i lewą ręką starannie go obmacał.
- Broni nie ma, ale za to pod pachą niezłą piersiówkę - oznajmił.
- Bądz spokojny, kmiotku. Panienka też nam się przyda. Albinos wymachiwał
broniÄ….
- Słuchaj, Critz, możesz schować spluwę. Znam ciebie i twojego szefa. Jeżeli
chce się ze mną widzieć, chętnie z nim pogadam - zaproponował Malvern. Odwrócił
się i wszedł do pokoju. Dwaj faceci ruszyli za nim. Jean Adrian wciąż stała przy
oknie, z zamkniętymi oczami i twarzą wtuloną w zasłonę, jakby wcale nie słyszała
głosów z korytarza. Dopiero teraz gwałtownie otworzyła oczy. Powoli odwróciła
się i omijając wzrokiem Malverna, spojrzała na dwóch goryli. Albinos stanął na
środku pokoju, bez słowa zajrzał w każdy kąt, a potem do sypialni i łazienki.
Dobiegł ich stamtąd trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Po chwili, stąpając
miękko jak kot, wrócił do salonu, rozpiął płaszcz i zsunął z czoła kapelusz.
- Ubieraj się, siostrzyczko. Mała przejażdżka w deszczu. Okay? Dziewczyna
wpatrywała się w Malverna, który wzruszył ramionami i z nieznacznym uśmiechem na
wargach rozłożył ręce.
- Nie ma rady, aniołku. Twarz Jean Adrian wykrzywił wyraz pogardy.
- Ty... ty... - syknęła. Sztywno przeszła przez pokój i zniknęła w sypialni.
Albinos wsunął papierosa między wąskie wargi i zaniósł się gulgoczącym
chichotem, jakby usta miał pełne śliny.
- Chyba cię nie lubi, kmiotku. Malvern zmarszczył brwi, podszedł powoli do
biurka, oparł się o krawędz blatu i spojrzał na podłogę.
- Myśli, że ją wydałem - powiedział bezbarwnym głosem.
- Może ma rację - wycedził albinos.
- Lepiej miej ją na oku. Umie się obchodzić z bronią - ostrzegł go Malvern.
Sięgnął od niechcenia do tyłu, namacał zdjęcie w ramce, położył je na blacie i
wsunÄ…Å‚ pod bibularz.
* * *
VIII
Malvern wsparł łokieć na oparciu sterczącym ze środka tylnego siedzenia
samochodu i w zagłębieniu dłoni ułożył podbródek. Przez na wpół zaparowaną szybę
patrzył na ulicę, na zacinający deszcz, który połyskiwał w światłach
reflektorów. Bębnienie kropli o karoserię przypominało odległą strzelaninę. W
przeciwległy kąt wcisnęła się Jean Adrian. Miała na sobie czarny kapelusz i
szare futro o jedwabistym włosie, dłuższym niż karakuły i nie tak poskręcanym.
Nie spojrzała nawet na Malverna i nie odzywała się do niego. Albinos siedział z
przodu, obok prowadzącego samochód krępego bruneta. Jechali pustymi ulicami,
cały czas pod górę, mijając zamazane domy, zamazane drzewa, zamazane światła
latarń i neonów, które wyłaniały się zza zasłony deszczu. Nieba nie było widać.
Kiedy dotarli do skrzyżowania, w słabym świetle lampy Malvern odczytał nazwę
ulicy: "Court Street".
- To włoska dzielnica, Critz. Twój szef nie ma już chyba tyle szmalu co kiedyś -
powiedział cicho. Albinos spojrzał przez ramię na Malverna. W jego oczach
odbijało się światło ulicy.
- Powinieneś wiedzieć, kmiotku. Zwolnili przed wielkim, drewnianym domem z
ażurową werandą. W żadnym z okien nie paliło się światło. Po drugiej stronie
ulicy Malvern zauważył budynek z cegły, a na nim szyld: "Paulo Perrugini -
zakład pogrzebowy". Szeroki zakręt zaprowadził ich na wysypany żwirem podjazd;
reflektory oświetliły wnętrze otwartego garażu. Samochód wtoczył się do środka i
zatrzymał obok wielkiego, błyszczącego karawanu.
- Wysiadka! - szczeknÄ…Å‚ albinos.
- Widzę, że nasza następna podróż jest już zaplanowana - powiedział Malvern.
- DowcipniÅ› - warknÄ…Å‚ albinos.
- MÄ…drala.
- Aha, mam wisielcze poczucie humoru - wycedził Malvern. Krępy kumpel albinosa
zgasił silnik, błysnął światłem dużej latarki, wyłączył reflektory, wysiadł z
samochodu i oświetlił wąskie drewniane schody w rogu garażu.
- Idziemy na górę, kmiotku - zarządził albinos. - Dziewczyna pierwsza. Ja z
tyłu, z gnatem w ręku. Jean Adrian wysiadła z samochodu, nawet nie spojrzawszy
na Malverna. Zaczęła wspinać się po schodach, na czele procesji złożonej z
trzech mężczyzn. Jej ruchy były sztywne. Po chwili otworzyła drzwi na szczycie
schodów i wszystkich oślepiło ostre białe światło. Weszli na puste, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl