[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spotkać.
Wszystko w jego zachowaniu - głos, bezpośredniość, urzekający ton, sposób, w jaki
spokojnie siedział i cierpliwie czekał, skłaniało ją do tego, by mu się zwierzyć. Podeszła do
kanapy i usiadła przy nim. - Prawdę mówiąc, panie...
- Igraine - przerwał. - Po prostu Igraine.
Przez chwilę czuła się zaskoczona taką poufałością, lecz nic w jego zachowaniu nie
zdradzało fałszu. - Igraine. - Spróbowała powtórzyć imię i stwierdziła, że brzmiało szczerze i
dodawało otuchy, jak jego właściciel. - Naprawdę przybyłam po to, by usłyszeć twoją
opowieść i dowiedzieć się, w jaki sposób odniosłeś taki sukces, ale myślałam...
Czekał w milczeniu, aż dokończy. Wyczuwała, że skupił na niej całą swą uwagę.
- Myślałam, że przyczyna twojego powodzenia będzie miała magiczny charakter.
Mężczyzna wyprostował się.
Na widok jego zaskoczenia Khallayne przeszedł dreszcz zwycięstwa.
- Magia? Myślałaś, że zwiększyłem swe zyski czarami?
- Audziłam się... taką nadzieją - przyznała. W napięciu czekała na jego reakcję.
- Jyrbian nie powiedział, że należysz do rodu panującego.
- Bo nie należę. - Podciągnęła jedną nogę na kanapę, aby móc spojrzeć mu w twarz. -
Mimo to wiem wiele. I bardzo pragnę nauczyć się więcej. Wydaje mi się, że mogłabym tak...
Przerwała, uświadomiwszy sobie, do czego się przyznała. Zesztywniała, widząc, jak
przygląda się jej i porusza wargami. Badanie zaklęciem, jakie na nią rzucił, przypominało
obmacywanie palcami jej skóry, a nawet kości. Wrażenie trwało tylko chwilę, a potem
ustąpiło.
- Tak - zadumał się. - Bardzo potężna. Cóż. Khallayne... Moje metody zarządzania tą
prowincją nie mają nic wspólnego z czarami. Nie należę do rodziny panującej, lecz jako
gubernatorowi dano mi pewną swobodę. Z przyjemnością nauczę cię tego, co sam wiem.
W ciągu tych kilku chwil, jakie upłynęły od rozpoczęcia rozmowy, słońce zdążyło już
zajść. Khallayne wiedziała, że nie mógł zauważyć nagłych rumieńców, jakie wykwitły na jej
policzkach, ani rozszerzenia zrenic, lecz z pewnością wyczuł bijący od niej żar i słyszał bicie
jej serca.
- Naprawdę? - A potem natychmiast dodała: - Dlaczego?
Igraine wstał i nachylił się, by pomóc jej wstać. - Jak powiedziałaś, są tacy, którzy nie
cenią moich metod. Jestem przekonany, że nadchodzą złe czasy dla mnie i dla wszystkich
ogrów. Sądzę, że posiadanie sprzymierzeńca w twojej osobie byłoby dla mnie wielką
korzyścią.
- Co musiałabym zrobić?
- Pomóż mi rozgłosić nowinę. Pomóż mi zmienić świat. Bądz moją przyjaciółką.
Przydałby mi się ktoś tak potężny i umiejący przekonywać jak ty.
Mówił prawie jak obłąkany. Nigdy przedtem nie spotkała kogoś podobnego i
zastanawiała się, czy przypadkiem nie używa jakiegoś czaru, by wywrzeć na nią wpływ,
bowiem mimo tego szaleństwa niczego bardziej na świecie nie pragnęła, jak mu pomóc.
- Nie sądzę, żeby świat wymagał zmian, lecz chcę się nauczyć magii.
Igraine uściskał ją i uśmiechnął się do niej.
- Być może już mogę ci pomóc - dokończyła. - Tym ostrzeżeniem. Jako gubernator
odpowiadasz przed panią Enną, prawda? A z zysków tej prowincji musisz płacić jej daninę?
Igraine skinął głową.
- A twój sukces może... zagrozić pozostałym członkom rodów panujących?
Znów skinął głową.
Nachyliła się blisko i rzekła prawie szeptem: - W takim razie powinieneś wiedzieć, że
Jyrbian przybył z polecenia Teragryma.
Jyrbian podniósł wzroki spochmurniał na widok Igraine a, który wszedł do jadalni,
prowadzÄ…c Khallayne pod ramiÄ™.
Już teraz był w kwaśnym humorze. Everlyn przyprowadziła go do sali i przedstawiła
licznej gromadzie gości i krewnych. Zakrzątnęła się wokół nich, każąc przynieść dodatkowe
talerze i więcej jedzenia.
Poprosił, by zjadła z nim kolację, celowo zachowując puste krzesło obok siebie, a
nawet popatrzył wrogo na Briah, która usiłowała na nim usiąść. Everlyn jednak znikła w
drzwiach kuchennych i już nie wróciła.
Teraz wyglądało na to, że Khallayne była na prywatnej audiencji u Igraine a. Jyrbian
zrobił jeszcze bardziej rozgniewaną minę.
- Och, jaki on prześliczny - wykrzyknęła Khallayne, puszczając rękę gospodarza, by
móc przyjrzeć się z bliska eleganckiemu stołowi bankietowemu, który zajmował prawie całą
powierzchnię pomieszczenia. Wyglądał tak, jakby wykonano go z półprzejrzystego lodu.
- Jest bardzo stary, pochodzi z czasów, gdy moja rodzina zajmowała się handlem
elfimi niewolnikami - powiedział Igraine.
- Jest zrobiony z kryształu?
- Wyobrażacie sobie całe miasto zbudowane z tego?
- Jedna z kobiet, którą Everlyn przedstawiła jako ciotkę, uśmiechnęła się dumnie do
Khallayne.
Kiedy obie kobiety pogrążyły się w dyskusji o elfiej architekturze, Jyrbian odsunął nie
dokończoną kolację i podszedł do Igraine a.
- Lordzie Igraine, jeśli mogę się ośmielić? Ten niewolnik, który ocalił Everlyn...
- To niezwykły człowiek. - Igraine podchwycił rozmowę już po lekkiej zachęcie. - To
od niego nauczyłem się wszystkiego.
- Chciałbym poznać tego niezwykłego niewolnika.
- Ja również.
Jyrbian obejrzał się i stwierdził, że za jego plecami stał Lyrralt. Skrzywił się, lecz
zanim zdążył powiedzieć bratu, że nie życzy sobie jego towarzystwa, Igraine odparł:
- Będzie mi bardzo miło, jeśli zwiedzicie moją posiadłość i spotkacie się z
Eadammem. Wśród tych, którzy przybywają odwiedzić mnie i pobierać nauki, zawsze są
tacy, którzy widzą więcej niż to, co oczywiste. Mam nadzieję, że tym razem ty będziesz się
do nich zaliczał. - Igraine skłonił się i zostawił mężczyzn zastanawiających się, do którego z
nich były adresowane te słowa.
- A ja? Ja też zawsze widzę więcej niż to, co oczywiste. - Usłyszeli za swymi plecami
prześliczny głos. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl