[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucretia znowu jęknęła, tym razem bardziej dramatycznie.
– Co ty zrobiłeś mojej córce? – zapytała Charleya. – Sabrina
zazwyczaj dostaje histerii na najmniejszą wzmiankę o byle ja-
kiej dolegliwości, a teraz zachowuje się niczym doktor Ruth,
powtarza mi, że wszystko będzie dobrze, podczas gdy ja na-
prawdę cierpię.
– Doktor Ruth to seksuolog – roześmiała się Sabrina.
– No i dobrze – stwierdziła ponuro Lucretia. – Dostanę moją
brandy, czy mam tu tak leżeć i umierać?
– Same sobie poradzicie. Ja muszę przemyśleć parę spraw. Sa-
brina natychmiast ruszyła w jego kierunku.
– Poczekaj, pójdę z tobą, a wtedy...
– Chcę iść sam – odparł szorstko. – Naprawdę jestem zmęczony,
a istnieją tylko dwa sposoby, żeby wyrwać się z tego stanu. Je-
den z nich to samotność.
– A drugi... ? – Sabrina popatrzyła na niego z nadzieją. Drugi to
też samotność, pomyślał.
– Drugi polega na tym, że wrzuca się wielki kawał mięsa na
grill i popijając piwo, czeka się, aż będzie gotów. Ponieważ
133
więc to nie wchodzi w rachubę...
– Dlaczego to nie wchodzi w rachubę?
Zbici z tropu, Charley i Sabrina popatrzyli nic nie rozumiejącym
wzrokiem na Lucretię, rozpartą na kanapie niczym królowa na
tronie.
– Cóż, dlatego... a niby co miałbym przygotować? – zapytał
Charley. – Gdzie jest drewno...
– Możesz usmażyć wszystko, co mamy w naszej zamrażarce,
albo co biega po tej wyspie. Jeśli chodzi o drewno, to możesz
tutaj znaleźć całe tony gałęzi. Wybierz sobie, co chcesz. Jeśli
samemu nie chce ci się schylać...
– Ja to zrobię! – wykrzyknęła Sabrina. – Ja pozbieram dla ciebie
te gałęzie!
Dziwne, ale na samą myśl o grillu poczuł radosne podniecenie.
Oczywiście, to nie będzie to, co zwykle. Nie miał ulubionego
rodzaju drewna, grilla, do którego się przyzwyczaił, prawdopo-
dobnie zabraknie mu też przypraw. Ale przynajmniej mógł się
czymś zająć i oderwać od otaczającej go okropnej rzeczywisto-
ści. Zapomnieć o tym, że jest uwięziony na wyspie z kobietą,
której pożąda... i jej matką.
Zdał sobie sprawę, że obie panie wpatrują się w niego pełne
wyczekiwania.
– Jasne – powiedział, ulegając własnej słabości. Słabości do
grilla, no i do Sabriny, no i oczywiście do Lucy. – Czemu nie?
Sabrina, możesz zostać moją asystentką. To nie będzie to samo,
co wtedy, ale...
– Co nie będzie to samo? – natychmiast przerwała Lucretia.
– Mamo! – Sabrina spojrzała na nią z naganą. – To nie będzie
potrawa a la Kansas City, a cóż by innego?
– Cóż innego? – Lucretia wymownie spojrzała na sufit. – Nie-
ważne. Dajcie mi telefon komórkowy i idźcie sobie. Będę tu
leżeć i cierpieć.
134
Charley odniósł wrażenie, że Lucretia była zaskoczona, kiedy
rzeczywiście zastosowali się do jej polecenia.
Kucharka z zadowoleniem przekazała swoje obowiązki Char-
leyowi. Kiedy zapewnił ją, że nie będzie potrzebna aż do na-
stępnego dnia, rozwiązała fartuch, rzuciła go na blat, a następnie
w pośpiechu udała się do domu, który dzieliła wraz z mężem –
kowbojem.
Gdy Charley rozglądał się wokół siebie, czuł się tak, jak gdyby
umarł i poszedł prosto do nieba. Kuchnia była wspaniała, cała w
chromowanej stali, z piecem, lodówką i zamrażarką. W przyle-
gającym do niej patiu stał olbrzymi grill, który zapewne w ogóle
nie był używany.
Charleyowi w jednej chwili poprawił się humor. Właśnie tego
potrzebował. Musiał się tylko mieć na baczności, aby ten przy-
pływ dobrego samopoczucia nie sprawił, że zacznie patrzeć
przychylniejszym okiem na panie Addison, zwłaszcza na tę
młodszą, nie wiedzieć czemu wpatrującą się teraz w niego z
nabożnym podziwem.
135
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Więc tak przygotowują potrawy w Kansas City? – zapytała
Lucretia, podejrzliwie wpatrując się w półmisek.
– Nie, tak przygotowują potrawy na Addison Island – poprawił
ją Charley. – Nie mogłem przyrządzić mięsa w tradycyjny spo-
sób, dysponując tym, co miałem pod ręką. Do diabła, nawet nie
wiem, jakiego drewna użyłem. Sos jest podobny, ale różni się
od oryginalnego.
Sabrina pochyliła się do przodu i oparła łokcie na drewnianym
blacie stołu.
– On ma swój tajemniczy sos, mamo – odezwała się.
– Och, doprawdy? – Lucretia pokiwała głową i rzuciła mu szy-
dercze spojrzenie. – Jakaż to tajemnica tkwi w tym sosie?
Charley roześmiał się.
– Gdybym ci powiedział, to już nie byłaby tajemnica, prawda? –
Podniósł serwetkę i umieścił ją na kolanach. ~ Dobrze, a teraz
bądźcie cicho i jedzcie. Jeśli nie będzie wam smakowało, po-
wiedzcie mi o tym, nie usiłujcie oszczędzać moich uczuć.
Pełen niecierpliwości patrzył, jak Sabrina i jej matka wpatrują
się w żeberka, kurczaka i kapustę. W końcu Lucretia pochyliła
się i niepewnie usiłowała odkroić jedno żeberko.
– Nie tak! – Schwycił je palcami. – W ten sposób: bierzesz i
odgryzasz wielki kęs.
Spróbował. Nie było złe. Nie doskonałe, ale całkiem do rzeczy.
– Następnie popijasz piwem – dodał.
Sięgnął po puszkę, która wydawała się całkowicie nie na miej-
scu na tym wielkim, eleganckim stole, i wychylił potężny łyk.
– Aaaach... – westchnął z zadowoleniem. – Nie da się zjeść
czegoś z grilla bez piwa.
Sabrina posłusznie podążyła za jego instrukcjami, podobnie
Lucretia, choć ta ostatnia zrobiła to o wiele mniej entuzjastycz-
136
nie. Charley mógł zrozumieć dlaczego – jej długie, zadbane
palce i brylantowe pierścionki zupełnie nie pasowały do ocieka-
jących tłuszczem żeberek.
– Charley! – Sabrina oblizała usta, w jej oczach lśnił podziw. –
To jest wspaniałe.
Był pewny, że to powie, ale i tak zrobiło mu się przyjemnie.
Wiedział jednak, że Lucretii nie będzie smakowało. Kiedy Lu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]