[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jaki może być. Pragnął, żeby Miller już wrócił& Casey Brown zapił ostatnie
okruszyny chleba haustem wina, podniósł się sztywno, odsunął zasłonę i ponuro
wyjrzał na wciąż padający śnieg. Zadrżał, opuścił brezent, podniósł nadajnik, założył
pasy na ramiona, wziął zwój liny, latarkę i brezentową płachtę.
Mallory spojrzał na zegarek: była za kwadrans północ. Zbliżał się planowany termin
nawiązania łączności z Kairem.
Próbujesz się połączyć, Casey? Nie wypędziłbym psa na taką noc.
Ani ja powiedział Brown naburmuszony. Mimo to spróbuję. Odbiór w nocy jest
zwykle lepszy, a poza tym wyjdę z parowu, żeby mnie ta przeklęta góra nie
zasłaniała. Gdybym to zrobił w dzień, od razu by mnie wykryli.
Masz rację, Casey. Sam najlepiej wiesz, co robisz. Mallory patrzył z
zaciekawieniem. A po co ten dodatkowy ekwipunek?
Przykryję nadajnik brezentem, a potem sam tam wlezę z latarką wyjaśnił Brown.
Linę będę rozwijał za sobą, a przy schodzeniu ją ściągnę. To jedyny sposób,
żebym trafił do was z powrotem.
Doskonale pochwalił Mallory. Tylko uważaj, jak będziesz szedł pod górę. Ten
parów zwęża się dalej i pogłębia, i robi się z niego prawdziwy wąwóz.
Niech się pan o mnie nie martwi, sir powiedział Brown z przekonaniem. Nic mi
się nie stanie. Dmuchnęło śniegiem, brezent zatrzepotał i Brown zniknął.
No, jeśli Brown może& Mallory zerwał się na nogi i poprawił kaptur na głowie.
Opał, panowie& Szałas starego Leriego. Kto ma ochotę na spacer o północy?
Andrea i Louki podnieśli się jednocześnie, lecz Mallory potrząsnął głową.
Jeden wystarczy. Ktoś powinien zostać i uważać na Stevensa.
Zpi mocno mruknÄ…Å‚ Andrea.
W takim krótkim czasie nic mu się nie stanie.
Nie o to chodzi. Nie możemy ryzykować, by wpadł w niemieckie ręce. W ten czy
inny sposób zmusiliby go do mówienia. To nie byłaby jego wina, ale oni potrafiliby go
zmusić. To za duże ryzyko.
E, tam Louki strzelił z palców. Nie ma się pan o co martwić, majorze. W
promieniu paru mil nie ma ani jednego Niemca. Słowo honoru. Mallory zawahał się i
uśmiechnął.
Masz rację. Zaczynam już bzikować. Nachylił się nad Stevensem, potrząsnął nim
delikatnie. Chłopak poruszył się, jęknął i powoli otworzył oczy.
Idziemy przynieść trochę drzewa powiedział Mallory. Wtracamy za parę minut.
Dobrze siÄ™ czujesz?
Oczywiście, sir. Nic mi się nie stanie. Zostawcie mi tylko pistolet i zgaście świecę.
Uśmiechnął się. Nie zapomnijcie podać hasła, zanim tu wejdziecie! Mallory zgasił
świecę. Na chwilę płomień rozjarzył się, a potem zgasł i wszystko zniknęło w gęstej
ciemności zimowej nocy. Mallory odsunął brezent i wyszedł, śnieżyca zaczęła już
zasypywać dno parowu. Andrea i Louki szli tuż za nim. Znalezienie zrujnowanego
szałasu starego pasterza zajęło im dziesięć minut, przez dalsze pięć Andrea wyważył
drzwi z popsutych zawiasów i rozbił je na deski odpowiedniej długości, podobnie
zresztą jak pryczę i stół. I wreszcie ostatnie dziesięć minut zajął transport drzewa w
takiej ilości, jaką mogli wygodnie związać liną i ponieść. Wiatr, wiejący dokładnie na
północ od Kostos, mieli teraz prosto w oczy twarze skostniały im od lodowatych,
mokrych płatów śniegu pędzonego niemal z siłą burzy. Byli zadowoleni, gdy znowu
znalezli się pod osłoną ścian parowu. U wejścia do jaskini Mallory zawołał z cicha. Z
wewnątrz nie było odpowiedzi ani żadnego ruchu. Zawołał znowu i nasłuchiwał z
napięciem. W milczeniu mijały sekundy, odwrócił głowę i spojrzał na Andreę i
Loukiego. Ostrożnie położył wiązkę drzewa, wyciągnął colta i latarkę. Odsunął
zasłonę, zapalając jednocześnie latarkę i odciągając bezpiecznik pistoletu. Promień
latarki oświetlił ciemnię koło wejścia, przesunął się dalej, zatrzymał i zadrżał, dotknął
najodleglejszego rogu schroniska, wrócił znowu na środek jaskini i znieruchomiał. Na
ziemi leżał tylko zgnieciony pusty śpiwór. Andy Stevens zniknął. Rozdział dziewiąty
Wtorek w nocy Godz. #/00#15_#/02#00
Nie miałem racji mruknął Andrea. Więc on nie spał.
Na pewno nie spał zgodził się Mallory. Mnie też wyprowadził w pole& Słyszał,
co mówiłem. Skrzywił się. Wie teraz, dlaczego tak się nim opiekujemy. Wie, że
miał rację mówiąc, że jest nam kulą u nogi. Cholernie mi głupio.
Nietrudno zgadnąć, dlaczego zniknął zgodził się Andrea. Mallory zerknął na
zegarek i rzucił się ku wyjściu.
Dwadzieścia minut& Nie wyruszył wcześniej niż dwadzieścia minut temu. A może
trochę pózniej, aby mieć pewność, że odeszliśmy już dość daleko. Może tylko
pełznąć nie zawlókł się dalej jak z pięćdziesiąt jardów. Znajdziemy go w ciągu
czterech minut. Możecie zapalić latarki i zdjąć kaptury. Nikt nas nie zobaczy w tej
przeklętej śnieżycy. Idzcie pod górę, ja będę szukał w parowie.
Pod górę? Louki położył dłoń na ramieniu Mallory.ego, w jego głosie brzmiało
zdziwienie.
Ale jego noga&
Pod górę, powiadam przerwał niecierpliwie Mallory.
Stevens jest mądry i o wiele odważniejszy, niż się komu wydaje. Na pewno
pomyślał, że będziemy go szukać na łatwiejszej drodze. Urwał, a potem dodał
uroczyście: Każdy umierający, który walczy ze swym losem, na pewno nie pójdzie
łatwą drogą. Idziemy! Znalezli go dokładnie w trzy minuty. Najprawdopodobniej
słyszał, jak potykają się na zboczu, i zakopał się w śniegu tuż za wystającym znad
krawędzi parowu gzymsem. Była to doskonała kryjówka, ale noga go zdradziła: w
świetle latarki Andrea wykrył cieniutki ślad krwi na śniegu. Kiedy go znalezli, Stevens
był już nieprzytomny z zimna, wyczerpania albo bólu, a możliwe, że ze wszystkich
tych trzech powodów. Po powrocie do jaskini Mallory próbował wlać porucznikowi
do ust trochę ouzo miejscowej bardzo mocnej wódki. Wiedział, że może to być
niebezpieczne, szczególnie w przypadkach szoku, ale zdecydował, że lepsze to niż
brak jakiejkolwiek pomocy. Stevens krztusił się, pluł i kaszlał, pozbył się większej
części alkoholu, coś jednak zostało mu w żołądku. Z pomocą Andrei Mallory związał
mocniej rozluznione łupki na nodze, zatamował cieknącą krew i zawinął chłopaka we
[ Pobierz całość w formacie PDF ]